poniedziałek, 30 grudnia 2013






Tak z okazji świąt i przyszłego nowego roku mnie naszła mało wyszukana impresja intelektualna.

Już dawno moja Mama przestała mnie czesać w kucyki, obwiązane wstążką i ubierać w czerwone lakierki w białe serca, które dostałam od Babci. Kucyki zamieniłam w szopę włosów, które rzadko kiedy da się przekonać do współpracy, a lakierki na buty w rozmiarze 39.

Już dawno święta straciły swoją magiczną moc, pełną brokatu i świateł. Nie cierpię świąt, od jakiegoś czasu. Chyba od wtedy, kiedy schowałam moją prztulankę do spania do środka łóżka, żeby jej więcej nie wyciągać.
Nie chodzę już po sklepach, żeby znaleźć prezenty, nie robię ich już sama.
Nie czuję takiej potrzeby, ale lubię myśleć o dzieciach, które na te święta czekają.

Już dawno nie poprzestałam w Sylwestra na jednej lampce szampana, wypitej w parku z rodzicami i bratem, tak, żeby zdążyć przed 2:00, bo przecież trzeba iść spać.
Teraz spędzam go nie z rodziną, a i zdarza mi się pić czystą z flaszki, bo czasem życie jest takie, że nie można żyć, a czystą będę po dezynfekcji płynną gorzałą, oby.

Kiedy jadę w windzie nie myślę już o tym, żeby nie posikać się ze śmiechu, bo koleżanka na siłę mnie rozśmiesza, myślę raczej o tym, czy faktycznie seks w windzie byłby fajny, skoro trochę śmierdzi tu śmieciami?

Nie wstaję do szkoły, tylko do pracy, nie mam już sprawdzianów, za którymi strasznie tęsknię.

Czy to znaczy, że jestem dorosła?
Że już przekroczyłam tę przeklętą granicę, po której liczy się tylko kasa i pozycja, albo święty spokój przed telewizorem?

Czy to znaczy, że muszę myśleć o sobie poważnie? O rodzinie? Jakichś dzieciach?

NIE.

Nie muszę.
Przyjdzie dzień, kiedy będę dorosła, a zaraz potem umrę. To nie dzisiaj.


piątek, 20 grudnia 2013



















Na szczęście, moje "jutro" odbyło się prawie trzy tygodnie temu.
Opuściłam Dolinę Wiecznej Nieszczęśliwości i Paranoidalnego Wkurwienia.

Nosiłam się z tym od dawna, odkąd ranki przypominały wyprawę na Kilimandżaro w krótkich spodenkach, albo w samych majtkach, bo nie śpię w spodenkach.

To był poniedziałek, pierwszy dzień tygodnia. Wstałam, jak zawsze, przed budzikiem. Przybita i ubita faktem, że nie mogę olać pójścia do pracy, to nie studia (nawet na studiach mi to przez myśl nie przeszło - najlepsza studentka ever. job is killing our true personality).

Jadę busem i mam ochotę rzygać na ludzi, których znam, a nigdy z nimi nie rozmawiałam. Mam ochotę rzygać na siebie, że w ogóle tam jadę, z litrem mleka do kakao, bo przecież gdzież by tam pracodawca zapewnił coś więcej, niż rozstrój żołądka.

Wchodzę do biura, w którym jest 14 stopni. Moje pomieszczenie do codziennego umierania jest ogrzewane prądem, który wykorzystuje klimatyzator. Tylko nie robi tego, bo nie mogę go włączyć, bo nie mam pilota do włączania, bo oszczędzamy na ogrzewaniu.

Włączam komputer, który muli nieprawdopodobnie wolno.

I BANG!

W minucie wszystko przestało się liczyć. To, że miałam poczekać, aż coś znajdę. Bo może będzie lepiej. Bo co z kasą. Bo nie mogę tak z dnia na dzień rzucić pracy. Bo zobowiązania.

Taki CHUJ!

Wszystko mogę, to cudowne uczucie, wszystko mogę. Mogę nie dawać się oszukiwać, pomiatać sobą, być lekceważoną, nieszanowaną i nikomu nie muszę pozwalać, na to, żeby miał mnie w dupie.

Złożyłam wypowiedzenie tego samego dnia. Po 2 godzinach dowiaduję się, że i tak chcieli mnie zwolnić.
Bo szef mnie nie lubi.

No kurwa, wiem, jakie to głupie, ale to prawda.
Serio, nie lubi mnie. W sumie dobrze, też nie przepadam za tym palantem.

ALE BYŁAM PIERWSZA.

Może faktycznie. Świat i rzeczy, i wszystko, w swoje ręce.
Jedyną osobą, jaka może mi powiedzieć "stać Cię na więcej", to ja.

I tak znalazłam lepszą pracę, frajerzy.
I mają tam 5 ekspresów do kawy, a ogrzewanie jest centralne i musiałam tam ściągnąć sweter, bo było mi tak ciepło.

Who's the bitch now?

niedziela, 15 grudnia 2013

MIKKE VS FEMINISTKA.



Macice nieustannie przegrywają.


Wszyscy uważają mnie za feministkę.
Ja siebie za taką uważam.
Ale, kurwa, nie taką.




1. Uważam, że całowanie w rękę jest cudownie przestarzałą tradycją, a nie wynikiem patriarchalnego nacisku, który ślini i moczy ręce kobiece.

2. Uważam, że kłócenie się z faktami, jest żałosne. Kobiety wynalazły MNIEJ. MNIEJ kobiet studiuje nauki ścisłe. Kobiety oddają się uciesze intelektualnej, ale KAŻDY wie, że na popularnych humanistycznych kierunkach jest więcej biustów. To nie są kierunki, które zmieniają świat w sensie praktycznym. Uczenie się cudzych idei uczy tylko Ciebie. Jest przyjemne, jeśt świetne, ale nie daje Ci narzędzi do rozwiązania problemów.

Uwielbiam literaturoznawstwo.
Nie uważam, że moja nauka przynosi komukolwiek korzyści, oprócz mnie.

Jestem tłumaczem.
To żmudna i ciężka praca, ale nie wymyślę w niej nic nowego.
W ogóle mi to nie przeszkadza.

3. Nie czuję potrzeby nadawania mi specjalnych przywilejów. Bo jestem kobietą? A czy to grzech, albo jakiś niedorozwój wrodzony?
Czasem feministki zapominają o tym, że nie wszystko im się należy.
Że ich puste gadanie o nazywaniu i tworzeniu jakiegos utopijnego świata, w którym meżczyźni wreszcie odpokutują za grzechy, które popełniają od wieków, jest totalną bzdurą.
Nie miałyśmy dostępu do nauki, ok.
Mamy teraz.
To czemu większość równych mi wiekiem znajomych wybiera rodzinę i dzieci?
Czemu nie pławimy się teraz w nieskończonych możliwościach?
Bo NIE. I to jest w chuj db argument.

4. Uważam, że kobiety są emocjonalne, histeryczne, świetnie słuchają, miewają fochy, obrażają się o nic. Są piękne i interesujące. Jestem dumna z bycia kobietą, ale gdy patrzę na takie dziwadła, jak te z nagrania powyżej, to jest mi wstyd. Ich niedojrzałość i nieumiejętność pogodzenia się ze stanem faktycznym mnie obraża. Obraża mnie wykorzystywanie mnie, bo jestem gdzies ujęta, jako statystyczny pionek, w tej głupiej propagandzie. Bo na pewno jest mi źle, a jak mówię, że tak nie jest - to kłamię, albo jeszcze nie doznałam objawienia.

Nie zgadzam się z tym, że kobiety zarabiają mniej od mężczyzn. Na takich samych stanowiskach, bo tak jest.
Nie zgadzam się na żałosne seksistowskie gadki, których jestem przedmiotem, bo jestem kobietą.
Nie zgadzam się na to, żeby media wszelkiego rodzaju traktowały mnie jak szczęśliwą drugą połówkę. Nie jestem połówką. Nie gotuję. Nie myślę o tym, jak kogoś usidlić. Mężczyźni nie są osią mojego życia i nie startuję w wyścigu o białą sukienkę. Brzydzi mnie puste wyrywanie chłopiąt, a potem robienie problemu z tego, że on nie zadzwonił. Przecież jestes niezależna, więc o chuj chodzi?

Nie zgadzam się na dominację, chyba że jest to sypialnia i wcale nie mam wrażenia, że penis jest przedłużeniem patriarchalnej władzy, wymierzonej prosto w moje kobiece epicentrum.

Nie lubię robić zakupów, chyba że są spożywcze, mój ulubiony sklep to delikatesy. Nie sprzątam i nie myję kibla, chyba że mi się przypomni. Mam wyjebane na swój makijaż, jeżeli jest przed ósmą rano. Lubię pić wódkę i dyskutować z kimś mądrym. Uwielbiam mężczyzn, chyba że są idotami, wtedy nie. Lubię, kiedy przepuszczają mnie w drzwiach i niosą moje siatki, jeżeli tego nie robią - to są bucami i nie mają u mnie szans. Lubię wykorzystywać to, że czasem łatwiej mi cos załatwić, bo mam niezły tyłek i ładnie się uśmiacham.

Jestem kobietą.
Szanuj to, feministyczna kliko.




niedziela, 24 listopada 2013






wybaczcie.
Wybaczcie, że będę pisać o czymś, czym wszyscy już zdążyli w formie wymiocin zapaćkać swoje koszulki.

Ale moje zdanie jest fajne i postanowiłam uczynić ze swoich ust trąbę.

Nie komentuję stanu Kościoła w naszym kraju, ani poziomu niektórych wierzących, bo tych niektórych jest więcej niż reszty i są pospolitymi idiotami, ze słomą w butach i w mózgu.

Nie komentuję poziomu samych duchownych i ich żałosnych wypowiedzi, które czasem mnie bawią, a najczęściej przyprawiają o ból zwojów mózgowych.

Nie komentuję młodych wiernych, którzy za nową modę uznali hasło WWJD (what would jesus do), bo w erze postmodernizmu wszystko może być modne, nawet Dobry Pasterz i ma do tego prawo. I młody wierzący i dobry pasterz.

Mam ochotę skomentować buractwo ateistów.

Nie zrozumcie mnie na opak, sama jestem niewierząca.
Ale nie mogę znieść tego, jak ktoś się śmieje z inteligentnych katolików, tylko dlatego, że są katolikami i zamiast łapaczy snów (też takie modne), albo niczego, mają nad głową Jezusa z Getsemane.

Obarcza się tych Bogu ducha (sic!) winnych ludzi za całe zło Kościoła, bo w nim są. Oni są winni pedofilli księży, ba! Sami na nią pozwalają, a nawet akceptują, pomioty niebieskie.

W takim razie każdy z katolików ma prawo obarczać winą ateistę za chujnię społeczną, bo skoro nie wierzą w Królestwo Niebieskie, to dlaczego pozwalają na zło społeczne?

Od jakiegoś czasu zauważam dziwną prawidłowość.
Ateista = wyśmiewanie wszystkiego, co może być powiązane z sacrum.
Wzniosłe idei o tolerancji i szacunku poszły się kochać, a to wszystko przy akompaniamencie haseł propagujących WSZYSTKIE zachowania homoseksualne, tak jakby homoseksualiści za punkt honoru obrali sobie prawo do uprawiania publicznego seksu.

Ja nie wiem, inteligentna ze mnie bestia, ale nie rozumiem, że można kogoś w rozmowie poniżać, bo nie jest liberałem, albo wierzy w niebo.
"Co się z Tobą stało, odkąd zacząłeś/ zaczęłaś chodzić do kościoła?" takie teksty powinno się spuszczać do kanalizacji, bo tam ich miejsce.

Każdy ma prawo do tego, żeby go publicznie nie obrażać za to, w co wierzy. Nawet jeśli jest to wiara w potwory z ulicy sezamkowej, albo w jezusa z nazaretu.

Ja wierzę w jedno.
Niezgłębioną tępotę ludzi.


piątek, 15 listopada 2013













Bywa, że masz chujowy dzień. Albo od rana, albo od jakiegoś określonego momentu. Wstało się za wcześnie, jest zimno, jedziesz w busie z żulem od którego czuć feerię alkoholi, od nalewki począwszy, na spirolu skończywszy.

Bywa, że masz świetny dzień. Jest słońce, budzisz się obok osoby, którą kochasz, robisz sobie pyszne kanapki i kakałko. W perspektywie masz rzeczy, które lubisz robić i będziesz robić.

Nieważne, jak minął taki dzień.
Kiedy siadasz w fotelu obwiniętym folią, ktoś obrysowuje na Twoim ciele dzieło sztuki i Ty sam stajesz się sztuką, przedmiotem pasji i zaangażowania, to każdy dzień będzie dobry.

Nie wiem, jak bardzo musiałabym być zestresowana, zła, albo smutna, zawsze kiedy usłyszę to najlepsze brzęczenie, myślę sobie 'nareszcie. za długo mnie tu nie było'.

I kiedy ktoś pyta czy bolało, gdzie robiłaś, co dla ciebie znaczy, nie chce mi się o tym gadać.

Ja sobie tylko siebie koloruję, bo świat potrafi być okropnie szary.

niedziela, 3 listopada 2013

 Rape me | via Facebook

'Ja to młodzieży zawsze tłumaczyłem: jeżeli kobieta nie chce współżyć,to niech się nie spotyka z mężczyznami. Proste. Takie jest moje zdanie.'

dr. boćkowski, seksuolog

 Przykro mi bardzo, panie boćkowski, nie zasługuje pan na duże litery. Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam.

Debata nad istotą gwałtu trwa tak długo i jest tak bezsensowna, że aż ją skomentuję.
Generalnie, rzecz w tym, że panowie mają tylko penisy i nie potrafią myśleć o niczym innym jak o bezmyślnym pukaniu każdej kobiety spotkanej na ulicy, która to kobieta:

a) ma krótką kieckę
b) jest pijana
c) mocno umalowana
d) ma duży dekolt
.
.
.
x) kokieteryjnie maluje usta, kiedy stoi do gwałciciela tyłem.

Zawsze kochałam mężczyzn i robię to pasjami po dziś dzień, bo akurat Ci których znam i podziwiam, swoje narządy ochoczo wystawiają tylko przy oddawaniu moczu. Więc proszę dewiacji nie przedstawiać jako dominanty dla rodzaju męskiego.
(ciekawe, czy dr b nosi pas na penisie, żeby nie hasał)

Bo jeśli tak patrzymy, to może dominantą kobiety będzie wieczny ból głowy, czy jak?
Tu nie ma podziału winy. Wina zawsze idzie za rączkę z penisem, który wylądował w złym miejscu, bo przecież u kobiety "nie", to jest "może", a najczęściej "dawaj, dawaj, bo jak nie ty, to szukam dalej".


Nikt nie lubi, jak się kto powtarza.
Bo przecież to nic nie zmienia, puste pierdolenie nie sprawi, że miód zacznie ściekać po mlecznych zakrętach naszego życia, czy chociażby - życia społecznego. Ale będę pewne rzeczy tak długo powtarzać, ponieważ mam prawo do kreacji swojej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której coś takiego jak zawiniony gwałt nie istnieje, bo ja tego nie uznaję, takie jest moje zdanie.

I nie piszę sobie tego, żeby uświadomić meżczyzn, że są szowinistami, czy coś. Nie chcę wzniecać kolejnej, głupiej dyskusji, która do niczego nie prowadzi.

Chcę sobie od a do z uświadomić, że warto takie rzeczy mówić. Niezmordowanie. Nie mam poczucia misji jak feministki, które trzymają w domu naszyjnik z penisów na znak protestu.
Nie jestem Środą, która debilnie twierdzi, że piłka nożna to symbol potwierdzający tezę, że mężczyźni to małpy, biegające za piłką dla zabawy i udowodnienia swoich męskich sił.
Nie będę czciła antycznych bogini i tęskniła za czasami amazonek.
Nie będę ubierać sukienek za kolano, ani płaskich butów, bo przecież jak ktoś mi w biust popatrzy, to na pewno zacznie się ślinić i już nie powie mi nic mądrego.
Będę wymagać otwierania mi drzwi i noszenia za mnie siatek.

Bo jestem kobietą.
I feministką, jak każdy rozsądny człowiek.






środa, 16 października 2013

(1) Tiare Vera | via Facebook (1) Tiare Vera | via Facebook


'noo, zachowałaś się tak, że czułem/am niesmak'

Czasem dochodzę do wniosku, że obgadywanie za plecami nie jest złe. Można sobie buzię wytrzeć cudzym potknięciem, obsypać się trochę złotem, no bo przecież ja tak nie robię, nie zachowałabym/zachowałbym się tak, jak ona/on.

Czemu nam się w ogóle wydaje, że innych nasze zdanie obchodzi?

Zawsze myślałam, że jak się starasz innych kupą nie obrzucać, to też Ci nie bedą takich niespodzianek rzucali prosto w twarz.
Ładny dzień, słońce świeci, ptaki śpiewają i łup.

Bo przecież inni są lepsi.
Nigdy się nie upili i nie zwracali.
Nigdy nie palnęli głupstwa.
Nigdy im się język nie poplątał.
Nigdy nie zachowali sie jak egoistyczne świnie.
Nigdy nie zrobili komuś na złość.
Nigdy nie mówili głupot.

ja rozumiem, że poczucie własnej wartości. I brak kompleksów.
I wiara w siebie.

ale, kurwa, bez przesady.

niedziela, 13 października 2013

Miley<3 | via Facebook

Zdania są podzielone.
Bo niby śpiewać umie, potwierdzam. Brzydka też nie jest.
Ale z drugiej strony, ma 22 lata i częstotliwość wykonywania przez nią ruchów frykcyjnych jest wyższa niż u mojego kolegi z gimnazjum.

To dziwne, bo na tym zdjęciu można by ją przyrównać do Madonny, która była równie wyzywająca, a jednak udało jej się zrobić karierę na miarę, Michaela Jacksona.

Jako że ja tu rządzę i zrzędzę, bo jestem sobie panią tutaj, to sobie pozwolę wyrazić swoją opinię, bo jakoś mnie ten temat porusza.

Ok, świat showbiznesu to dżungla, gdzie sprzedaje się seks, panienki, koks i sława. Ok, wpadają w ten kocioł dzieciaki, którymi kierują osoby, którym zależy na kasie.

Ale do chuja, czemu taka dziewczyna musi być wyzywająca w taki okropny sposób? Pominę fakt, że musiała oczywiście schudnąć milion kilogramów, żeby się wszystkim od razu wydawało, że ćpa i chleje. Bo jest gwiazdą.

Obleśnie klepie się po chudym tyłku, macha jęzorem na wszelkie strony (ale ni razu nie pomyślałam, że mogłaby go użyć do czegoś użytecznego i naprawdę podniecającego, nie. po prostu wygląda jak krowa), maca koleżanki z planu po tyłkach, wsadza sobie jakieś piankowe gadżety między nogi i zachowuje się jak pies, który znalazł sukę w cieczce.

I szczerze mówiąc, mam gdzieś to, że miała smutne dzieciństwo, bo była gwiazdą od małego. Bywa, dzieci w Indiach sprzedają się za dolara. Życie.

Przykro mi, też jest dziwką, tyle że dostaje więcej pieniędzy. Każdy artysta to prostytutka, ale można się sprzedawać z klasą, jak Madonna, która dokonała przełomu jednak. Można też być kurtyzaną najwyższego sortu, jak Florence Welch, która jest boginią przy okazji.

Czy Miley będzie ikoną?
Czego? Frustracji seksualnej, która znajduje odzwierciedlenie w wyżywaniu się na ekranie? Bo tak to wygląda, ale podejrzewam, że na brak chłopców to ona nie narzeka. Albo dziewcząt, lesbijstwo jest modne.
Dlaczego wyzwolenie kobiet wciąż kojarzy się głównie z wyzwoleniem seksualnym?
Z całej gamy możliwości wciąż mamy skłonność do wybierania najbardziej słabych opcji, czyli w tym wypadku to prawo do eksponowania swojej seksualności.

Nic tylko westchnąć i posłuchać kawałka Miley Circus "We can't stop".
Jest naprawdę dobry, kiedy nie patrzy się na teledysk.



niedziela, 6 października 2013



Chcąc liznąć trochę kultury i rozrywki, udałam się  pięknym, jesiennym popołudniem do Katowic, miasta brzydkiego jak twarz alkoholika. Kratery wykopów i nieustający powiew śmierci, bo jak spadniesz do rowu, to a nuż po nodze?
Ale do rzeczy. W kinoteatrze organizowany był wieczór rosyjski. Jako, powiedzmy sobie, były rusycysta, zainteresowałam się  zacnym przedsięwzięciem, bo na takie wyglądało w rozpisce.

Wybaczcie, ale znowu się zawiodłam.
Poziom dyskusji był godny tylko wtedy, gdy wypowiadała się osoba z przedrostkiem naukowym przed imieniem.

Pierwszy panel przespałam, (Polska i Rosja, co nas dzieli, co nas łączy) a w momentach trzeźwości umysłowej, razem z gościem siedzącym przede mną, oglądałam wiadomości sportowe, albo jego profil na fejsie. Wodziłam też wzrokiem za jego ręką, głaskającą jego dziewczynę. Szur, szur. Plecki, bok, pupka. Znowu pupka. Pupka, plecki, bok. Telefon. Ziewanie.
W sumie mu się nie dziwię.
Optymistyczni dziennikarze doszli do wniosku, że nic nas nie dzieli, a wszystko łączy. Szczególnie podejście do związków homoseksualnych, co zostało określone jako umiłowanie tradycji.
Bo mężczyzna powienien być męski, a kobieta sexy.
A Pussy Riot to jakby Palikot.

...
tyle, że w łagrze. Gdzie prysznic jest raz na tydzień, a więźniowie nie mają możliwości w spokoju zwariować, bo cały czas pracują.
Za jakieś 60 złotych na miesiąc.
Mówię tylko o politycznych, reszta niech siedzi.

Drugi panel, Rosja i Polska, dlaczego tak trudno iść razem? był prowadzony przez europosła, któremu gratulujemy reprezentowania Polski, ja się naprawdę nie dziwię, że nas mają za idiotów, skoro linia naszej dedukcji to jest show a la Jerry Springer, bo racjonalne argumenty pojawiają się niespodziewanie i nieprzemyślanie, jak na przykład beknięcie dziecięcia.

Nie powiem, trochę się dowiedziałam, to moje.
Trochę też poumierałam ze śmiechu, kiedy wypowiadali się mieszkańcy Katowic.

Matematyczka, lat powyżej 60:

"ja uwielbiam rosyjską kulturę, rosyjską tradycję, rosyjską literaturę i muzykę i putinowi można by wreszcie dać spokój, bo się dobrze zachował co do syrii"

Przypomniałam sobie siebie, kiedy po drugim roku studiów, na wakacjach, starałam się przekonać mojego kolegę do Rosjan. Że są cudowni i romantyczni, jak Bohun.
(żal się przyznać, ale to prawda).
I byłam jak ta matematyczka trochę.

A teraz?
JA nie lubię Rosjan. Do Rosji nic nie mam, piękny kraj, jak każdy (nawet Czeczenia, która została tak zniszczona).

To swołocz, która nie przestanie pić, dopóki na stole jest butelka.
Pępki świata.
To nas łączy, jakieś takie dziwne przeświadczenie, że jesteśmy ważniejsi niż inni i ludzie o nas na całym świecie słyszą.

Polaczki.
Ruskie.

Niekoniecznie dwa bratanki, bo dla 44% Rosjan Polska jest podobna absolutnie do niczego.






niedziela, 29 września 2013

Anyone male,female,transgender can be a feminist 
Jakiś czas temu zaczęłam sobie poczytywać codziennik feministyczny. Oczywiście jest tam pełno radykalnego szitu - jak to u skrajnych feministek.
Szczególnie artykuł (felieton, litania, lament?) o ubraniach dla kobiet. 

Dziewczęta, możecie wierzyć, lub nie, ale nawet sieciówki nas znieważają i katują ubraniami z lycry, rurkami i szpilkami. Nie ma już stonowanych dla kolorów dla przykrycia waginy, tylko neony albo kurewne czerwienie. Nasze kształty będą już zawsze męczone nadmiernie obcisłymi tkaninami (no bo przecież żadna z nas nie wpadnie na to, żeby kupić o rozmiar większą kieckę).
Oczywiście, faceci mają łatwiej.
Są zawsze seksowni, a ich garderoby są nonszalanckie, hiper wygodne i nie muszą przyodziewać kobaltu.

Czytam ten bullshit, bo mnie to bawi, bo ja akurat lubię się czasem ubierać w rajstopowe kiecki, które są obcisłe jak cholera i krótkie jak szowinistyczne wacki. Zawsze się zastanawiam, czy nie trzasną mi na tyłku, kiedy będę się schylać w moich 10 centymetrowch szpilkach, których obcasy świecą się diamenty rihanny.

Czy to znaczy, że nie jestem feministką?

Nie.

Nie zgadzam się na to, że idąc ulicą w takim stroju mogę być zaczepiona przez każdego gościa, który akurat będzie szedł w moją stronę.
Mam znajome, które boją się wychodzić wieczorem same, bo są zbyt gorącymi towarami. To śliczne dziewczyny. Dlaczego nie mogą być śliczne również poza domem? Nie są wyzywające. Mają ładne buzie, tyłki i biust, jak na dziewczę przystało.
Co to jest za argument, że jak wychodzisz o tej porze, w takim, a nie innym stroju, to się sama prosisz?
O co? O gwałt, napaść słowną, albo klepnięcie w tyłek? 


Nie zgadzam się na to, żeby ktoś wyciągał przy mnie swojego penisa, masturbował się w krzakach i cmokał na mnie, bo jest facetem i mu wolno, bo przecież nic nie mogę zrobić, bo jestem kobietą. A jak bedę marudzić, to może mi wepchnąć to i owo w dziub.

Nie zgadzam się na to, żeby losy mojej waginy miały być omawiane w sejmie, czy ja mogę dokonać aborcji, czy nie, bo to moje życie. Mężczyzna też dokonuje aborcji, tyle  że mentalnej, to jest odchodzi, albo odpala kobietę słowami "jak mi dałaś, to mogłaś każdemu".
To nie jest nieetyczne? To nie jest niemoralne i obrzydliwe?

Nie zgadzam się na to, że nasza cywilizacja dąży do samounicestwienia  rasy kobiet. Które mają się balsamować, być fit, jeść zdrowo, ale nie dla siebie. Dla wygrania niewidzialnego wyścigu, gdzie wygraną jest mąż z dwudniowym zarostem i dziecko.

Nie zgadzam się na debilne powiedzenia typu "idealna kobieta ma kostki u nóg, które można objąć jedną ręką". Chyba że ktoś wymyśli powiedzenie, że idealny facet to taki, którego penis potrafi zwijać się w precel, bo to jest na tym samym poziomie.

A Ty?

wtorek, 24 września 2013



princess of arabia | via Tumblr  

Jak łatwo czasem może trafić Cię szlag.
12% społeczeństwa uważa, że kobieta, dokonująca aborcji w wypadku płodu genetycznie upośledzonego i nieuleczalnie chorego, dokonuje morderstwa.

Bo jest leniwą pindą, której nie chce się opiekować upośledzonym dzieckiem.
Bo nie wiem, nie będzie miała czasu malować paznokci i się puszczać, bo na pewno się puszcza, bo płodów zrodzonych z miłości się nie zabija.

Jak bardzo trzeba być ograniczonym, żeby nie rozumieć, że ktoś może po prostu tego nie chcieć?
I nie mówię tylko o pieniądzach, bo w Polsce, bogatym kraju ułańskim dodatek na takie dzieci to 150 zeta. Za 150 zeta to sobie zrobisz zakupy na jedną osobę na 1 tydzień.
Płody upośledzone to skrajny przypadek, fakt.

A co z kobietami, które po prostu nie chcą mieć dziecka, a zaciażyły przez przypadek? No tak, proszę państwa, zdarza się, każdemu. Zapomnieliśmy o gumce, zapomniała powiedzieć, żeby wyrzucił dziecięcia na sufit, poznaliśmy się na imprezie, właśnie rzucił ją gość, chciała poczuć się atrakcyjnie, whatever.

Kim są inni, żeby zaglądać w kobiece majtki i oceniać, czy ten powód radosnego zatracenia był słuszny, albo nie? Nigdy nie żałuj, że cos zrobiłeś, bo widocznie nie mogłeś zrobić inaczej, parafrazując polskiego mistrza aforyzmów.

I może nauczmy się rozróżniać pewne rzeczy. Nikt mnie nie przekona, że plemnik, który dopiero co wyskoczył z członka i dosiegnął bram wiekuistej szczęśliwości, czyli komorki jajowej, jest dzieckiem.
Człowiekiem.

Nie, no kurwa, jest płodem.


poniedziałek, 16 września 2013

Facebook

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam. Jest jedno zdanie, które usłyszy każda kobieta.
Niestety, nie jest to komplement, ani chwalebny hymn. Nie jest to też wiersz, ani fraszka nawet. Szłoby nawet jakieś haiku, ale nie.
Aforyzmem XXI wieku jest

"no, odezwę się'.

No, i się nie odezwę.

ja nie wiem, wszyscy mają do dziewczyn pretensje, że się zachowują jak idiotki, ale trudno się tak nie zachowywać, kiedy Cię tak traktują.

Tęsknię do czasów, których prawie nie pamiętam. Kiedy nie było smsów i telefonów osobistych, ani portali społecznościowych. Kiedy nikt nie był dostępny, ani zaraz wracam.
Siadało się przed biurkiem, na stołku, wyrywało kartke z zeszytu, albo kupowało papeterię i się pisało. List.

Wtedy nic dziwnego, jak się nie odezwał, ten co się miał odezwać.

Jebana poczta polska, przecież, nie?

czwartek, 12 września 2013

فيس بوك | via Facebook

Usta w ciup, przymknięte powieki, kolor włosów jakikolwiek bądź, bo tekst zawsze ten sam

"o jejku, dziewczyny tak mają".

Ten argument jest inwalidą.
Tak mnie co jakiś czas nachodzi taka refleksja o byciu kobietą. Nie, żebym chciała być facetem - nie mogłabym malować paznokci i nosić sukienek.

Kobiety w jakiś niewytłumaczalny sposób przypisują sobie nieomylność. One zawsze mają racje, a nie mówiłam? Karzą za nieodpowiednie zachowanie milczeniem.
"Co się stało?"
"Nic"

(żeby było jasne: ja też tak robię).

Kiedy mają okres, no to klękajcie narody. Mają prawo kopać, bić i szczerzyć zęby, bo się męczą. No ja rozumiem, też nie lubię, ale w czasach ketonalu i tamponów naprawdę nie trzeba się boczyć na cały świat. W szczególności na pacholę, które sobie same wybrałyśmy.

Jesteśmy bardzo zdecydowane, jeżeli chodzi o nasz wygląd, akcesoria i kolor włosów, ale jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, to jakoś czasem nam słabo idzie.

Do jednego zdania potrafimy dopowiedzieć milion zakończeń. I wierzcie mi, żadne nie jest prawdą, mężczyźnie nie przejdzie po prostu fizycznie przez głowę więcej niż jedna opcja w takich sytuacjach.

Wymagamy obecności i oddania. Hojny też mógłby być, czasem walnąć jakimś prezentem, żebyśmy się poczuły dowartościowane.

To nie jest nic złego. Chyba.
Ale jak jesteś taka, albo tak się zachowujesz, to boże coś Polskę, broń, żeby używać argumentu-inwalidy.

To TY masz TAK w tym MOMENCIE.
Żadne DZIEWCZYNY.
Żadne MY.

Ja tam siebie nie widzę, a jak zachowuję się jak powyżej, to mam odwagę się przyznać, że IDIOCI tak robią.



czwartek, 5 września 2013

Filthy

Toczy się rozmowa. Hi,hi,haha, no weź przestań i nagle, w środku konwersacji jedna ze stron sięga do torby, bądź plecaka, wyciąga mokre chusteczki. Albo mydło w płynie, wynalazek na miarę suchego szamponu do włosów. Bo tak
znienacka, jak epileptyka nachodzi pienisty atak, jego bądź ją naszła nieodparta ochota wypolerowania sobie rąk.

Trzaskanie drzwiami, odgłos puszczanej wody, spłuczki, chichoty dziewcząt (i wiesz, i on wtedy, no serio!). Kilka wychodzi z kabin, myją ręce. Jedna z nich szoruje tak długo, że dziwi mnie, że z umywalki nie wyłonią sie kikuty, na wpół rozpuszczone. Wyciera ręce w papierowy ręcznik. Jeden. Drugi. Trzeci. A ja widzę, jak dzieci z biednych krajów proszą o zeszyt.
Wydaje się, że to koniec, ale nie!
Wyciąga mydło w płynie.

Mam ochotę umrzeć.

Jestem świadoma niebezpieczeństw, które na mnie czekają zewsząd. Zarazki. Kawałki kupy, mikroskopijne kupowe cząsteczki, które są w każdym miejscu w toalecie, nawet takiej, którą się myje regularnie. Trzymając szczoteczkę w buzi, myję zęby pastą z nie powiem czym.

Ale dopóki nie zobaczę, że ktoś trzyma moją szczoteczkę w innym miejscu niż buzia - nie będę się brzydzić. Bo czasem nie myję rąk, kiedy wychodzę z toalety, i czasem nie chce mi się myć owoców przed zjedzeniem.
Nie ocieram ręką butelki, kiedy piję po kimś i jem z ziemi, jak mi spadnie.

Ciekawe do czego doprowadzi sterylność naszego świata?

Czy stosunki międzyludzkie o charakterze intymnym będą polegały na chluśnieciu wodą utlenioną, albo spirytusem salicylowym w usta i krocze tego jedynego bądź jedynej?
Oby nie. Będzie szczypało.

niedziela, 1 września 2013

 POP ART POP ART POP ART


1 września. 


Dość specyficzna data, z punktu widzenia polskiego widza.
No bo przecież, hej. Druga wojna. Westerplatte, niemożliwe stało się możliwym.
A za dokładnie 16 dni kolejna rocznica Wielkiego Narodowego Zaskoczenia, które dało się doskonale przewidzieć.

A potem W-wa, znowu pobiliśmy rekord w przetrzymywaniu tej drugiej strony, a przecież Amerykanie specjalnie zrzucali paczki na radziecką stronę.
Tacy dumni. Tacy odważni. Tacy nieustraszeni. Tacy bezdennie głupi w swojej pysze, że coś się liczymy i możemy brać na swoje barki zadania ponad nasze siły.

Nie zrozumiejcie mnie źle, podziwiam tych, którzy ginęli z niezachwianą wiarą w lepszą Polskę, i nie chcieli dopuścić do jej zmazania z mapy kolejny raz.
Zośka i Rudy to bohaterowie mojego dzieciństwa, tak samo jak dzieci z bullerbyn, bo tę książkę też lubiłam.

Ale zostawmy już ich w spokoju, nie pławmy się w opiniach jakichś idiotów, którzy doceniają naszą wolę walki i te inne pierdoły, którymi nie nakarmisz, a gospodarki nie napędzisz.

Dajmy spokój Niemcom i podziwiajmy ich za to, że ich wojna nie złamała.
Polska to kraj zaprzepaszczonych nadziei, to jak ogromna, źle zarządzana firma, w której ludzie podniecają się blogiem córki premiera, która ma kumplskiego tatkę, który nie potrafi robić polityki i jest święcie przekonany, że polacy byliby dobrze widziani w syrii, żeby zaspokoić czekoladowe oczekiwania zza oceanu, niech mnie szlag.


Kiedy zaczniemy mądrze pamiętać o rocznicach, tak żeby ci młodzi chłopcy, dziewczęta, żołnierze nie przewracali się w grobach, bo nie takiej Polski dla nas chcieli, gdzie ich historie  nasza marna kinematografia XXI wieku potrafi zbeszcześcić i sprowadzić do rangi miernej rozrywki po wiadomościach?

sobota, 31 sierpnia 2013

Tak sobie ostatnio pomyślałam, że nuda jakaś nastała, nie ma nad czym westchnąć i szepnąć "ja pierdolę".
A tu masz. Taka niespodzianka w piątkowy dzień, dokładnie popołudnie.

Na początku od razu zaznaczę, że piątek w pracy powiedzmy, o charakterze biurowej, to dzień szczególny. Masz wszystko w dupie. Godziny dzielą Cię od spokoju i ciszy, ciszy wszechogarniającej i cudownej, nawet jeśli słuchasz wtedy dubstepe.
Żadnych raportów, wzdęć od jedzenia poza domem, kąpania się w cudzej głupocie. Raj.

No to siedzę tak sobie piątkowym wczesnym popołudniem, jem sałatkę, skrob, skrob. Nie moim widelcem.

Aż tu nagle, jak zwykle, spokój mój świety i zasłużony zostaje zniweczony, wniwecz obrócony, że tak rzeknę.

"Ola, mam nieprzyjemną sprawę"

Ohoho. Okej.

Czyżby mnie ubiegli? Zwolnili, zanim sama to zrobię? Dlaczego? Nawet mi się chłopaka nigdy nie udało rzucić, z pracą ma być tak samo? Praca nawet nigdy nie poszła ze mną na randkę, to takie niesprawiedliwe, niech to jasny szlag.

Gdzie tam.
"Po prostu wiesz... nie możesz się tak ubierać do pracy. Musisz też pozakrywać tatuaże".

No chuj mnie strzeli zaraz. Odkładam widelec, patrzę na dziewczę. Ma spódnice za kolano, biała bluzkę, jakby się urwała z akademii na Dzień Nauczyciela. I wiem, że piosenka "Ona temu winna" nijak nie będzie pasowała do tej sytuacji. Nawet się nie zastosuję do zasady, że posłańca ze złą wiadomością się zabija.

Ucinamy sobie pogawędkę, wychodzi. Trochę się pośmiałyśmy nawet. I podziekowała mi, że tak to dobrze przyjęłam, z dystansem. No proszę bardzo, nie ma za co, rodzice mnie nauczyli jednak gównem ludzi od progu nie obrzucać.

Patrzę na siebie. Krótkie spodnie, owszem. I wysokie buty, coś jak martensy. Biała bluzka, długi rękaw. No pryszcz mi się zrobił ogromny, ok. Ogólnie w pytkę, brałabym.

I chęć mordu mnie ogarnia przemożna.
Bo znowu, jak psa. Nawet się nikt z wielkich nie pofatygował, żeby mi oznajmić, że ma jakieś zastrzeżenia. No bo do pracy mojej nie ma żadnych.
Ja rozumiem, że jak ktoś jest debilem, to mu takie rzeczy przeszkadzają. Ale braku szacunku do siebie, jako do człowieka, nie rozumiem i nie chcę rozumieć.

Ja nikomu uwagi nie zwracam, że dżinsy poprzecierane na tyłku do koszuli w kratę pasują jak pięść do nosa, nawet jak się jest kierownikiem. Albo adidasy do koszuli eleganckiej. A różowa koszula u faceta, który ma też opaleniznę z solarium, jest pedalska.
Ale jak ja sobie cichutko siedzę w biurze i rozmawiam z Klientami przez telefon, to oni na pewno widzą, że mam krótkie spodnie i jestem wydziarana.

Mimo wszelkich niedogodności i wad firmy, w której pracuję, zawsze ceniłam ją za swobodę. Że nie ma idiotycznych kodów dresowych i jakoś jest tak bardziej przyjaźnie przez to. Że się mnie nie ocenia przez pryzmat mojej skóry, ale tego, jak się zachowuję i jak pracuję.

i chuj bombki strzelił.
Owszem, zastosuję się. Nie jestem pierdolonym Winkelriedem, ani Polską umęczoną pod ZUS-owym piłatem.

I owszem, będę robić kolejne.

Żeby było jasne: ja wiem, że taki, a nie inny styl mojego bycia, jakkolwiek cudowny, może innym przeszkadzać, naprawdę.
Ale gdyby poziom  zarobków pracowników i poziom kultury osobistej Najwyższych z najwyższych byłby równie wysoki, jak moja profesjonalnosć i kompetencja, co mówię z czystym sumieniem, mieli by prawo wymagać od swoich pracowników szacunku.

A tak no sorry.
Chyba nie.



czwartek, 22 sierpnia 2013

Pędem, niczym klacz wyścigowa, wypadłam dzisiaj z pracy. Trochę jęzora to tu, to tam, torbą zamiotłam asfalt.

no troszkę się spieszyłam.
Oczywiście, czekam jak dogorywająca klacz na przystanku, bo moje turbodoładowanie okazało się być aż nadto dostateczne.

Bęc! Siadam na miejscu w busie, wyciągam książkę o znakach drogowych, którą czytam bezkarnie, po 20 minutach się nudzę i znowu patrzę na ludzi.
Jakaś Pani czyta Cienie i Blaski, ktoś dłubie w nosie ukradkiem. Nic nowego.
Aż tu nagle moją uwagę przyciągają wężowe spodnie. Owszem, bardzo ładne. Właścicielka ma też zadbane paznokcie i jest chuda jak szkapa.

Jej sterczące kości biodrowe prawie wybiły mi oczy.

No kurczę, brzydka nie była.
Ale miała parówki zamiast nóg.
Beztrosko gapiłam się na nią i znowu pomyślałam, czy do tego dążymy? My, kobiety?

Powiedzenie, że kobieta powinna mieć tyłek akurat do zaparkowania motocyklu może jest przesadą, faktycznie. Obwisły biust też jest podnietą chyba godną małp.

Ja mam normalne nogi. Większe w obwodzie u góry, który się potem zmniejsza.
Co w tym złego? Czy gdybym nie pomyślała kiedyś, że może powinnam mieć chudsze nogi, dziś byłabym szczęśliwsza? Czemu słowo normalny jest takie niepożądane, jeśli chodzi o części ciała kobiecego? (w każdej innej materii - hulaj dusza). Grube jest jak najbardziej nie na miejscu, ale normalne? Czemu nie?

Zawsze smukłe, eteryczne, żywiące się słowem z ust jakiegoś palanta.
No do chuja pana.


Eh. Dobrze, że ogólnie jestem śliczna.!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Tup, tup, tup.
I puk, a nie, dzwonek jest, to dzwonię.

Pierwszy raz w życiu, mając lat 23, wchodzę do sąsiadującej z moim liceum o szkoły.
Podobno tej dla najmądrzejszych uczniów, nie wiem, ja chodziłam do szkoły dla debili.

Idę korytarzem, u mojego boku sprzątaczka, świeżo malowane ściany. Brzydko, a tak pięknie, szkolnie.
Weszłam do sali, przykro mi mówić, ale takich ładnych jak ja nie było dużo, a tak naprawdę tylko jedna.
Chłopcy do luftu.

Sala historyczna, wierszyki o powstaniach śląskich i orzeł na dywanie nad tablicą.
Pierwszy wykład na kursie prawa jazdy. Generalnie nuda, jakaś pierwsza pomoc, uciskanie klatki, jak w liceum.

Tak mi się cudownie siedziało na twardym krześle, przy brudnej ławce, na wprost tablicy, w ostatnim rzędzie. Jak na studiach, jak w szkole, jak od zawsze, chyba kupię takie krzesło.

Sympatyczna pani ratownik skończyła wcześniej, na co na twarzach obecnych tam ze mną pojawiła się euforia i blask.
Bezczelni idioci zaczęli robić coś, co jest niedopuszczalne dla osoby tak dobrze wychowanej,  jak ja.



Zaczęli pakować plecaki w trakcie mówienia sympatycznej pani.
Tak mi się wstyd zrobiło, że nie mogłam patrzeć na te zakały.
Musiałam też panów przepuścić w drzwiach.

Ale tęsknię za szkołą.

wtorek, 13 sierpnia 2013

czego pragną kobiety

Lubię jeździć autobusami.
Mimo że ludzie śmierdzą i rozmawiają przez telefon tak donośnie, że nie wierzę, że tej drugiej osobie potrzebny jest głośnik.

No i niezwykłe okazy płci wielorakiej, z włosami na twarzy, pod pachami i na łydkach. Oszczędzę ich dzisiaj, bo uwagę moją przykuła przeurocza parka kilka dni temu.

Po dwudziestestce, on trochę starszy. Ręka w ręce, grzecznie na podołku. Jej, bo nie grozi niespodziewaną erupcją.
Spojrzenia prosto w oczy, głowy na ramionach, na przemian. Słodkie chichy do ucha i reszta tych bzdur w kolorze bladego różu. Obok ucha świstały mi żaboty Wertera, a ogonki miękkich kotków, które pewnie razem lubią oglądać, muskały mnie po buzi.

NO KURWA.

Czy naprawdę tego szukamy? pomyślałam sobie i nadal myślę.

Mam trochę koleżanek. Wszystkie są ładne i niegłupie, tak jak ja.
Lubimy nawet kwiaty dostać, ale pod warunkiem, że owy mężczyzna zaraz potem zachowa się jak mężczyzna, to jest popchnie nas na ścianę i zerwie ciuchy i nie będzie pytał, czy nam wygodnie. Pociągnie nas za włosy i nawet smagnie tu czy tam. Pomoże nam posprzątać resztki bukietu, bo  zawadziłyśmy o niego tyłkiem jak już nas pociagnął na podłogę.
Uraczy komplementem, który zawsze bawi i w jakiś sposób rozczula
"jak cię zobaczyłem, to mi stanął".

całuski dla tych mężczyzn.






poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Każdy ma ochotę kogoś zabić. Czasem. Bywa to ochota tak silna i podniecjąca, że nawet orgazm z nią przegra, równie beznadziejnie bezsensowny i ogłupiający.

To ta starsza kobieta przed Tobą w kolejce, która robi zakupy akurat na okoliczność końca świata, kiedy to jesus z mieczem obosiecznym wyrżnie wszystkich rozwodników i gejów, największych wrogóch moralności.

To była dziewczyna twojego aktualnego księcia, która, oczywiście, jest śliczna, ma błyszczące włosy, a na zębach nigdy nie ma nieproszonych gości w postaci pietruszki. Jest elokwentna i zadbana, w lewej kieszeni spodni ma doktorat, a w prawej brak problemów natury psychicznej, za to świetnie piecze jabłecznik.

To ten gość, który traktuje swoje dziewczę jak gówno, bo może, bo jest sadystyczną świnią, pluskającą się w bajorze szowinizmu i puszczania bąków na głos.

To ta szczęśliwa parka, która musi eksplorować swoje górne drogi oddechowe akurat przy Tobie, akurat na koncercie, za który wybuliłeś fortunę.

To ten chłopak, który powoduje, że płaczesz i myślisz o sobie jak o nędznej musze, której bzyczenie doprowadza do szleństwa, a łapki są lepkie i zawsze nie na miejscu, bo powinny być złożone, na kolanach, które się stykają, "na miłość boską, daj mi spokój, bo mam dość". A ty bzyczysz dalej.

To ci, którzy zawsze wiedzą lepiej, "ja też tak mam, wiem co czujesz". Taak?
A wiesz jak to jest chcieć zabić ciebie?

Chcemy zabić lepszych od nas i tych gorszych, równych nam nie zauważamy, są nudni i bezbarwni. Chcemy zabić starszych i tych młodszych, którzy wkładają nam palce do oczu.

Santa Muerte, nie wychodź za często zza drzwi.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Praca, praca, praca.
Służbowe maile, służbowe rozmowy, służbowe spotkania. Plany, listy, podpisy.
Wydawać by się mogło, że to już wystarczy.

Ale nie. Gdzie tam.

Siedząc w moim klimatyzowanym pomieszczeniu (klimatyzacja - przekleństwo, czy błogosławieństwo? Albo mi zimno po 5 minutach, albo po wyłączeniu natychmiast wydaje mi się, że w ekspresowym tempie ze ścian wydobywa się zwielokrotniony zapach wszystkich moich śniadań. To jest, owsianki, bo przecież, do kurwy, odżywiam się zdrową paszą),

usłyszałam pukanie do drzwi.

- no hej, wiesz, dalej nie otrzymałem od Ciebie składki na X, na prezent ślubny.

Cisza.

No tak, był jakiś mail, cos tam, ale jak nie zaczyna się od "Witam", to otwieram nie czytając. Ale fakt, ktoś tam się hajta. again.

ja: - hmmm, nooo, yyy, to dzisiaj na pewno nie bo nie mam kasy przy sobie.

-ok, aha.
Cichy trzask zamykanych drzwi do pokoju nr 8. Przed oczami dalej mam zgaszony blask cudzych oczu.

KURWA. Co mi do głowy wpadło, żeby się usprawiedliwiać? Chyba aromat owsianki.
Nie składam się z zasady  na urodziny, imieniny, śluby, dzieci i pogrzeby osób z pracy. Chuj mnie interesuje ich życie prywatne. Nie chcę, żeby ktoś się składał na mnie, żeby świetować moje wybory, bądż niezależne ode mnie okazje.
Nie znam tych ludzi i nie chcę znać (oczywiście, prócz miłych wyjątków).
Największy absurd: skłądać się na prezent szefowi.
No paranoja. Czego on może potrzebować? Poczucia humoru i taktu nie da się zapakować w torebkę, niestety.

Myśli obsiadają mnie jak kruki i wrony, po czym decyduję się iść do kibla.
Może tam cos wymyślę.

Opcja pierwsza: udam, że zapomniałam o składce. Czyli ucieknę od spojrzeń typu "CZEKAMY NA CIEBIE".
Nie, to żałosne.

Opcja druga: wyciągnę pieniądze i połoze na tej cholernej, niekościelnej tacy.
Czyli postąpię wbrew i tak dalej.

?

W drodze powrotnej z ubikacji przystaję i mówię do skarbnika
- Hm, wiesz, ja się nie składam, nigdy. I teraz też nie będę.

Veni, vidi, mam wyjebane,

niedziela, 28 lipca 2013

Sobota. Albo niedziela, jakikolwiek z siedmiu dni tygodnia.
Przecież w każdy z nich spotkam w sklepie kogoś z koszykiem wypełnionym po brzegi. Czekam tylko, aż wody Lety w postaci coca coli wreszcie wystąpią z plastikowych brzegów i zaleją sklepowe wózki, a wraz z nimi Polaków w sklepie.

Tych w wieku średnim, klasa pod-średnia, zero perspektyw, zero życia. Skarpety do krótkich spodni, brzuchy nad paskiem. I ci młodsi, ale różnią sie tylko wiekiem.

To ci, którzy narzekają na młodzież. Która fakt, pije, pali i gwałci, jak Ci od dziecka wpierają, że tak jest, to żeby wreszcie uciszyć te gęby, zaczyna to robić.

To ci, którzy w upał zawsze siadają obok mnie w autobusie i pachną pachami.

To ci, którzy zawsze klaszczą na koniec lotu i nie wiadomo, dla kogo to aplauz - dla pilota, dla nich, że nie zwrócili darmowego posiłku, czy dla boga, który znowu się zagapił i nie ukarał ludzkosci za grzechy kolejną katastrofą?

To ci, którzy idą pracować na koplanię, żeby szybciej isć na emeryturę i móc zarabiać na boku i ciagnąć dwie wypłaty.

To ci, którzy wierzą w boga i potępiają aborcję, in vitro i apostazję, bo tak im powiedziano.

To ci, którzy biorą kredyty, po czym piszą do Faktu, że o dziwo, muszą go spłacać. Z odsetkami.

To ci, którzy idą do knajpy i upijają sie do nieprzytomności, żeby tylko mieć o czym rozmawiać ze znajomymi po weekendzie. Albo w trakcie następnego.

To ci, którzy czują się patriotami, a nie wiedzą, kim był Dzierżyński, albo kiedy Piłsudski dokonał przewrotu. I że był w maju.

boze, cos polskę.

Paw narodów, dziwka, wdzięcząca się do UE i USA.
Słowacki, proroku. noting changed.

wtorek, 23 lipca 2013

"Jestem sama i nie ma znaczenia jaką mam pracę, jakich mam przyjaciół, bo Jego już nie ma. I mnie już nie ma."
-'P.S.Kocham Cię'


 Pewnie ten tekst powinien powodować u każdego dziewczęcia cheć natychmiastowej identyfikacji.
JA też tak mam. Też GO kocham nad ŻYCIE.
Zdjęcia na fejsie, tylko razem.
Jedzenie z jednego talerza.
Patrzenie sobie głęboko w oczy.
Pluskająca czułość, rozbijająca się o brzegi wspólnej codzienności.
Spacery nad rzeką. Ew. po sklepach, to bardziej w rytm naszych czasów jednak.

Od dzisiaj jesteśmy spleceni.
MY.
MY lubimy ten film, MY przepadamy za tym samym drinkiem, MY mamy takie samo spojrzenie  na  świat. Dziewczę podtrzymuje ten chory system, bo co będzie, jak przyjdzie popołudnie? Kto mnie zabierze na kawę?
Albo winko.
Przecież przyzwoitym wóda i narkotyki nie wypada.

No przecież nie mogę być sama. Nie teraz, kiedy dopełniłam swoje jestestwo, bo sama jestem tylko na 50%, bo na 100 się boję.

NO KURWA.

Panie Boże, którego nie ma, przysiegam na wszystkie moje bransoletki i skórzane buty, że zawsze będę siebie kochała bardziej i pławiła się w prawie do bycia indywidualną.

A jeśli mi przyjdzie ochota swojego odbicia szukać w cudzych oczach, to słowo daję, będę wtedy naga.

niedziela, 21 lipca 2013

Rasizm.
Słowo, które przeraża.
Przewijają nam się przed oczami sceny z filmów, które widzieliśmy, z których gwałt i mordy wylewały się litrami, niczym chlupocząca fala tejże w Lśnieniu.

"Każdy inni, wszyscy równi", chce krzyczeć nasze serce, bo tak bardzo czujemy się solidarni z każdą uciskaną rasą.

Bo tak nas uczono, przecież nawet Majka Jeżowska starała się nas przekonać, że wszystkie dzieci nasze są.

BULLSHIT.

Po pierwsze, nie oszukujmy się, ale każdy z nas jest rasistą.
Nie lubimy czarnych, bo są nierobami i sami mają białych za głupich białasów.
Nie lubimy żółtych, bo zagrażają naszej gospodarce i wszędzie ich pełno, przelewają się w świetle lamp błyskowych przez każdy kawałek ziemi.
Nie lubimy ciapatych, bo są tępi.
Nie lubimy Romów, bo kradną.
Nie lubimy Cyganów, bo wypożyczają sobie dzieci do żebrania.

Nie lubimy dresów, bo są ordynarni.
Nie lubimy ksieży, bo są pedofilami i kradną.
Nie lubimy muzułmanów za bomby noszone w majtkach i kobiety w workach.
Nie lubimy Jehowych za źle dobrane krawaty i natrętne pukanie.

Nie lubimy grubych i nazbyt chudych.
Nie lubimy łatwych dziewcząt.
Nie lubimy idiotów, zwłaszcza jeśli sami nimi jesteśmy.
Nie lubimy niepełnosprawnych, bo powodują, że czujemy się niezręcznie.

I tak dalej, i tak dalej.

Więc usuńmy słowo "rasa", bo ten konflikt już dawno przestał istnieć. Francuska konstytucja zostanie go pozbawiona . Obywatele Francji od teraz będą równi wobec PRAWA bez względu na POCHODZENIE i RELIGIĘ.

Wobec prawa, zaznaczam, tylko wobec prawa.

Piękna jest gadka o tolerancji, ale żyjemy w realnym świecie, który niczym się nie różni od tego, w którym burzono Bastylię, ze słowami "równosć wolność i braterstwo" na ustach, po czym mordowano wszystkich, którzy mieli nieszczęście urodzić się jako arystokraci.

Szacunek, nie tolerancja.
Nie będę tolerować rzeczy, których nie rozumiem i nie chcę rozumieć.
Ale cudze prawo do wyrażania siebie w jakikolwiek sposób mogę szanować.

Ale wyłączam z tego żuli. I typowych Polaków ze skarpetkami do sandałów i grubymi brzuchami, którzy jedzą kebaby nad morzem i narzekają na wszystko.
No i ciapatych.
Boże, co za tępa gromada.

środa, 17 lipca 2013

Zostawiłam kilka dni temu kogoś, kto był ze mną we wszystkich sytuacjach, dobrych i złych, głównie stresowych.

Zajmował mi usta, kiedy nie wiedziałam co powiedzieć, albo mówiłam za dużo.

Nigdy nie było problemem go dostać, chociaż jakość chwili, którą spędzaliśmy razem zależała od jakości materiału.
Był na moje każde zawołanie, ochoczo wyskakiwał z paczki i gdyby umiał mówić, pewnie krzyczałby:
"nareszcie jesteś!"

Miał śliczny biały garnitur ze srebrną lamówką i pachniał miętą, albo w białej koszuli i żółtych spodniach dawał mi się na chwilę poczuć jak kowboj.

W małym pudełku było zamknięte 20 magicznych chwil, kiedy byliśmy tylko we dwójkę. Zawsze zapominałam o niezbędnym składniku, potrzebnym do tego, żeby znowu pojawiała się iskra.
Czasem tych iskier było więcej, czasem kończył się gaz.

Mój przyjacielu, papierosie.
Będę za tobą tęsknić, ale wybacz - za bardzo zmniejszyłeś mi pojemność płuc, zrozum. nie mozemy się dłużej spotykać.

Może czasami. szybki numerek, ale nie na poważnie.
Nie bierz tego do siebie.

środa, 10 lipca 2013

Mam taką potrzebę, żeby się ze sobą podzielić swoimi spostrzeżeniami dnia dzisiejszego.

Wyszłam z roboty 10 minut wcześniej, ubrałam kieckę i wróciłam do domu, żeby na szybko wziąć prysznic i...

(nie ma się czym podniecać, przysięgam.)
Nie wylazłam z domu, żeby oddać się uciechom ciała i ducha. Nie zamierzałam tańczyć prawie nago z czerwonym boa wokół szyi. Nie poszłam nawet na randkę.

A mianowicie, poszłam do kobiecego lekarza, czyli ginekologa, bo jestem kobietą świadomą. Świadomą nie tylko oszałamiającego piękna mojej duszy, jak i ciała, ale świadomą zagrozeń, które na mnie czychają na każdym kroku.
Chciałam być odpowiedzialna i zadbać o siebie.
Może, nawet, dostać jakąś radę?

-Dzi... bry, słucham Panią.

(lekceważące spojrzenie zza okularów, bo przecież jestem wytatuowana, może puszczam sie z kim popadnie?)

No naprawdę, szkoda, że się jeszcze przy mnie nie odlał, albo podłubał w nosie, tak moje oratorskie popisy na temat mojego zdrowia, wciagnęły.
Bravo, bravissimo, maestro w białym fartuchu.

Nie byłam nawet godna wziernika. Mogłam przyjść w spodniach.

-To proszę tabletki odstawić i przyjść za miesiąc, zobaczymy.

NO KURWA!
Lekarski nierobie, potomku znachorów.

Nawet się o historię moją nie zapytał.
Odechciało mi się.
Pójdę za pieniądze, bo nie mam wyjścia. Jak masz piniążki, to nawet ktos się zainteresuje.




czwartek, 4 lipca 2013

n/d

Balansowałam dzisiaj na granicy życia i śmierci jakieś 10 razy.
Moje życie przelatywało mi przed oczami w zawrotnym tempie, czyli ja, lat 3, kąpię się w zielonej misce w wannie, jak jakaś poschizowana matrioszka, na oczach całej rodziny. Mam złote loczki i jestem obezwładniająco słodka.

Ja, lat 7, pokazuję język nauczycielce w 1 klasie podstawówki i na bezczelnego twierdzę, że to nie było do niej.

Ja, lat 11, zakochuję się w Anakinie Skywalkerze i mam nadzieję, że dostanę list z Hogwartu.

Ja, lat 15, gorliwie śpiewam na chwałę Pana i jako wolontariusz pomagam prać dzieciom brudne majtki. Pomagam - znaczy ja piorę, a one chlapią na mnie i na siebie wodą.

Ja, lat 16, prowadząc szkolną imprezę mówię "Kurwa" i właśnie w tym momencie orientuję się, że nie wyłączyłam mikrofonu. Żeby zatrzeć złe wrażenie, towarzyszący mi kolega zaczyna udawać gołębia.

Ja, lat 17,5 upijam się po raz pierwszy i idę na spacer po lesie, po czym siadam pod jednym jedynym drzewem w pobliżu 10 metrów.

I tak dalej i tak dalej.

A poszłam na rower. Do kurwy nędzy, albo ja nie umiem jeździć ,w co nie wierzę, bo jedyna rzecz, jakiej nie umiem, to powstrzymać się od kąśliwych komenatrzy na temat ludzi głupszych ode mnie, albo ludzie są popierdoleni i nie potrafią:
a) chodzić po ulicy
b chodzić po chodniku w linii w miarę prostej i nie odskakiwać w lewo, bądź prawo, jak nadjeżdża rowerzysta
c) nie rozpierdalać się po całej wolnej przestrzeni chodnikowej, bo przecież jest za darmo
d) wyprowadzać dzieci na spacer
e) odróżnić zielonego od czerwonego w trakcie jazdy samochodem. Na dodatek chujowym peugotem. Albo hondą. Jedyne auto, któremu ustąpiłabym na przejściu jest aston martin, bo podkochuję się w bondzie.






poniedziałek, 1 lipca 2013

rodzice z dziećmi

Dość to popularny powód wkurwienia, ale co tam. W końcu ani nie jestem oryginalna, ani nic, tylko śliczna.

Posiadanie dzieci.
Do samych dzieci nic nie mam, bywają ładniutkie i ujmujące z tymi bezzębnymi uśmiechami autentycznego zadowolenia, bo jeszcze nie wiedzą, jak to jest ubrać niewygodne majtki w trzydziestostopniowy upał.

Rodzice posiadający dzieci - to co innego.
Miliony zdjęć na portalach społecznościowych, jej profilowa twarz to nagle głowa, która wyszła z jej własnej macicy, jego wzrok mówi: "dałem radę"

(w tym momencie gorące całuski dla wszystkich idiotów, którzy myślą sobie, że jestem płytka i nieszczęśliwa i tak naprawdę chciałabym mieć własne, wrzeszczące, i żywe tamagotchi. Traktuję ten prawdziwy cud narodzin, tak jak mi go inni podają na tacy, czyli jak towar, jak nic ważnego, cos, czym się afiszuje i chwali).
Ok, jedno zdjęcie. Jak musisz.

Ale nie.
"Idziemy na spacerek"
"Misia w piaskownicy"
"Gwiazdeczka pałaszuje śniadanie. Zuch!"
"Niunia śpi"
i tak dalej, i tak dalej. Robi kupę, rzyga, patrzy na TV, jest nieznośne.

Jak ja się cieszę, że moi rodzice nie mieli pieniędzy na aparat, jak byłam mała.
Moje dzieciństwo jest totalnie oldschoolowe, kiedy w lato było gorąco, a w zimę zimno, a ja beztrosko spędzałam czas i już nigdy nie będzie mi dane dowiedzieć się, jaką miałam minę, radośnie sadząc kupę do pieluchy.

Szanujmy dzieci. To niegłupie bestie, jak dorosną i Wam się poszczęści, że będą tak samo mądre jak ja - zjadą Was za takie głupie akcje.

niedziela, 30 czerwca 2013

Jako że od dawna nosiłam się z zamiarem wystąpienia z kościoła, pomyślałam, że dzisiejszy piękny, niedzielny, boży dzień będzie idealny, żeby poszukać o tym trochę więcej informacji i podjąć odpowiednie kroki.

niestety.
polska i kościół i polski katolicyzm rozczarowały mnie do tego stopnia, że aż posprzątałam w pokoju. w niedzielę. Na pewno pójdę za to do piekła.

Ale do rzeczy (ależ to do mnie niepodobne, swoją drogą!).
Moi mili, jeśli wydaje się wam, że wystarczy  iść do swojej parafii, rzucić księdzu świadecto chrztu na stół i powiedzieć : "dobra, średnie macie tutaj imprezy, rzucam to", to się, kurwa, głęboko mylicie. Tak jak ja.

Apostazja to nie taka łatwa sprawa. Jak każda organizacja, która ma więcej niż 10 członków, kościół macki ma lepkie i nie chce pozbywać się wiernych. Nie chcę być niemiła, ale piniążki, piniążki.

punkt 1269 Katechizmu Kościoła Katolickiego: “Stając się członkiem Kościoła, ochrzczony “nie należy już do samego siebie” (1 Kor 6,19), ale do Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Od tej chwili jest powołany, by poddał się innym i służył im we wspólnocie Kościoła, by był “posłuszny i uległy” (Hbr 13,17) przełożonym w Kościele, by ich uznawał z szacunkiem i miłością“.

Biedni rodzice, skąd mogli wiedzieć, że lepiej mnie nie chrzcić?

Biedna ja, skąd mogłam wiedzieć, że lepiej było nie mieć romansu z kościołem?

Jezus był fajnym gościem zapewne, nie mówię, że nie.
Maryja była trochę nudna, no i niespecjalnie chciałabym ją naśladować.
Bóg byłby może i spoko, gdyby faktycznie był.

Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nic. Dość się naklęczałam, namodliłam i moja dusza jest chujowym, wybrakowanym egzemplarzem, padłam na glebę suchą (na pewno nie w Polsce, haha) i nie wydałam plonu.
Przykro mi.

Wcale nie, żartowałam.
Każdemu, komu przeszło by przez myśl, że moje zbrukane jestestwo można jeszcze naprostować i urtaować, wydrapię oczy.

W tym tygodniu wyślę komunikat do proboszcza, że bardzo mi przykro, ale nie życzę sobie, aby mnie ograniczało i obowiązywało prawo kanoniczne.

A tak naprawdę to opętał mnie diabeł, jak myję się pod prysznicem, to obracam głową o 360 stopni, bo się lepiej włosy myje.
Uczestniczę w orgiach, gdzie gotuję zupy z kotów i spółkuję z kim się da.

Won z mojego życia, won.
 

czwartek, 27 czerwca 2013

"Wy kurwy"
"Chuj Ci w dupę"
"Jebaj się"
"Mam wyjebane na Rumunów"

O poranku moje uszczy pieszczą nie ptasie trele, ale soczyste kawałki mięsa, przed którymi dosłownie muszę się uchylać, bo bym chyba padła na asfalt.

Myślę sobie za każdym razem, pełna nadziei i jakiejś takiej chorej wiary, równie chorej jak ta, że mężczyzna z brodą siedzi na górze (na górze- to na pawlaczu, czy jak?) w niebieskiej sukience i ludzie się do niego modlą, bo jest bogiem,
że to tylko żul, niepomny na to, że się wśród ludzi znajduje.

Nie.

To dziewczęta, to chłopcy, to dzieci zaledwie, bo jak ktoś ma 14 lat, to nie jest nastolatkiem, tylko dzieckiem.
Mają jakieś takie dziwne twarze, z oczu spoziera tęsknota mózgu, który zmęczony jest wychodzeniem "na plac", jaraniem cudzych szlugów i przeklinaniem.

Z jednej strony chce mi się śmiać, z drugiej płakać, a z tzreciej to sobie przypominam siebie, jak miałam 14 lat.

No dobra, klęłam.
Ale żeby nikt nie słyszał za bardzo (nie to co teraz, haha, ale teraz też palę i mogę pić alkohol i brać narkotyki).

Nie wiedziałam co to znaczy robić loda, a penis był zasłonięty chmurą domysłów, jakżeż to może wyglądać w ogóle?
I co oni z tym robią?

I po co?

Ja wiem, że świat się nie zmienia i ludzie to imbecyle, ale mówcie co chcecie, ja byłam słodka i niewinna.

czwartek, 6 czerwca 2013

Wezwana na audiencję do Najwyższej Idiotki

(haha, gdyby była tą, na cześć której w bajkach wiwatuje tłuszcza równie bezmózgowa, jak i przedmiot tegoż wiwatu, w końcu rozległby się głos:

-Król jęst tępy!)

opuszczam moje zaszczytne miejsce na korytarzu, gdzie jest zimno jak w budzie dla psa i ludzie szczają na Ciebie wzrokiem i myślę, jak zwykle: o chujżesz może znowu chodzić? Czego dusza pragnie? Aplauzu?

-Przejmujesz serwis. Cały.

Kawalkada na 4 lipca w ojczyźnie największych złodziei ziemi cudzej nie jest tak głośna jak brzemię, które spada mi z pleców.

Nie. jest. już. moją. przełożoną.

Oczywiście na pytanie o warunki finansowe odpowiada w swoim słodkim stylu:

- Jak ja bym miała takich pracowników w swojej firmie, to bym nie chciała, żeby dla mnie pracowali, skoro pierwsza rzecz o którą pytają, to pieniądze.

Nie masz swojej firmy. Nie masz swoich pracowników. Nie masz mózgu, zamknij się.

Tym razem z wielką przyjemnością odbijam piłeczkę, moja śliczna twarz się wykrzywia, z ust toczę pianę i warczę, że o co Ci chodzi do cholery, skoro ludzie, wykonując swoją pracę liczą na pieniądze z tego tytułu? Co w tym złego, wytłumacz mi?

Nie wiem, nie słuchałam odpowiedzi, byłam zbyt zajęta wyobrażaniem sobie, jak ktoś jej na dupie żelazem pisze "jestę gupia".

Dlaczego tak trudno pojąć, że ludzie mają swoje życie po pracy i lubią robić inne rzeczy?

niedziela, 2 czerwca 2013

Południe.
W słońcu nawet ciepło, przecież jest koniec maja. Jadę na rowerze, zakupy w koszyku na kierownicy podskakują, śledzę je leniwie, żeby nie wypadły.

Oczywiście, każde wyjście na zewnątrz jest dla mnie, jak dla każdej kobiety, doskonałą okazją do przesledzenia najdziwniejszych typów ludzi, którzy niby żyją tak samo jak ja, w tym samym mieście.

Grube matki, z grubymi dziećmi. Koszulki jakimś cudem są na nie zawsze za duże, tak jakby planowały przytyć jeszcze jakieś 30 kg, tak na wszelki.

Dupeczki. Dużo dupeczek, przeważnie wiek od 16 wzwyż, niektóre są prześliczne, niektóre ohydne. Chichotają w grupach, osobno wyglądają jak cyborgi ze słuchawkami w uszach. Znaczy, starają się poważnie wyglądać, gdyby pojawił sie jakiś chłopiec. Ładny. Z niebieskimi i tak dalej.

Ale moją uwagę przyciąga tylko jedna osoba, nie wiem, czy to on, czy ona. Wysoka postać, tyłek idealnie zaokrąglony, długie nogi. On. Po dłoniach widać. Ale jest tak wymuskany, że patrzę na siebie i wyglądam jak kupa. Mam niedopasowane spodnie.

To ten typ, który używa normalnych kosmetyków dla nienormalnych mężczyzn. Nikt mnie nie przekona, że mężczyzna, który wie, co to jest starter pod makijaż i że kosmetyków woodoodpornych nie można zmywać zwykłym płynem do demakijażu, jest mężczyzną.
No kurwa, nie jest tak.


Wieczór. Wracam piechty, ulice wyludnione, przecież jest 23.
Oho, nadstawiam uszu, są. Moje oseidlowe żule, które zawsze są po piwku, zawsze śmiecą, zawsze głupio rechoczą i generalnie są niższym rodzajem rasy ludzkiej. Śmieciami.

Idę dalej, bo agresywni to oni raczej nie są, jak mam w rękach pełno siatek to nawet i drzwi otworzą i powiedzą mi "cześć". Moja dziewczęca świeżość uleciałą wraz z ostatanim papierosem, wypalonym w ostatnie minuty dnia 22 urodzin, więc już nie słyszę komentarzy typu "ją bym przeleciał".

Otwieram drzwi i czuję na sobie wzrok jednego z tych pieprzonych padalców, który autentycznie ma na pysku lubieżny uśmieszek.

I w tym samym momencie, kiedy drzwi się zamykają zaczyna kopać w nie i wrzeszczeć "co Ci sie wydaje, kurwo jebana?!"

Ja? Kurwa? Ja?
Której nigdy nie zapłacono?

Jebana?
Czym? Kim?

Mnie? Się wydaje?
Oprócz tego, że jesteś pierdolonym niedorozwojem społecznym i oby Ci kutas zgnił, szczurze, to mi się nic nie wydaje.

Dlaczego?

W czym wybierać?


"... aha... to Pani zgłasza zajście?"

No zgłaszam.
Dlaczego nie można zabić kogoś, mimo tego że jest debilem, dlaczego?

czwartek, 30 maja 2013


Kiedy kończy się dzieciństwo dziewczynki? Wtedy, kiedy na pytanie „czego byś chciała?” opowiada: „być ładna”.

W tym miejscu od razu macham w stronę dziewcząt, które nigdy nie zaprzątały sobie swoich myśli tak banalnymi rzeczami jak wygląd, bo są mądre i czytają książki mądre wcześniej niż inni. Dziwnym trafem, takie dziewczęta zawsze mają chude nogi, nawiasem mówiąc...

Ale – nieważne. Moje odpowiedzi takie były. Przeplatane jeszcze z „być szczęśliwa”, ale skoro w tym wypadku jedno było tożsame z drugim, to różnicy nie było żadnej. Chłopcy chcą być lotnikami, piłkarzami, albo mordercami, a dziewczynki chcą być ładne i trzymać nogę na nogę, bo taka postawa przydaje szyku. Tak jak kolorowe paznokcie. Potem są to jeszcze nienaganna figura, lśniące włosy, koniecznie do pasa, białe zęby (ile pieniędzy poszło z pianą past , po których powinny nam one nie tylko fluoresencyjnie świecić, ale przy okazji pomóc ułożyć sobie życie. Żadna z nas nie jest idiotką przecież i wie, że jak się ma ładne zęby, to mąż też będzie ładny. I dobry).

Jako że tak jak moje wypowiedzi ustne, pisemne też pląsają w plątaninie dygresji i tych miejsc, które nie noszą zaszczytnego miana „meritum”, drugą ręką macham od razu w stronę tych, którym piana, bynajmniej nie z pasty wybielającej, toczy się z ust, bo przecież ja się poruszam w jakiejś idiotycznej strefie stereotypów, ble, ble, ble.
No poruszam się, bo mnie to bawi, bo mi wolno i mnie stać. W naszej smutnej Polsce wlasne zdanie to jedyna rzecz, na którą mnie stać, także pławię się w tym przywileju.
A dodatkowo, też mnie to boli. Bo może feminizm przeraża, bo nie potrafimy go prawidłowo ubrać w słowa, mimo że studiujemy na co dzień nauki gender?

A taka banalna kwestia, jak ta, którą teraz poruszyłam, to jest właśnie kwestia tego znienawidzonego słowa. Bo feminizm to umiłowanie wolności.

I nie trzeba od razu wycierać sobie buzi głośnymi sloganami o równouprawnieniu nawet w toaletach, o parytecie i innych dużych słowach, które noszą krawaty i błyszczące buty do garniaka, które tak rzadko są dobrze dobrane.
Można się zatrzymać na chwilę i popatrzeć to tu, to tam. Kobiety podzielono teraz na pięć podstawowych grup (rzecz jasna, miały w tym udział i one)

- Miłośniczki Zdrowego Żywienia, czyli wiecznie na diecie, wiecznie niezadowolone, z kalkulatorami kalorii w oczach. No szczupłe są, chudziutkie, to do nich są skierowane linie ubrań, to dla nich wymyślono chudziutkie ubrania, które podkreślają kształty dziewcząt, którymi są. Są śliczne, bardzo często. Ale spojrzenia mają nieładne, pogardliwe, albo smutne, bo jak nic nie można jeść, to się jednak traci energię.

-Wielbicielki Fitness, dla których Jezus objawił się na nowo w skórze Ewy Chodakowskiej lub innej, która obiecuje pot, krew i łzy, zmianę figury, no i zmianę życia w ogóle, to przecież logiczne, że jedno z drugim idzie w parze. Kobiety z końskiem ogonem na czubku głowy, kolorowymi adidasami i stylem „na sportowo”, które starają się przekonać wszystkich wokół o tym, że puszczenie pawia po treningu jest super, bo to jest jak przekraczanie swoich granic i „warto, naprawdę warto, zabrać się za siebie, bo zmieniasz swoje życie wtedy”.

- Kobiety Twórcze, które interesują się wszystkim. Mają pasję, lubią czytać, ale tylko profesjonalną literaturę, Balzaka, albo w wersjii bardziej postmodernistycznej Żulczyka po polsku. Obowiązkowo mają karnety stałego bywalca teatrów. Idealne do wyrwania na wino i płomienie świec i inne tego typu bzdety. Uwielbiają narzekać na powszedniość dnia codziennego i nadużywać słów, których znaczenia cieżko się domyślić. Wysublimowana forma Feministek, która o dziwo, nie śmierdzi kotem. Ale i tak płacze wieczorami, bo jakiś palant, którego ona zamierzała uwieść miał czelność przelecieć panienkę, która nie wie, kim był Derrida.

-Feministki.
No sami wiecie.

- Cała Reszta, a jest ich mnóstwo. Te z nadwagą i bez, z tłustymi włosami i bez. Nastolatki, te bardziej dojrzałe, te „jestem na diecie od poniedziałku” i „zaczynam biegać w przyszłym tygodniu”. Histeryczki i wyluzowane, urządzające burdy za Jego spóźnienia, trzaskające drzwiami. Nudne, bo nie należą do żadnej wyodrębnionej grupy. Zatracają się w związku, nie mają własnego zdania, beznadziejnie samotne singielki... I tak dalej.

Dobrze byłoby dla kobiet przestać starać się zaspokoić jakieś niewypowiedziane przez nikogo żądania. Że masz być fit, masz się zdrowo odżywiać, zero chleba, anoreksja w łagodnym etapie jest nawet dla Ciebie korzystna, jak Ci źle, to potrenuj albo zjedz całą czekoladę i wiadro lodów, to takie kobiece. Bądź zawsze elegancka, ale uwielbiaj też wędrówki w deszczu i błocie. Noś szpilki, ale miej zawsze w pogotowiu dres. Nie przeklinaj, bo jesteś kobietą, nie wypada, ale zaklnij porządnie, kiedy się wkurwisz, znaczy, że masz jaja. Pij wino, ale bądź też pierwsza do picia wódki, bo taka z Ciebie fajna laska. Kochaj kupować buty, ale oszczędnie zarządzaj finansami, na boga, masz być żoną.

Z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że tak długo, jak długo kobiety będą antyfeministyczne w stosunku do samych siebie i dopóty, dopóki nie zburzą tych wszystkich klatek, faceci nie zrozumieją, czym jest mądry feminizm.
Wolnością wyboru. Odwagą w byciu tak wolną, jak tego chcesz i potrzebujesz.

Jak nie lubisz oglądać mądrych filmów, to nie oglądaj, ale się nie zasłaniaj tym, że kobiety lubią komedie romantyczne, bo to jest chuj, nie argument.

Kobiety, dar bogów, najwyższa rozkosz fizyczna i psychiczna od wieków.
Przestańcie pierdolić, bo aż głowa boli.

piątek, 24 maja 2013

jestem zmęczona.

jestem zmęczona tym, że wszyscy są mądrzejsi ode mnie i takie prawo sobie uzurpują w związku z tym, że są starsi niż ja o jakieś głupie 2, czy 3 lata.

jestem zmęczona tym, że żyję w sieci przepisów, które są tak skonstruowane, że obowiązki nie równają się prawom, bo jak zero można przyrównać do miliona?

jestem zmęczona pierdoleniem zewsząd o tym, co muszę mieć, co muszę kupić i co muszę zobaczyć i przeżyć. Jak będę chciala, to będę widziała tylko koniec własnego nosa i czasem sobie zerknę w lustro, czy mój tyłek wygląda tak oszałamiająco, jak zwykle.

jestem zmęczona pseudointeligentami, którzy czują misję dlatego, że mają mózg i go używają i dlatego nie zamykają im się usta, a przychodzą do domu i płaczą tak samo jak inni, bo nie wiedzą, co robić ze swoim życiem.

jestem zmęczona niedocenianiem mojej pracy i tego co robię. jestem zmęczona komentarzami w stylu "jak ci się nie podoba". Nie, mi się podoba, tylko Twoja twarz mi się nie podoba naprzeciwko mojej.

jestem zmęczona tym, że muszę patrzeć na pewnych ludzi, kiedy z nimi rozmawiam, bo wtedy nie potrafię sobie przestać wyobrażać, że ich twarz jest zasłonięta łopatą, której trzonek trzymam ja.

jestem zmęczona tym, że osoby po 3 roku studiów myślą, że mogą innych poprawiać. jestem zmęczona tym, że ludzie robią kardynalne błędy gramatyczne, ale w życiu nie poniżę się do tego, żeby kogoś poprawiać na głos, bo w myślach robię to cały czas, tak mnie nauczyła moja matka i tego się bedę trzymać, bo lubię sobie wyobrażać, że jestem kulturalna, a nie bezczelna i chamska.

jestem zmęczona kobietami, które błaźnią mnie, bo nie wiedzą co to znaczy feminizm i zawsze za siebie płacą w knajpie. Jestem zmęczona tymi, które mówią, że nigdy nie wykorzystałyby ciałą jako narzędzia, bo cnota jest tylko kwestią ceny.

jestem zmęczona mówieniem, że wszyscy są równi, bo nie są, takie słowo jak równość jest bezzasadne i głupie, bo jestem milion razy lepsza niż żule, które stoją pod moją klatką.

jestem zmęczona mówieniem, że przeklinanie jest okropne i niegodne kobiety, bo niegodne człowieka jest pierdolić głupoty, więc chylę czoła.

jestem zmęczona mówieniem mi, że mam nie narzekać, bo jeśli będę chciała, to będę tak robić.

jestem zmęczona lesbijskimi motywami w filmach, które mają poruszyć  najciemniejsze pokłady mojej duszy, a powodują, że patrzę na obce biusty, które są bardzo ładne.

jestem zmęczona poważnymi kryzysami, wiarą, jakąkolwiek, bo jestem uczulona na brednie i chodzenie po wodzie.

jestem zmęczona tym, że jeśli zrobiłeś co do Ciebie należy, musisz siedzieć i udawać, że coś robisz.

jestem zmęczona prowadzeniem przypadkowych rozmów z przypadkowymi ludźmi, na których mi nie zależy i których mam w dupie.

jestem zmęczona, ale wstanę jutro i to wszystko będzie tylko wkurwiać.

niedziela, 17 marca 2013

ołkej, no to start.
to był dzień, kiedy udało mi się wyrwać z roboty wcześniej. stoję na tym wypizdowie, ale w związku z wcześniejszym wyjściem, pan autobus nawet się nie spóźnił.

Wchodzę, jadę, 3 przystanek, patrzę, wchodzi idiota, którego znam i podchodzi do mnie, o nie, nici ze słuchania muzyki, chuj bombki strzelił.

no hej, hej, zostaję wciągnięta w wir gównianej rozmowy o niczym, która sie ciągnie i ciągnie.

no future.
praca - nie podoba mi się, chujowa, od 4 lat tak robię.
nie opłaca się zabierać dupeczki do kina, bo bilet, bo coś tam, lepiej zabrać na chatę.
nie, nie kojarzę tych zespołów o których mówisz, wiesz, ja słucham tylko rapu, dziwne to jest dla mnie jak ludzie słuchają takich różnych gatunków, powinni się jednego trzymać jak ja, ja słucham rapu lat 15 nazad i cały czas słucham i to jest najlepsza muzyka dla mnie i innej nie słucham.

nie, nie myślę, żeby zmienić pracę, bo mam chujowe wykształcenie.

no totalnie, mój rozjebany mózg leży na posadzce busa numer czternasty, na gąsienicy, która jest pośrodku.
ukrzyżowane zostaje poczucie smaku, bo tępota z tych słów taka, że aż mi zimno.

ja nie wiem, czy w innej części świata jest mniej chujowo?
ja też mam swoje głupie nawyki i czasem moja intonacja doprowadza innych do białej gorączki, ale nie jestem głupia, tak myślę.
taką mam nadzieję.

kiedy byłam mała, chciałam w wieku 23 lat mieć już wszystko poukładane. Ćhłopaka, pracę, kasę, własne mieszkanie.

kiedy byłam troche starsza, w wieku 23 lat chciałam mieć wszystko w miarę ogarnięte.
4 rok studiów, mieszkanie jeszcze u rodziców, ale niedługo.

Kiedy mam 23 lata, to patrzę na to życie i nie wiem, czy mam się śmiać, czy wkurwiać?

chcę po swojemu, dla siebie pracować, nigdy juz dla nikogo. i zrobię to, tak mi dopomóż ja sama.


sobota, 23 lutego 2013

Każdy pamięta scenę z dnia świra, kiedy Kondrat odbiera wypłatę, pompatyczna muzyczka w tle, stos pretensji do kraju, w którym przyszło żyć i wypłata, której wysokość sprawia, że 10 każdego miesiąca to Ogólnokrajowy Dzień Demotywacji.

Nie ma żadnej fanfarów. Orkiestry. Harmonijki chociaż.
Nie, jest ciszy szept pracującego kompa, moje zmęczone palce nad klawiaturą, wstukałam już login, hasło i ładuje się strona mojego internetowego banku.
I jakbym dostała w ryj.

Miesiąc wstawania o 5:50, wytrzymywania pojebanych ludzi i jeszcze bardziej jebniętych decyzji, funkcjonowanie w przestrzeni paranoi przez 8 godzin dziennie, wykształcenie, jednak wyższe, tłumaczenie na dwa języki, i naprawdę, no kurwa, mam kilka innych zalet oprócz świetnego tyłka, serio.

No nie. mój czas, jako osoby pracującej, marnowany na miliony sposobów przez pracodawcę, ma wartość tak niską, że nie wiem, czy ma mi być wstyd za niego, że jest chujem, czy za siebie, że się nie odważyłam cenić wyżej.
To zabawne, żałosne, smutne i szare, że mając 22 lata, boję się jak chuj kazać innym, żeby szanowali i mnie, i moje zdolności, które oddaję w pocie czoła.
"Zmień pracę", "Pierdol to", "Nie przejmuj się", "Wszędzie tak jest" - 4/10 nowego, jebanego dekalogu zatrudnionych.

Nie lubię pierdolenia, które niczego nie wnosi i nie przynosi, a sama robię to coraz cześciej, boję się czasem, że pierdolenie innych ludzi przejdzie mi przez skórę i stanę się taka sama. Rozgoryczona, bez życia, bez perspektyw i marzeń. Będę narzekać na wszystko, od cen jajek począwszy, a cen domów skonczywszy. Bo wtedy rozmawia się już tylko o pieniądzach, o wydatkach, o tym czego chcemy, a nie mamy kasy, o tym co kupiliśmy, a mogliśmy nie kupować, bo jest chujowe, bo mało kosztowało, trzeba było kupić droższe, ale za co, no przecież nawet jajka są takie drogie...

Nie, dość. Nie będzie tak. Przyjdzie ten dzień, kiedy złożę wypowiedzenie i wyjadę, żeby nauczyć się patrzeć. To będzie piękny dzień.
I już nigdy nie usłyszę "Ola, jak ja zaczęłam tutaj pracować, to zarabiałam tyle, że było mnie ledwo stać na benzynę do i z pracy".

NO KURWA!
Też mi przykro, że nigdy nie doceni cię szef, bo jego też męczy pierdolenie, ale z drugiej strony nie zrezygnuje z darmowej służącej, sekretarki i fanki, pod pseudonimem "Kierownik".
Przykro mi, że nie masz skończonych studiów, bo byłaś jebanym leniem i nie napisałaś pracy.
Oraz przykro mi, że dajesz się ruchać na milion sposobów, a w ręce zostaje ci tylko żal i resztki dumy, pomieszane ze strzępkami "niby-życia".

Nie, nie jest mi przykro.

głupota wywołuje politowanie, a nie współczucie, które też należy do uczuć niższej półki, jak i litość.

Żryj gruz.

piątek, 15 lutego 2013

"Pracuję na stałe od 18 roku życia. a nawet wcześniej i w całej karierze zawodowej nie miałam ani jednego dnia L4".

Spokojnie, oddychaj przez nos.
Przez usta.
Mogę spróbować nawet przez pachę, jeśli mi to pomoże się opanować.

Po pierwsze: jaka kariera zawodowa? Jesu, jak ktoś ma 28 lat i całym jego dobytkiem zawodowym jest: trochę delegacji,
kot, że tak powiem, w pustym mieszkaniu (tak, ja też lubię Szymborską, a jakże),
problemy psychiczne związane z nieuleczalnym syndromem bycia podwładną, to znaczy: napady histerii typu "nic mi nie wychodzi, jestem chujowa" (z tym drugim to się zgodzę w stu procentach), niemożność zaprzestania ciągłego biegu - obojętne, czy się idzie zrobić kupę, czy na audiencję do Wszechwładnego, mylne wrażenie, że potrafi się wszystko załatwić i wszyscy słuchają tego co się do nich mówi.
Zawsze sobie wyobrażam, że ona faktycznie ma orgazm, kiedy szef z nią rozmawia, a kiedy ją pochwali, to ma hiperwentylację. Ale, ale, nie ma bata, żeby zemdlała, czy coś, nie, nie, stoi przy tym swoim biurku, z obłędem w oczach, ręce na biodrach, olbrzymi biust do przodu, cała jest w takiej gotowości i dumie i świetle skąpana, że gdybym wierzyła w boga, byłaby stiuningowaną maryją, ale tematy superbohaterów to bardziej mój klimat, więc wydaje mi się, że za plecami powiewa jej swobodnie pelerynka supermana.

Z jednej strony bywa, że jest mi jej żal. No bo tak: brak przyjaciół, brak faceta (nie mam w sumie na myśli chłopaka, męża, czy narzeczonego. po prostu kogoś, kto co jakiś czas, czasem częściej, a czasem rzadziej jest w twoim życiu i jest Ci z nim dobrze. Ktoś bliski), poważnie chory ojciec (chory nie chory, jak ostatnio jej delikatnie przez telefon zarzucił, że czegoś tam nie dopilnowała, to ten obłęd dopełnił się jeszcze o jakiś taki histeryczny wrzask), brzydki kolor włosów...
Nie, głównie ta samotność. Porażająco duża. Smutna. Wszelkie przestrzenie, które normalni ludzie po pracy zapełniają najróżniejszymi rzeczami, nie wiem, sportem, książkami, cerowaniem, piciem piwa z kumplami, uczeniem się, są  u niej ściśle zapełnione... pracą. Popierdolone, wielkie koło młyńskie, w którym codzienność musi przytłaczać tak, że nawet nie chcę o tym myśleć.

W takich momentach próbuję z nią nawet pogadać, ale jakoś tak zawsze już po pięciu minutach mnie wkurwia. 

poniedziałek, 11 lutego 2013

No tak. Ten dzień musiał kiedyś nadejść i nadszedł. 
Moja wewnętrzna frustracja, spowodowana upadkiem młodzieńczych marzeń, powoli się przelewa po brzegach ust i pucharu i na Boga, znowu mam upierdolone spodnie.

Założyłam sobie tego nowiutkiego bloga z niebanalnej okazji - będę sobie tutaj urządzać swoisty voyage po mojej wyboistej ścieżce zawodowej, na której nawet jezus w dzień swojego zmartwychwstania poharatałby sobie nie tylko stopy, a nawet dobre chęci i miłość bliźniego (swojej do niego, w sensie).
Nawet wybrałam sobie szablon "Podróże" na początku, ale był tak chujowy, że musiałam go zmienić na "Prosty".

Prosty szablon, proste życie, pobudka 5.50 (a tak naprawdę 5:48, bo od jakichś 3 miesięcy źle mi chodzi zegarek, a lubię mieć ten minimalny zapas czasu, chociaż i tak NIGDY, ale to NIGDY się nie spóźniam. Paranoja, bo nie cierpię czekać), zbieram szmaty z podłogi, żeby je na siebie nawlec, myję zęby i z reguły wtedy drapię się po tyłku, w tym samym czasie rzecz jasna, bo lubię rozwijać swoją podzielność uwagi, która pozwala mi na wyobrażanie sobie, jak karzę moją przełożoną, za to, że jest totalną idiotką i zamiast "w ciągu" mówi "w przeciągu" (DO CHUJA! w przeciągu się stoi i się można przeziębić, a coś się dzieje w ciągu...), w tym samym czasie, kiedy z nią rozmawiam w pracy o pierdołach. W sumie, mogłabym z nią nie rozmawiać wcale, ale moja nieumiejętność trzymania pyska na kłódkę mi na to nie pozwala. 
Po umyciu zębów biorę tę zabawną siatkę z H&M (która ma rozmiar stworzony do tego, żeby ją nosić do roboty - możecie spytać co drugą babkę, która razem ze mną podróżuje do pracy koleją), której nadruki zmieniają się w zależności od pory roku, pakuję tam prowiant na kolejny dzień survivalu, wkładam buty, zakładam kurtkę, słuchawki i idę. I tak, lubię rihannę i słucham jej często w drodze do pracy.

Ciemno jak w dupie, no bo jest zima, jak wracam jest podobnie, zabawne, czasem mam wrażenie, że moja czasoprzestrzeń zagięła się w jakiś dziwny sposób i ciągle przebywam w dupie.

Przystanek kolejki podmiejskiej o uroczej nazwie "Flirt" (no na bank, o tej porze wszyscy myślą tylko o tym, żeby poflirtować, przez te niecałe 30 min, które zabiera trasa dom - nie-dom. Okoliczności są dodatkowo niesprzyjające, bo połowa pasażerów śpi i nawet jeśli mają na sobie markowe ciuchy i dobry telefon, to z twarzą przyklejoną do szyby wyglądają jak żule pierwszego sortu) znajduje się jakieś 10 minut od mojego domu, ale, oczywiście, wychodzę za wcześnie i czekam jak debil, jest 6:17, a pociąg w łaskawości swojej nadjedzie o 6:23.

Okej, mam szczęście, jedzie. Bywa, że Koleje Śląskie dadzą dupy i pociąg gubi się w pociągowej nibylandii, gdzie pewnie świetnie się bawi z innymi opóźnionymi kolejami, a wtedy czeka mnie przyspieszony spacer na przystanek, gdzie sobie spokojnie czekam na busa. W myślach kalkuluję, który to już raz płacę za dodatkowy bilet, bo przecież mam miesięczny tylko na kolej - na szczęście, jestem hardkorem i posługując się liniami MZK, posługuję się również biletami ulgowymi, które tak naprawdę już mi nie przysługują. Tak, tak. To był najsmutniejszy, bo ostatni, dzień mojego bycia gówniarą, kiedy to z uśmiechem na mojej ślicznej buzi poprosiłam o bilet i mój uśmiech wyparował, kiedy się zorientowałam, że "ulgowy" to już tylko nic nieznaczące kłamstwo, przynajmniej w moim wypadku.

I tak wysiadam na stacji, idę z tłumem w stronę drzwi wyjściowych dworca i wyruszam w 30-minutową podróż na nogach po tym brzydkim, smutnym, niedoszłym mieście ogrodów. Mijam bezdomnych i tych trochę domnych, którzy tak naprawdę wiecznie podróżują od monopolu do monopolu, uparcie szukając czegoś w kapslach od piwa, albo w denkach butelek po wódce. Mijam młode dziewczyny o chudych nogach i ślicznych twarzach, które nie wyglądają na szczęśliwe. Kobiety w średnim wieku, w nietwarzowych czapkach i szerokich spódnicach, które nie są ładne, tylko wygodne. Mężczyzn z neseserami, którzy myślą, że robią ważne rzeczy i bez nich te ważne rzeczy zgubiły by się gdzieś, niezrealizowane, w natłoku wiadomości zewsząd.
Kojarzę ich twarze i ruchy, chociaż w ogóle ich nie znam. Wiem, gdzie przystają na papierosa i że zawsze wyciągają rękę po "Metro", gazetę bez formy i treści, której nigdy nie biorę. 
Wszyscy idziemy tak szybko, źli na pogodę, bo zimno, bo ciepło, bo śmierdzi, bo pada, bo sypie. Patrzymy pod nogi, chociaż jak byliśmy mali, to wszyscy, bez wyjątku nie mogliśmy znieść tego wiecznego "patrz pod nogi" i przyrzekaliśmy sobie, że kiedyś, gdzieś, na pewno będziemy patrzeć wszędzie, tylko nie tam.

Mój boze, a potrafi być tak pięknie, nawet w tej industrialnej okolicy, kiedy słońce wychodzi powoli, kiedy niebo jest absolutnie niebieskie.

I tak sobie myślę o tych wszystkich pierdolnikach, czując się jak Świetlicki, albo Hłasko i wnet, już za moment dobywam z torby klucze do drzwi, długi do pierwszego zamka, średni do drugiego, najmniejszy już do biura.
Wypakowuję jedzenie, ogarniam po lekku kuchnię, robię kawę, siadam przed kompem (oh, oh, na pewno znajdę coś w internecie, co pozwoli mi nie zaczynać pracy przez jeszcze kwadrans, bo i tak jestem za wcześnie) i czekam.

Na to głośne, irytujące powitanie mojej przełożonej "Czeeeść! Jak tam?"

Srak-tam. Nie twoja sprawa.