sobota, 29 marca 2014







Nie ogarniam, kurwa, po prostu nie ogarniam.

49 mln złotych wydane przez rząd na portal z pomocą dla bezdomnych.

[bo przecież każdy bezdomny ma neta, umie obsługiwać komputer i z chęcią, po porannej kawie, znalezionej na śmietniku McDonalda i po wypaleniu kipa wyskrobanego z chodnika, zarejestruje się na stronie, żeby otrzymać należną mu pomoc]

300 mln złotych zaoferowane przez polskiego prezydenta dla ukraińskich przedsiębiorców.

[przecież to nasz obowiązek, chuj z polskimi przedsiębiorcami. Poradzą sobie, a ostatecznie – przecież mogą skorzystać w przyszłości z tego portalu, o którym mowa powyżej] 

Zajęcie Krymu przez Rosję.

[nagle, wszyscy tacy zdziwieni. Tak jakby było to tak trudne do przewidzenia, że imperialne zapędy Rosji nigdy nie znikną, tak jakby Putin od lat nie dążył do odbudowania potęgi ZSRR, tak jakby koniec zimnej wojny dawał jakiekolwiek gwarancje nienaruszalności jakichkolwiek granic.
Wszędobylska debiliada flaguje się w barwy Ukrainy i wyraża głębokie współczucie. Pałac Kultury brata się z ofiarami reżimu w blasku dwukolorowych świateł, a Jared Leto prawie płacze na rozdaniu Oscarów, po czym ochoczo składa kwiaty na Majdanie, znowu roniąc łzy.
Opinia publiczna szaleje, czekam tylko, aż polskie media zaczną wyciągać zdjęcia z Katynia.
Nikt nie popuka się w głowę i nie pomyśli samodzielnie, co tak naprawdę się dzieje. Po cholerę myśleć, to niemodne. Lepiej myśleć, że UE to wybawienie. Nawet od biegunki i zgagi.]

Masłowska zamiast pisania chujowej literatury, w której jest specjalistką, zaczyna nagrywać piosenki.

[Jedyna rzecz godna uwagi w tym kawałku to obłędne nogi Anji Rubik. Dorota na koncercie ma we włosach lalkę Barbie, skrzeczy o jakichś głupotach, nie rozumiem. Czuję się upokorzona, może jestem za głupia? Poważnie rewiduję słowo ‘sztuka’, zastanawiam się nad czy może nie lepiej byłoby rzucić pracę, zrobić sobie lobotomię i zacząć coś tworzyć. Nie musi być dobrze, musi być innowacyjnie. Awangardowo. Twórcy awangardy leżą w grobach i jedzą swoje paznokcie, nie tak miało być]

Kaja Malanowska po zarobieniu trochę ponad 6 tysięcy złotych polskich na swojej książce postuluje przyznanie pisarzom jakiejś stałej pensji.

[Primo: chyba nie wygra, na wierzchu jednak matki niepełnosprawnych.
Secundo: nie kupiłabym jej książki nawet, gdyby mi zapłaciła. Znalazłam to i tamto w internetach, przeczytałam, dziwię się, że zarobiła aż 6 tysięcy. Nie rozumiem jej irytacji, zakochałam się w Jakubie Żulczyku za jego celna ripostę, jak i za jego ładną buzię]

To tak w skrócie. Ogólnie jestem pozytywnie nastawioną do życia osobą, pełną energii i wiary w człowieka, który jedzie ze mną w autobusie, pociągu, aucie.
 Tylko czasem mam ochotę uciec, uciec daleko i nie wiem, zająć się czymś innym?
Połykaniem mieczy na przykład, zawód na moją miarę.

niedziela, 23 marca 2014






W porywie intelektualizmu, kupiłam sobie gazetę. Dla Pań.

Już nie jest to zwierciadło, które to kiedyś czytywałam. Tamże ze wszystkich stron wyciekają teraz dobre rady. Na wszystko, a najbardziej na życie - motywuj się, bądź decyzyjna, uciekaj z toksycznych związków, buduj dojrzałe związki. Jak Ci się zdarzy dać dupy nieodpowiedniej osobie, która nawet Ci się nie podoba - nie czuj się winna, kobiety mogą. Bo są wyzywolone i świadome.

Nie daj się zamknąć w stereotypie typowej kobiety, ale na stronie 14 znajdziesz idealne akcesoria do kuchni, które owszem, są takie śliczne, że sama bym je kupiła. I bym używała, a teraz czuję się winna przez moment, że nie mam swojej rodziny, dla której gotowałabym w kolorowych garnkach i za pomocą silikonowych łopatek przewracałabym kotlety, których nie jem, bo nie lubię kotletów od dzieciństwa.

Oczywiście, skoro my już takie seksualne zwierzęta, to o seksie też musi być. Ale też porady, jak osiągnąć orgazm, jak z nim [mężczyzną, nie orgazmem] rozmawiać, jeśli nie czujesz się spełniona w sypialni, jak go zachęcić, jak go zniechęcić. Rada jest jedna, nie wiem po co tworzyć debilne artykuły.

Jeśli seks jest słaby, to go zmień. Partnera.

Czytaj książki, oglądaj filmy, interesuj się. Jedz zdrowo, bądź biodegradowalna w weekendy, odpowiednio układaj bieliznę w koszyczkach, które włożysz do szuflady z bielizną.

Ubieraj się dobrze, niedorogo, ale kiecki z gazet są za marne kilka stówek.

Tak więc, sami rozumiecie. Z nadzieją otworzyłam Wysokie obcasy extra i jestem zadowolona.

Jeden mały szkopuł.

Idzie WIOSNA, ja PIERDOLĘ, pieprzyć porządki, musisz coś zrobić ze swoim CIAŁEM.
Nieważne, czy masz 20, 30, 40, czy 50 lat. Tunning zawsze się przyda. Przecież całą zimę nic nie robiłaś, tylko jadłaś, Twoja skóra jest szara i masz na sobie skórową skorupę, a nie ładny i ponętny naskórek.
Co to będzie, co to będzie, jak wyjdziesz na ulicę, chuj z wiosną, ale przecież LATO IDZIE!!

Dyplomatycznie minęłam ten artykuł.

wtorek, 18 marca 2014

Jest taka Pani, nazywa się Julia Gillard i dwukrotnie była premierem Australii.
Nie ma męża, ani dzieci, żyje w stałym, aczkolwiek nieformalnym związku z jakimś gościem, który jest fryzjerem.
Działa w sferze politycznej od lat studenckich.
 
Nie należę do kobiet, które promują kobiety w politycetylko dlatego, że są kobietami i ja też nią jestem, bo większość z nich się kompromituje, przynajmniej w polskim parlamencie. Są to albo kobiety brzydkie, albo ładne, o kompetentnych mało słyszałam.

Ale w czym rzecz.

Nie lubimy polityków. Za nasze pieniądze balują, nie dotrzymują obietnic. Kłamią. Nadużywają prawa do immunitetu. Przynoszą nam wstyd. Nie płacą za bilety i obrażają się o memy. Nie lubimy polityki, bo się na niej nie znamy.
Jednak kierunek naszej nienawiści zazwyczaj jest skierowany głównie na ich działania, a nawet więcej – ich brak.
 
Nie na wygląd. Nie na styl życia.

Nie obchodzą mnie osiągnięcia Julii Gillard, bo bezpośrednio mnie nie dotyczą. Podoba mi się jej podejście do imigrantów, w skrócie – ‘bądźcie wdzięczni za ziemię, którą wam udostępniamy, a jeżeli nie podoba wam się nasze prawo, polityka i kultura, won’.

I nieważne czy kłamała, czy była beznadziejna w ostatecznym rozrachunku. 

Współczuję jej. Współczuję wszystkim mądrym kobietom, które umieją robić politykę, bo są takie. Poświęcają rodzinę i życie prywatne, bo tego chcą, są ambitne i oto, co dostają w zamian:

W Australii w pewnej knajpie podawali potrawę pieczona przepiórka à la Julia Gillard  - małe piersi, wielkie uda i monstrualny tyłek.
Ha, ha.

Wielokrotnie najeżdżano na nią, bo nie ubiera się dostatecznie kobieco, a powinna, bo przecież jest kobietą. Jedna z feministek, Germaine Greer stwierdziła, że pani premier ma ‘wielki tłusty tyłek’.
Tłumacząc się, rzecz jasna, nieudolnie, stwierdziła, że chciała zmotywować Gillard do przywiązywania większej wagi do odpowiedniego dobierania garderoby.
Ha, ha.

Tony Abbot, jej główny oponent, podchwycił motyw i stwierdził, że skoro nawet nie umie być  kobieca, to ogólnie jest nieudolna.
Ha, ha.

Kiedy założyła do parlamentu bluzkę z dekoltem, prawie ja zlinczowano, bo kto to widział tak się ubierać do parlamentu. Dziennikarka stacji ABC prawie puściła pawia na antenie, bo zmusza się ją do oglądania ciał politycznych.
Ha, ha.
[Tony Abbot daje się fotografować w obcisłych spodniach do jazdy na rowerze i w stroju do serfingu]

Skoro nie ma dzieci, to jak może być kompetentna w sprawach polityki rodzinnej, pyta opozycja.
Ha,ha.

Chuj z tym, że goście mogą nie mieć dzieci, zdradzać żony, brać nowe, o 20 lat młodsze od siebie, kiedy są głowami państw, chodzić na dziwki, wciągać koks z ich tyłków i nie przyznawać się ostatecznie do swoich bękartów.

Oskarżono jej partnera o bycie gejem, bo przecież wszyscy fryzjerzy to geje.
Ha, ha.

Więc ja, składam jej swój mały hołd.

Bo jest ofiarą buractwa tak wielkiego, że nawet mój umysł tego nie ogarnia.

poniedziałek, 17 marca 2014






Uwielbiam autobusy.
To mój leitmotiv.
Kiedy uda mi się załapać na podwózkę autem, zawsze jest mi trochę smutno, że nie mogę posiedzieć w autobusie, wejść w posiadanie świętego spokoju i posłuchać muzyki. To moja prywatna terapia relaksacyjna, gdzie nie słychać poświstu ptaków i wiatru, tylko sapanie starszych osób, skrzypienie wózków i płacz dzieci.
Ja, obskurne wnętrze i muzyka, tercet idealny (chyba, że jestem lekko zawiana, jest zimno i późno, wtedy miłość przygasa, by następnego dnia rozkwitnąć na nowo).

Już kiedyś pisałam o intruzach w czasie moich wycieczek.

Piszę znów, bo mnie to rozjebało na łopatki.

Dochodzę do przystanku i nagle BANG! Z budynku obok wychodzi ktoś mi znajomy. Znajoma twarz, nieznane, bogu dzięki, wnętrze. Korzystam z kilku ostatnich sekund wolności, jestem w żałobie. Ranek zmarnowany.

Słyszę 'siema!' i mózg podchodzi mi go gardła.

(niby mogłabym się odwrócić i udać, że nie widzę. Albo powiedzieć, 'ej zdupiaj, będę kontemplować'. Nie robię tego. Mam ochotę się zabić za ten brak asertywności, które panie w przedszkolu określały mianem bycia nieuprzejmym)

Gościu coś gada, ujmuje mnie za sercem stwierdzeniem, że mieszka 'tu zaraz obok ze swoją'.
'Suką?' - chcę spytać, serce sie rwie, ale przyklejam na twarz jakiś grymas, który ma wyrażać nie wiadomo co.

Paple i paple, miele jęzorem, a ja czuję się napastowana słowami, których nie chcę słyszeć i opowieściami, które mnie interesują tyle co przyrost naturalny na Kanadzie.

I nagle w twarz uderza mnie pytanie. Siarczyste i bezwstydne.

'a jak tam Twoje sprawy <3?' (no serio. Mój rozmówca maluje w powietrzu serce, zamiast użyć tego słowa).

Myślę sobie, co tu powiedzieć?

1. Nic.
2, Chujowo.
3. Świetnie.
4. Ah, ledwo chodzę, nic nie robimy, tylko rżniemy się jak króliki.
5. Bije mnie, ale bardzo go kocham. Poznałam go w parku.

I tak sobie po jego wyjściu myślę dalej, dlaczego ludzie to robią. Dlaczego chcą za wszelką cenę zaczać rozmowę o tym, co kompletnie nie powinno ich interesować. Czy koślawe wspólne kilka rozmów o niczym kilka lat temu  nobilituje nas do tego, żeby zasuwać takie wścibskie pytania?

'a Twoja dobrze daje?'
'dalej nie masz celu w życiu i obijasz się to tu to tam, zajmując niepotrzebnie miejsce na ziemi?'
'robiłeś to kiedyś z kimś poniżej 16 roku życia?'
'dalej jesteś debilem?'
'jak to zrobiłeś/aś, że nie minął Ci trądzik?'

Powiem to, kiedy znowu się do mnie przysiądzie.

środa, 12 marca 2014

Jest taka knajpa w Gdańsku,

Pisuary z Gdańska

co się nazywa Bunkier.

Nad męska toaletą wisi znaczek, na którym Pani zaspokaja oralnie Pana.
A po wejściu panowie mogą sobie ulżyć między nogami manekinów wmontowanych w pisuary, a przy okazji popatrzeć na zacnie uformowane damskie biusty.

Panie powiedziały, że już nie pójdą do tej knajpy. Bo je obraża. Bo to obrzydliwe, seksistowskie, bo to twarda pornografia.

Tak sobie siedzę i myślę, ja, młoda dwudziestoletnia.
O co, kurwa, chodzi.

Dlaczego u nas nie możesz nawet iść się wysikać, żeby nie zostać oskarżonym o seksizm, przedmiotowe traktowanie drugiej osoby i dewiację?
Dlaczego u nas nie można zabawić się konwencją i na w miarę ładnym (no bo nie mnie oceniać, czy dobrym) poziomie kogoś sprowokować?
Dlaczego u nas nie można pobawić się seksem, tak, żeby połowa ludności tego kraju nie miała z tym problemu?

Jak beznadziejnie musisz sie czuć ze sobą, żeby każdą sytuacje odbierać jako afront dla siebie, swojej płci, swojego narodu.

Córka czeskiego premiera jest widywana na imprezach przypominających orgie.
Córka poslkiego premiera pisze bzdurny blog o modzie i nawet nie mogłaby na taką imprezę iść, bo ubił by ją najpierw naród, potem ojciec.

Potem się dziwić, czemu piętnastolatki mają dzieciaki, a seks to dla większości nastolatków "ruchanie".

Jestem kobietą, nie poczułam się obrażona.
Jestem kobietą, nie uważam, żeby klękanie przed płcią męską w jednej specyficznej sytuacji było zbeszczeszeniem mojej kobiecości, tym bardziej, że mam obie ręce wolne.

Jestem kobietą, czuję się zawiedziona, że w damskiej ubikacji w tej knajpie nie ma kranów w kształcie penisów.


sobota, 8 marca 2014



W obliczu wojny i dnia kobiet, napiszę o czymś całkiem innym.
Moje podejście do dnia kobiet i wszystkich innych świąt z "dniem" w nazwie, jest powszechnie znane - mam wyjebane, a jedyne święto, które będę obchodzić do śmierci, są moje urodziny, bo co roku wyglądam lepiej, jestem mądrzejsza, a wyższy przebieg na liczniku dodaje mi tylko uroku.

Moje podejście do wojny jest oczywiście słuszne, ale coś się ostatnio internety wypełniły znawcami współczesnej polityki, to sobie daruję. Zresztą (i tu sama do winy się przyznaję) w naszych czasach nadobna sztuka dyskusji ma bardzo często poziom piaskownicy, niestety.

No, to do rzeczy. Furorę od jakiegoś czasu robi serial 'House of Cards' z K-pax'em w roli głównej. Polska, mistrz ściągania, jest na drugim miejscu jeżeli chodzi o liczbę osób, które uległy (całkiem słusznie) nielegalnej pokusie.

O samym serialu pisać nie mam zamiaru, bo nie lubię przyodziewać szat wszystkowiedzącego recenzenta, ale mam zamiar napisać o dwójce głównych bohaterów, bo jestem nimi oczarowana, czyli Claire i Francis Underwood.

Ich działania i pobudki nie mają dla mnie większego znaczenia i musi tak być, bo inaczej ten tekst byłby bezsensu.

On jest facetem, a facet, wiadomo, ma prawo do wyznaczania sobie najwyższych celów, i osiągania ich. Baba może popatrzeć, albo przyklasnąć, a najlepiej, nic nie wiedzieć, bo przysięga małżeńska ją obliguje do trwania.
I jak on jest godny podziwu z uwagi na intelekt i determinację, to ona jest totalną gwiazdą w złotym pyle.

Bo jest taką kobietą, jaką chciałabym być.
Zdecydowaną, cierpliwą, poddającą wszystko chłodnemu osądowi i kalkulacji. Pozwoli sobie na trochę szaleństwa, jak romans z artystą, ale wie, że artysta nie ma nic do zaoferowania oprócz oderwania od rzeczywistości, a w rzeczywistości się żyje.
Zemści sie po latach, będzie czekać tak długo, aż jej sie uda, a z uwagi na ogrom władzy i autorytetu, jakie w międzyczasie zbierze, zemsta będzie straszna.
Jest w najwyższym stopniu niezależna, a czyni to z taką klasą, że nikt nie wie, jak bardzo jest silna.

No zakochałam sie w niej totalnie. To dla niej warto zobaczyć ten serial, bo jest jedyną kobietą w tej produkcji, która nie myśli, że jak się komuś da dupy, to się wszystko osiągnie. Dupy się daje dla przyjemności, a nie z jakichś pobudek.

Jest jedyną, która nie jest słaba.







poniedziałek, 3 marca 2014





Dawno sobie nie ulżyłam w nieodłącznym feministycznym rejonie mojej psyche, a więc serwuję, sobie i Wam: voila!

Słyszę czasem, jak dziewczęta mówią, że ich chłopak/mąż/narzeczony nie pozwolił im wyjść z domu w takim, a nie innym stroju, bo wyglądały zbyt wyzywająco, w ich samczym mniemaniu.

Z całym szacunkiem, jakie to dziwne, że penis ma wpływ na nasze garderoby.

No bo jak to? Nie mogę ubrać kiecki, bo komuś stanie? A nawet jak stanie to co? Świat się zwali, przepraszam, zawali?

No dobra, ktoś jest zazdrosny.
Ale takie, a nie inne zachowanie i reakcje tworzą świat, w którym żyjemy i niestety, jest to świat zanurzony w kulturze gwałtu.
Nie dlatego, że na każdej ulicy, w każdym mieście, w każdym zaułku, gwałci się kobiety. Nie dlatego, że gwałci się je w myślach.

Dlatego, że zakłada się, że kobieta będzie ofiarą. Przez spódnicę, szpilki, dekolt, otumanienie alkoholem, własny tyłek, stanie się ofiarą napaści.
Dlatego, że zakłada się, że moim psim OBOWIĄZKIEM, jako KOBIETY, jest ZAPOBIEGANIE możliwej PRZEMOCY wymierzonej w moją stronę.

'nie wychodź po ciemku, stanie Ci się krzywda'

'nie zakłądaj takich wysokich obcasów do takiej krótkiej sukienki, bo komuś się zachce'

'nie pij tyle, kiedy jesteś na imprezie, ktoś to wykorzysta'

Piszę się poradniki dla kobiet, jak mają się zachowywać, żeby uniknąć molestowania.
Nikt z tych lewaków (którymi często są kobiety) nie pomyślał, żeby napisać poradnik pt. 'jak utrzymać ptaka w spodniach do czasu masturbacji w kiblu'.

Gwałt i nadużycie to nie tylko gwałtowny stosunek w krzakach z gnatem przystawionym do skroni.
To też obleśne uśmieszki i teksty, których nie chcesz słyszeć.
To też ocieranie się o Twój tyłek, kiedy tańczysz w klubie z nowopoznanym gościem.
To te wszystkie gwizdy i niewybredne komentarze z 'kurwami', które powodują, że włosy stają Ci dęba.

Mam prawo ubierać się tak wyzywająco, jak tylko mi się podoba, a mężczyźni mają prawo patrzeć mi w dekolt - gdyby mi to nie przeszkadzało, nie nosiłabym gorsetów.

Mam prawo nie bać się, kiedy wracam wieczorem do domu.

Myślę, że to się nigdy nie zmieni, ale jestem przekonana, o tym, że mam rację.

A kiedy słyszę 'sama tego chciała' bo 'na początko dawała znaki, że jest chętna', to modlę się moim ateistycznym sercem, żeby mu sczerniał i odpadł w wielkich męczarniach.