piątek, 3 kwietnia 2015

Prasóweczka.



Najmilsi, z okazji pogody i złamanego paznokcia, dzisiaj poleca się Pani prasówka, która, jak widać nigdy na tej stronie nie będzie regularnie publikowana. Łapcie!

New Balance wyśmiewa Lidla za sprzedaż podróbek. A Polacy? Pytają “po co przepłacać” i dziękują za informację.

Żal, hańba, kompromitacja, Polska to znowu miejsce, w którym konie lepiej jedzą za pomocą sztućcy.
Jestem Polką, nie chadzam do lidla, bo mi nie po drodze, jestem Polką, dołączam do pytania po co przepłacać. Nju balansy widzę tylko na cudzych nogach, są ładne, nie rozpoznałabym podróbki, ale nie noszę butów sportowych, więc co ja tam wiem.

Zagraniczny dług Polski przekracza bilion zł.

Spytajcie Japonii, jaki jest jej dług. Spytajcie też uwielbianych przez Was Amerykańców, ile wiszą światu pieniążków.
Ktoś tu nie odrabia zadania domowego, odpisuje je z Internetu i udaje, że jest elokwentny, pozdro.

Weselne wpadki ubraniowe - jak ich uniknąć?

Tak, jest to pomysł na poważny artykuł. Dowiaduję się, że nie ma chuja i kabaretki jednak nie pasują do odświetnej kiecki, bo są wulgarne. Czarna sukienka też jest do bani, bo sie wygląda smutno, a biała też, no bo pani młoda.
Pewnie lepiej się ubrać w pierdolenie autorki, będzie na czasie i elegancko.

Kammel napisał list otwarty do Pudelka: “Niszczycie ludzi”.

Ludzi niszczą pieniądze i chęć bycia sławnym z powodów takich jak wygląd, bądź brak talentu, panie Kammel, i pana smuty niespecjalnie kogo obchodzą. Radzę iść do roboty za najniższą krajową, uprzednio rzucić bogatą żonę, bo chyba takową pan posiada i wtedy zasadne będzie wystosowanie takiego listu do złodziei z wiejskiej i tych, którzy trzymają wszystkie sznurki.

Walka o zgrabną sylwetkę.

Jakbyście zapomnieli, to czas nakurwiać, lato idzie, kto to widział nie brać udziału w wyzwaniu mel-b, ewy chodakowskiej i żony lewandowskiego, nie jeść ryb z kwasami omega i nie kupować supli.

Ja walczę o zgrabny umysł i jędrne myśli, a Ty?


zdjęcie: via Pinterest

środa, 1 kwietnia 2015

Druga.


Jest taka osoba, której nie lubi żadna kobieta.

Nie jest to chłopak spod baru, któremu wódka szepnęła na uszko, że świetnie tańczy, ma seksowne ruchy i dobrą bajerę, a która to zapomniała mu nadmienić, że w dobrym guście nigdy nie będzie seplenienie i capienie.

Nie jest to też koleżanka, która wygląda od niej lepiej, bo ma to, czego ona nie ma - szczupłe nogi, piękne włosy, białe zęby, czy faceta na fajnych blachach, który pachnie ajfonem szóstką i pieniążkiem.

Z pewnością nie będą to też wścibscy członkowie rodziny, ci, którzy w środku świątecznego obiadu spytają o dzieci, których nie ma, albo o partnerów, którzy znowu ją zostawili.

Nie.

To będzie Ta Druga.

Pierwsza miłość jej lubego, która w jego sercu pozostanie na zawsze, nawet jeśli zdradziła, porzuciła, zalała mu pierwszego w życiu laptopa swoją herbatą, albo zaszła w ciążę z innym.

To będzie też ta, dla której ją zostawił, mimo że wcale nie jest znowu taka ładna, po przy odpowiednim kącie padania swiatła jej cera jest ziemista, a włosy często ma w strąkach, a oni byli ze sobą tyle lat, czemu to zrobił?

Dodajmy do tego zbioru i tą, z którą się związał po romansie z nią, po którym ona obiecywała sobie bardzo dużo, a on nic i niepodziewanie znalazł sobie inną, a przecież mówił, że chce być sam, więc co mu nagle odjebało i jak to tak? Gdzie podziały się czasy, gdy ludzie słowną umowę cenili ponad wszystko? Bo to była umowa, nie? Że on będzie sam, tak długo, aż się do niej nie przekona, a nie, że znajdzie inną, dajcie spokój.

Ta Druga zawsze będzie wyrzutem.
Że nie byłaś dość dobra, że Cię nie chciał, a wolał ją, że jesteś nie taka.
I patrzysz na jej zdjęcia i chcesz ją spalić, podeptać, opluć, ale wszystko zasłaniasz sloganem, że “nie, ja do niej nic nie mam”, a to nieprawda, bo masz.

Masz ból, smutek, złość i wielkie, najgorsze, rozczarowanie.

Kim jest ta, którą boli?
Kim jest ta, która obserwuje jakieś obce kobiety na ulicy i profilach społecznościowych, która się porównuje z inną?
Weź z nią usiądź i pogrzebcie nie bogu ducha winne dziewczę, ale ten smutek i rozczarowanie, bo chyba nie warto.

Nawet na pewno nie warto.

zdjęcie: via Pinterest


wtorek, 31 marca 2015

Jestem stara?


Piątek wieczór. Miasto nabrzmiewa, rośnie, nadyma, poci się, żeby ostatecznie wydalić z siebie tłumy ludzi, ubranych w najlepsze ciuchy, z odświętnymi opakowaniami na telefony, z zapasem monet w kieszeniach, z jedną tylko myślą w głowie,

NAJEBAĆ SIĘ I SIĘ ZABAWIĆ, DAJ PANIE JEŻU.

Szłam do baru, po dwóch sążnych drineczkach, żeby zamówić piwo dla siebie i dla kumpla, wedle starej, polskiej zasady, że można mieszać tak długo, aż się nie porzygasz.

Ujęłam w każdą z rąk po kuflu, wracam do stolika, moją uwagę przyciąga parka przy stoliku obok, on młody, ona też, patrzą sobie w oczy i inne duperele.
Okazuje się, że to kumpel kumpla, że ma więcej lat niż wygląda, bo ma 27, ale uwaga.

Ona ma lat 17.

10 lat.

Jak ona nie korzystała jeszcze z ubikacji, on już od roku jeździł na rowerze z komunii i przynajmniej raz wymieniał baterię w zegarku, który dostał też na tą okoliczność.

10 lat to tylko 4 lata mniej niż trwała prohibicja w Stanach.
Zaledwie 2 lata dłużej Hitler był Kanclerzem III Rzeszy.
Odejmijcie od tego 3 lata a wyjdzie Wam okres urzędowania kłamliwego Tuska jako Prezesa Rady Ministrów.

Kumacie, nie?
10 lat to jest taki okres czasu, dla którego wymyślono osobną nazwę i ta nazwa to dekada, więc to nie jest nic takiego.

Spotkałam kiedyś chłopaka, który był fajny, a nawet bardziej niż fajny, bo nie chciał się ze mną spotykać, co podbija jego wartość na moim osobistym rynku. Ostatnimi czasy znalazł sobie dziewczynę, po którą chodzi chyba do gimnazjum. Owszem, jest śliczniutka i w ogóle, ale jeszcze niedawno uczyła się Inowkacji na pamięć.

Siedzę przy krześle, ja i moje 24 wiosny, 24 lata, jesienie i zimy, siedzimy naprzeciwko siebie i niedowierzamy.
Dożyłam momentu, w którym moi rówieśnicy wybierają młodsze dziewczęta, a ja na pysku nie mam ani jednej zmarszczki.

I tak sobie przemyśliwuję, co w nich jest takiego? Że są jeszcze nastolatkami? Że są niestabilne emocjonalnie, nie wiedzą czego chcą, uczą się na sprawdziany i stresują maturą?
Że mogą z Tobą iść na studniówkę?
Że mają młode ciała, jak to uczy nas klasyka polskiego kina sensacji?
Że patrzą na Ciebie jak na obrazek i modlą się do Ciebie, bo jesteś mądrzejszy (?) i starszy?
Że będą marzyły o gwiazdach i leżeniu na trawie, a nie o nowej bejcy i nowym mieszkaniu?

Wypijam piwo, przypijając do siebie.


zdjęcie: via Pinterest


niedziela, 29 marca 2015

Mam z Nią problem.





WIEM, WIEM, że to ponad tydzień. Worek całusów, nowa noteczka, nowa praca, Koteczki,a za niedługo nowy blogasek, teraz już naprawdę.

Każdy ma z Nią problem. Reakcja na Nią zazwyczaj pojawia się za późno, co nie pozwala nam spać w nocy, albo powoduje, że na samo jej wspomnienie pąsowiejemy.

Krytyka.

Wypływa zewsząd. Z ust znajomych, którzy każą Ci być cicho przy stole w knajpie, bo znowu mówisz za głośno i wtedy czujesz się, jakbyś znowu miała na nogach plastikowe sandałki, w legitymacji szkolnej wbite 2 pieczątki, a przed sobą kupno sukienki na pierwszą komunię, z prawej strony natrętna ciotkę, która zrzędzi.

Z nieprzychylnych spojrzeń w sklepie, zza szyb samochodowych, kiedy w korku stoisz na przejściu na pieszych i kierowca naprzeciwko to widzi, i Ty wiesz, że zrobiłeś chujowo, ale cóż stało się, co masz teraz, cofnąć?

Pamiętacie swój pierwszy raz?
Miałam jakieś 13 lat, i wtedy też nie umiałam śpiewać. Ale lubiłam atmosferę szkolnych apeli, noszenie kiecek i białych koszul i świadomość, że robię coś ważnego.
Zbliżały się jakieś eliminacje gdzieś tam, do czegoś tam i babka z muzyki zrobiła nam przesłuchanie na swojej lekcji, a była to akurat 3 klasa gimnazjum, a ja byłam w pierwszej. W tej 3 było stado chłopaków, które mi się podobało, tak nawiasem mówiąc.
I na forum kobieta walnęła mi między oczy tekstem, że “No, Ola, wiesz jak jest. Muszę Ci podziękować”.
Wzięłam plecak, wyszłam, upokorzona jak nigdy.
Pani został ochrzczona przeze mnie burą suką i nie odezwałam się do niej nigdy więcej, nigdy więcej nie przyszłam też na chór i do dziś obawiam się śpiewać publicznie.
To śpiewanie łaziło za mną aż do studiów, kiedy to na któryś z pierwszych zajęć z PJNR, czyli praktycznej nauki języka rosyjskiego, moja lektorka mi powiedziała przy nauce liczebników (z którymi to miałam problem, bo to były długie słowa i nie umiałam ich przeczytać), że “ale Pani nie umie śpiewać [spytała o to wcześniej, jak się zacięłam] ?! No to Pani tu nie ma czego szukać, bo rosyjski jest dla osób z dobrym uchem”.

Wróciłam do domu, popłakana, Pani została suką numer dwa, a ja uczyłam się tak długo, aż mogłam je recytowac nawet w środku nocy.
Skończyłam studia i do dziś pracuję z językiem.

Nie umiem sobie z Nią radzić.
Powoduje, że moje paznokcie zamieniają się w szpony, zęby w kły, a oczy robią mi się czerwone.
Obrażam się, nie chcę rozmawiać i wytykam innym błędy.

Co się z tym robi?

zdjecie: via Pinterest

piątek, 20 marca 2015

Spotkanie z p. Żulczykiem.


Moi Mili, odszczekałam ostatnio publicznie moje animozje co do pana Żulczyka, bo Ślepnąc od świateł okazała się być pozycją, która wciągnęła mnie w sposób okrutny (na dobrą sprawę byłabym w stanie ją przeczytać w 2 dni, ale dawkuję, bo dawno nie miałam tak, że było mi żal każdej przeczytanej strony, gdyż zbliża mnie do konca).


I jak wiecie, ja mieszkam niedaleko Katowic, gdzie miało się odbyć spotkanie z autorem, na które napaliłam się również, okrutnie.


Spotkanie było wczoraj. Zapraszam na relację, jak zwykle w moim stylu.


1. Rano Skodzinka jest chora. Nie odpala i okazuje się, że akumulator jest do wymiany (dla wszystkich szyderców: akumulator był stary i i tak trzeba go było wymienić).
Tata przyjeżdża po mnie z kolegą, odpalają mi auto. Jedziemy pod dom, zostawiamy auto, Tato wyciąga Auteczku wątrobę, zostaję bez auta i z dniem wolnym.


2. Tata o 15:45 wymienia mi akumulator. Ja w tym czasie godzę się ze swoją nieobecnością na spotkaniu, ale na wszelki wypadek, oglądam drogę w necie z Mamą, bez przekonania.
Bo nie mam GPS-a, bo wykorzystałam giga internetu w miesiąc, nie wiem, jak to się stało.


Adres sprawdziłam tylko raz, na fejsie, nie wgłębiałam się dalej, bo po co sprawdzać, przecież na pewno jest tam, gdzie przeczytałam tydzień temu.


3. O 16:00 pakuję się do Auteczka, bo w przypływie weny dochodzę do wniosku, że na pewno trafię i zdążę.


4. Jadę. Jest super. Świeci słońce, w schowku znajduję rodzynki.


5. Dojeżdżam do Kato. Okejo, jadę przez całe Załęże, na czuja, kompletnie nie wiem, gdzie jest ulica Wiśniowa, w którą mam skręcić. Kurwy cisną mi się na usta, bo zaczynam się denerwować. Dojeżdżam na osiedle Witosa, zawracam, bo to na pewno nie tu (nie ma logicznego wyjaśnienia mojego przeświadczenia).


6. Dzwonię do Mamy. Po krótkiej wymianie zdań okazuje się, że Witosa było strzałem w dziesiątkę. Zawracam jedną ręką, moje auto waży 10 ton.


7. Dojedżam na ulicę Kossutha, czyli zwycięstwo.


8. Pan cieć mówi mi, że to nie tutaj.


9. Udaję, że mnie to nie obeszło. Pan tłumaczy mi drogę, to niedaleko, dwa rondka. Wsiadam, jadę.


10. Jadę i jestem skrycie zadowolona, że tak dobrze mi idzie jazda. Kto by pomyślał, że jeszcze rok temu nie zdałam prawka, bo nie włączyłam świateł, albo że ruszyłam ze wstecznego na wzniesieniu.


11. Jestem sobą tak ukontentowana, że przegapiam zjazd.


12. Dojeżdżam tam, gdzie chyba miałam dojechać. Pytam o drogę Panią w sklepie, która jest przemiła i mi pomaga.


13. Idę, mijam tablicę z napisem biblioteka i strzałką. Dla pewności pytam jakichś mężczyzn, jak dojść do celu, stojąc przy tablicy, bo nie mam już siły na niespodzianki.


14. Jestem u drzwi. Nie ma nawet żadnego plakatu. Nawet nie wchodzę. Zapalam fajkę, staram się nie myśleć. Jest 17:02.


Teraz już wiem, że spotkanie było na innej ulicy, bo sprawdziłam to dziś rano. Warto zerknąć na opis wydarzenia przed wyjazdem gdziekolwiek, just sayin’.


Panie Jakubie, ta książka jest naprawdę dobra. Żałuję, że nie mogłam tego pomyśleć wczoraj w Pana obecności.

zdjęcie: via Pinterest

wtorek, 17 marca 2015

Seksowne prace


10 Najseksowniejszych zawodów wśród mężczyzn.
Takiż to tytuł przywitał mnie w ten słoneczny dzień, jakim jest wtorek.

Zaczęłam przemyśliwać, jak to zawód stoi w moich drzwiach i jest seksowny, bo trudno mi sobie to wyobrazić, ale próbuję. Nijak nie wychodzi mi nic innego, jak zawód miłosny, bo te właśnie mają skłonności do otwierania drzwi sypialni i są seksowne przez prosty fakt bycia niespełnionymi.

Przejdźmy zatem do rankingu:

10. Inżynier

Porzućcie kawały o burakach z polibudy, którzy na randki chodzą z koleżankami z roku, które to, jak wieść niesie, wyglądają jak swoi koledzy. Albo nie chodzą wcale, bo ich gnoje pod nosem, których nie golą, żeby wyglądać starzej, skutecznie to uniemożliwiają.
Jak dla mnie, każdy, kto wie, czym jest całka ma + 100.

9. Architekt

Bo dużo zarabia i na pewno ma dwupoziomowe mieszkanie, bo kto to widział, żeby architekt mieszkał na blokowisku.

8. Specjalista do marketingu

Bajera, bajera, bajera. I niezły gajer. Jednakowoż wynagrodzenie prowizyjne nie jest tym, co lubimy najbardziej.

7. Agent nieruchomości

Poważnie? Prowizja, again. I bajera. To taki przedstawiciel handlowy, tylko ma za malą walizkę na towar, który sprzedaje.
Nigdy.

6. Lekarz

Posuwa pielęgniarki i często leci mu farba z nosa - przez nadmiar kokainy, którą wciągał w czasie sesji.

5. Konsultant biznesowy

Cokolwiek to znaczy. No pewnie jest specjalistą i na czymś się zna. I pewnie nosi gajer. Do tego używa pasty wybielającej, jak każda osoba zarabiająca na życie rozmową z ludźmi.

4. Prawnik

Kłamie w pracy, może więc kłamać i po pracy. Jego doba ma 24 godziny, tak jak reszty ludzi, ale spędza ją w całości w pracy, więc okazjonalny seks ma miejsce, jeżeli jesteś sekretarką i jest na tyle ustawiony, że ma swoje biurko, porządniejsze niż stolik z IKEI za 2 dychy.

3. Software Developer

Grożą mu okulary. To jedyny minus, ale przecież są soczewki. Znajomość języka programowania to dla mnie umiejętność a la znajomość całek. Więc +100.
2. Doradca Finansowy

Jego praca jest związana z bankami. Nie. To nie jest seksowne, szczególnie kiedy wciska Ci na chama jakąś lokatę.

1. Prezes Zarządu / Przedsiębiorca

Wszystko i nic. Ale schemat ten sam: gajer i hajs. Pewnie jeździ najnowszym Audi i je sushi na obiad.

No cóż, mam nadzieję, że poczuliście się obrażeni (oprócz osób o stanowiskach 10 i 3, które SĄ SEKSOWNE).

Jak dla mnie brakuje gangstera. Co to za ranking bez gangstera?

zdjęcie: via TheClassyIssue
artykuł: via airows.com

poniedziałek, 16 marca 2015

My sweet little disaster.


Koteczki, jak widzicie, wspomniałam ostatnio o cugu pisaninowym i taki chuj, nie było mnie tu od 6 dni. Troszkę się stęskniłam, więc nie będę się katować przeżyciami egzystencjalnymi, których mam od groma ostatnio, a zrobię z Wami ciasto.

Tutaj mamy przepis:


Zachwycił mnie. Bo prosty, bo mam prawie wszystkie składniki, bo na pewno mi sie uda, bo może wreszcie nauczę się robić ciasta.

To zapinajcie się, jedziemy.

1. W środę namoczyć ciecierzycę i zapomnieć o tym do czwartku. Ciecierzyca jest jak niechciane dziecko i nie ma w mojej głowie dla niej miejsca - prawie ją przypalam, bo zapomniałam o niej automatycznie, kiedy postawiłam ją na gazie. Picem nic się nie dzieje, bo przez przypadek poszłam do kuchni na moment przed.

2. W czwartek jechać na zakupy. Beztrosko kupić tylko gorzką czekoladę, bo po co kupować wszystko za jednym razem.

3. Wstać w piątek później niż zwykle, bo urlop. Bić się po głowie laciem, że nie chciało się wczoraj zrobić wszystkich zakupów. Ubrać dresy i będąc obrażoną na cały świat, jechać do 3 sklepów, bo mleko kokosowe jest najtańsze w lidlu i nie pojebało mnie, żeby płacić + 100% w tesco za to samo. A do tesco jeźdżę, bo mnie to odstresowuje.

4. Uroczyście postanowić, że najpierw blenduję ciecierzycę, a nie wszystko naraz, jak zwykle.

5. Przypomnieć sobie, że miało się najpierw zrobić masło orzechowe (robię sama, bo jest tańsze. no i olej palmowy).

6. Przeklinanie przez 10 minut.

7. Odłożenie małej ilości zblendowanej ciecierzycy na bok, do innego garnka (będzie ich z jakies milion, zanim skończę), robienie masła orzechowego.

8. Złamanie przysięgo o nieblendowaniu wszystkiego razem - pakuję WSZYSTKO do jednej miski i w momencie zdaję sobie sprawę, że była to tak wielka pomyłka, jak akt konfederacji targowickiej w 1792, podpisany przez polską szlachtę.

9. Z wiarą w sercu zaczynam miksować, bo przecież na pewno nie będzie tak źle.

10. Jest gorzej. Masa jest twarda jak cement, moje ręce brudne jak ręce cygańskich dzieci.
11. W napływie geniuszu dolewam mleko roślinne, żeby było łatwiej. Jest łatwiej, ale masa robi się lepka i nie chce się odczepiać. Ani od miskera, ani od rąk, ani od miski. Nie chce też się odczepić od foremek na babeczki, bo w trakcie robienia zapragnęłam zrobić babeczki, ale rezygnuję z pomysłu, bo jest głupi.

12. Zbieram masę, która jest wszędzie, pakuję ją do żaroodpornego naczynia, wyrównuję i pakuję do piekarnika, który grzeje się od milionów minut, bo myślałam, że się szybciej wyrobię.

13. Szukam sznura, żeby się powiesić i zostawić ten syf w kuchni, która przypomina Sarajewo.

Ale było pyszne.
Całuski!

zdjęcie: via Pinterest

wtorek, 10 marca 2015

Dziub-dziub.


Koteczki, ostatnio mam jakiś cug, pisaninowy

(uciekam po prostu od pisania ksiażki, którą zaczęłam. Tak, tak, moi drodzy, założyłam sobie koło młyńskie na szyję, mówię o tym wszem i wobec, żeby zmotywować się do usadzenia mojego tyłka na krześle i skończenia tego, co zaczęłam, bo jak na razie świetnie mi wychodzi wszystko dookoła życia pisarza, czyli picie, palenie i takie, takie.)

więc uraczę Was i siebie kolejnym daniem, złożonym, na szczęście, z liter, a nie jedzenia, bo z jedzeniem to u mnie, jak wiecie, różnie bywa.

Samotność.
To słowo, które śmierdzi kotem u pań, a pornolem u panów, to przez to słowo na klepie wyciągasz telefon i piszesz (chyba że lubisz życie na krawędzi i dzwonisz) do osób, które mogą na chwilę zostać Twoją wersalką, nawet jeżeli nie lubisz wersalek. To przez nie lądujesz w jednym łóżku z kimś, kto nawet Cię nie interesuje i przez nie na drugi dzień rano czujesz niesmak, mimo tego, że wymyłeś zęby ryżową szczotą, żeby zedrzeć smak bani.
To to słowo powoduje degenerację i powolny rozkład wartości moralnych.
To przez to słowo się poniżasz i dajesz traktować jak kupa złomu.

Jak wiecie, jestem sama i mam kota.
Mam też jednak jeszcze ciągle niewiele lat, co dyskretytuje moją osobę jako starą pannę.
Jeszcze.

Bycie samą nie zaprząta moich myśli na codzień tak bardzo, jak mogłoby się wydawać, jakoś tam się kręcę wokół osi, którą jestem ja sama, ale czasem i mnie obsiądą kruki i wrony i dziobią, najczęściej wieczorem, albo jak zobaczę, że kolejna para moich znajomych planuje urlop na podróż poślubną.

Dziub-dziub.

Wyobrażam sobie siebie za 10 lat, co to będzie?
Wiem, że Ty też to robisz. Jesteś w moim wieku, mniej więcej. Jesteś ładna, jak ja. Jesteś niegłupia, bo właśnie to czytasz, a mnie nie czytają idioci, dlatego mamy tu dość wąskie, intymne grono.

Dziub-dziub.

Widzisz zdjęcia cudzych ślubówi myślisz sobie, czego u licha Ci brakuje, czemu nikt Cię nie chce, albo czemu trafiasz na popaprańców, od których ciężko Ci się uwolnić, mimo że są pokurwieni jak stado awangardowych artystów.
Robi Ci się smutno, dziubanie przybiera na sile, taka jak stukanie w moim aucie, kiedy jadę ponad setkę.

Nikt Ci nie odpowie na to pytanie, wiesz.
Pogłaskaj może czasem tą samotność i nie bój sie przyznać do tego, że nie wszystko jest sto pro na propsie i kurwa, bawimy się. Nie kupuj se kolejnych butów, żeby ukoić ból istnienia, to nie daje rady, wiesz o tym przecież.

Strach jest tylko iluzją, staraj się codziennie w to uwierzyć na nowo.

zdjęcie: via Pinterest

niedziela, 8 marca 2015

Jesteś szufladą.


Kotałki, tak sie składa, że nikt nie jest samotną wyspą, mimo tego, że chcielibyśmy czasem rzucić Bieszczady i wyjechać we wszystko.

Bo i chleb Ci się w sumie sam nie sprzeda, ani też sam nie wczytasz sobie karty, jak będziesz chciał zapłacić za taniejący gaz. Trudno też iść samemu na dyskotekę i zatańczyć ze sobą, tak samo jak sam nie wkurwisz się na siebie, bo lepiej i zdrowiej na kogoś.

Żyjemy więc, w osobnych światach, które nachodzą na siebie codziennie, w przyjemny, bądź mniej przyjemny sposób, czy Ci się to podoba, czy nie.

Tym mało odkrywczym wstępem chciałam podyskutować ze sobą o ludziach.

Lubię ich poznawać, bo ludzie są jak osobne szufladki w pierdolnej komodzie życia, a których zawartości nie znasz - w jednych mogą być kule ze starych rajstop, których już nikt nie założy, a w innych mogą być osobne światy i galaktyki, czy chociaż pyszne i ładne ciastko.
Czasem bywa i tak, że po otwarciu szufladki masz wrażenie, że wygrałeś życie, bo ta osoba posiada wszystkie niezbędne przymioty do tego, żeby stać się TWOJĄ osobą - przyjacielem, kochankiem, żoną, kumplem na wypady do nikąd.

I tak sobie żyjecie, poznajecie się, jest super, extra, hasztag obłęd, wklejacie sobie na fejsbukowej tablicy rzeczy, które śmieszą tylko Was i o których tylko Wy wiecie.

I nagle bach, dostajesz szufladą po mordzie i już nic nie jest takie samo, a już na pewno nie ta osoba, z którą robiłeś wszystko.
Cios szuflady jednak niekoniecznie musi być obosieczny, jak miecz chrystusa i okazuje się, że ta osoba już nie wie, dlaczego nie śmiejesz się z jej żartów, dlaczego nie odbierasz telefonów i dlaczego, do jasnej kurwy, nie chcesz się z nią wiecej koleżankować.

Nie ma na to rady, ale panta rej nie wydaje się być głupim podsumowaniem, mimo wszystko.

I nie czuj się głupio, że zmieniłeś zdanie i niech Ci nikt nie wmawia, że to nie jest w porządku.

zdjecie: via Pinterest





piątek, 6 marca 2015

sztuka nie-sztuka


Tak sobie ostatnio zaczęłam bardziej czytać wieści zza granicy o kulturze, sztuce i takie, takie, czyli wszystko to, co lubią koneserzy wina droższego niż 10 zł i ubrań, które dobrze prezentują się na insta, bo są drogie i to widać, że są.

Także tak sobie nieśmiało chodzę po tych internetowych alejkach z plecaczkiem i do tego plecaczka wkładam co ciekawsze linki, żeby je potem wypakować i Wam pokazać na blogasku.

No i tak się wczoraj potknęłam o takie coś:


Pani Linnea ma nie wiem ile lat, ale wpasowuje się w lata 80-90 i klimaty Dworca Zoo z Berlina, mimo, że mamy XXI wiek i jesteśmy aktualnie w Szwecji, bo tam ta pani rezyduje razem ze swoją maszynką do dziarania i wątpliwym talentem, jak również dupiatym pomysłem.
Istotą projektu jest “Act Before Thinking” co jest tak pokurwioną ideą, że aż boli mnie w trzewiach. Pani chodzi i tatuuje - na bani, niewyspana, na ulicy, w garażu, albo piwnicy. Tatuuje rzeczy, które są brzydkie, wulgarne i totalnie bez żadnego przekazu (bo jaki przekaz ma napis “your dick here” naokoło kółka, które tworzy się ze złączenia palca wskazującego z kciukiem?)
To wpasowuje się w hasztag yolo, live fast i inne pierdołowate bzdety, tak jakby życie było zabawne.
Bezużyteczne, idiotyczne i na siłę. Próba bycia oryginalnym?
Nie, moi mili. To pierdolone lenistwo, nic więcej.
Nie kupuję tego. Nie kupuję tego tak bardzo, że mnie mdli.

I szłam sobie dalej, i patrzę, a tu takie coś:


Dziewczę ma 22 lata i za 10 dolców możesz wydziarać sobie swoje imię na jej ciele.

Czuję się, jakby ktoś zamknął mnie w jakimś mieszkaniu, gdzie nie ma bieżącej wody, bo taki dostęp jest zbyt mainstreamowy. Do tego dodam dym z najtańszych fajek i stos butelek po czystym spirolu i voila! Mam już otoczenie idealne dla tej dzieweczki.
Ej, ona ma 22 lata. Najlepszy wiek, żeby stworzyć sobie wizję siebie, kiedy masz w zasadzie nieograniczone możliwości (i wcale nie chodzi o zarabianie grubych hajsów).

Co ona robi? Żebrze o pieniądze, sprzedaje swoje ciało i połowa z tych imion to Penis Butt.

Nie rozumiem współczesnej sztuki, nie rozumiem.
Żeby to chociaż jeszcze było ładnie zrobione, a nie jak psu wytargane z gardła.

A na koniec trafia mi do oczu takie coś:


i umarłam. To takie piękne i smutne.

zdjęcie: via Pinterest