Wiecie, Koteczki, miałam taki plan swojego czasu, żeby uderzyć z tym blogaskiem z pełną mocą w Internet i podzielić się moją osobliwą ewangelią z całym światem, który zna takie litery jak “ą”, czy “ę”.
Porzuciłam jednak ten pomysł, dobrze mi tutaj, w tym małym zakątku internetu, w którym mam kilka swoich rzeczy, żadnej z nich się nie wstydzę, ani nie chciałabym zmienić. Czytują mnie osoby, które mnie znają i nie, wszyscy bądźcie błogosławieni, jestem, jak zawsze, zaszczycona i zachwycona uwagą, którą ktoś mi poświęca, a to nawet nie dlatego, że jestem ładna, tylko dlatego, że mówię.
Mnie poświęca.
Dziewczynie z poliestru.
Królowej cyganów, dla której ubrania bez świecących elementów to tylko strój roboczy, a buty bez brzęczących sprzączek to tylko lacie.
Tej, która zawsze przeklina i mówi o wiele za głośno, również w miejscach publicznych, typu kino, czy przestrzeń komunikacji wszelakiej.
Tej, która wykazuje dość spore nieumiarkowanie w piciu alkoholowych napojów, jak również nieumiarkowanie w podwyższaniu sobie ciśnienia rzeczami, które bolą, przerażają, a swoim absurdem również śmieszą.
Księżnej kierownicy, która dalej nie umie nalać sobie płynu do spryskiwaczy, a zabawa robi się poważniejsza, no bo zima w końcu.
Świetnej kucharce, która w dalszym ciągu nie umie czytać ze zrozumieniem przepisów, a której indywidualne włajaże kulinarne wciąż i wciąż rozczarowują. Oczywiście, nie mnie, tylko osoby, które tych efektów próbują.
Ale idzie ku lepszemu, mam już kilku fanów moich wegańskich wyczynów - właśnie Wam tutaj macham.
Ale idzie ku lepszemu, mam już kilku fanów moich wegańskich wyczynów - właśnie Wam tutaj macham.
Kobiecie nieporadnej, która gubi wszystko, łącznie z wątkiem.
Oddanej fance Freddiego Mercurego, Michaela Jacksona, Bogusława Lindy, masła orzechowego, fasoli w każdej postaci, Psów Pasikowskiego, świątecznego oświetlenia ulic, starych, kwadratowych wehikułów na kołach, cmentarzy i bransoletek.
Nałogowej kolekcjonerce tatuaży, pięknych ludzi, imprez na świeżym powietrzu, magicznych rozmów rankiem, południem, wieczorem i w środku nocy.
Często z różnych spotkań, słów, czy sytuacji wykluwają się w mojej głowie pomysły na noteczki, które potem urzeczywistniam już w formie pisanej. Coś dodaję, coś poprawiam, albo maluję w gorszych barwach. Czasem pozostawiam tak, jak jest. W każdej jestem ja.
I ja Wam wszystkim bardzo dziękuję, z głębi mojego czarnego serca, za Waszą tutaj obecność.
Jednakowoż, pamiętajcie, że jeśli słowa innych stają się dla Was lustrem, to kwestia Waszej optyki, nie cudzej.
To, co Ciebie boli w Twoim człowieku, jest twoim bólem i ten na zawsze pozostanie schowany, chyba że zaczniesz go kochać (nie polecam), albo przekształcisz go w coś innego i lepszego (polecam).
To chyba tak naprawdę nie słowa bolą, a obrazy które tworzą. A obrazy malujemy sami.
Melancholijnie, bo jest Wigilia Ostatniego Dnia Roku. Partujcie jutro hardo, albo po lekku!
zdjęcie: via Pinterest