środa, 30 lipca 2014

seks.


Wyjawię Wam dzisiaj tajemnicę, misie-pysie.
Niektórzy może dostąpili już oświecenia i ten zaszczyt obejdzie ich tyle, o ile, ale myślę, że i tak warto.

Wezmę Was na przejażdżkę po kobiecej tożsamości i świadomości, zapnijcie pasy i pomyślcie o seksie.

Seks. Sex. Seks przez duże X.
Seks się sprzedaje, dlatego powstały implanty piersi, a ludzie zaczęli kręcić porno.

Wyzwolenie kobiet przyszło przez seks, bo nagle się okazało, że można inaczej niż w nocnych koszulach do kolan i wtedy, kiedy mąż chce i mąż musi, bo to Twój psi, a w zasadzie, suczy obowiązek.
Można bez zobowiązań, bo są tabletki i widmo bursowskiego, wyskrobywanego dziecka przestało straszyć.
Można z kim podpadnie, bo high life i w ogóle YOLO.

Wyobraźcie sobie piątkowy, albo sobotni wieczór.
Stukoty obcasów, krótkie kiecki, fryzury zrobione, tapety nałożone. Kobiety, te krwiożercze hieny, idą na łowy, na tyłkach i biustach mają liczniki, zbierające ilość spojrzeń i rozmarzonych, samczych uśmiechów, które się na nich zawieszają.

(żeby była jasność: nie mówię, że 100% dziewcząt tak ma. Obstawiam jakieś 80, po wieloletnich obserwacjach).

Jest impreza, tańce, nie-tańce, wódka na działce, whatever.
Kuszące spojrzenia, zarzucanie biodrem, chichy i śmichy, w końcu z obu stron i bęc!
Wieczór się kończy standardowo, u niej, bądź u niego.

Teraz, panowie, pomyślcie przez chwilę. Dosłownie moment.
Czy dziewczyna, naprawdę, ale naprawdę na nic nie liczy, kiedy wystroiła się co najmniej jak na wesele, poświęciła dla Was swój czas i w końcu spędziła go tylko z Wami, bez ubrania nawet?
Wiecie jak małe jest prawdopodobieństwo, że po tylu piwach i drinkach będziecie dobrzy? że jej mózg eksploduje?
No nie wydaje mi się.

oczywiście, czytelniku, Ty nie. Ty jesteś super zawsze.
i oczywiście, dziewczyny, które robicie to, bo macie taki kaprys, robicie to tylko po to, bo a nuż będzie fajny, a zresztą, jest równouprawnienie.
I koszulka “zamiast kwiatków wolę orgazm”, albo “taka ładna, a taka SUKA”, zobowiązuje.

No sorry, ale to, że na fejsie lubisz “perwersje”, nie znaczy, że jesteś Samanthą Jones z Seksu w wielkim mieście.
Powykładaliśmy ten seks nieszczęsny na stół, a uczucia do szuflad, i najczęściej te szuflady są w kobiecych komodach.

“Ale mówiła, że jej tylko na tym zależy…”

Tricky one.
Nigdy nie wiesz. Prawdopodobieństwo jest nie wiem jakie, ja uważam, że niewielkie.

Więc czemu kłamią?

Bo głupio się przyznać, że nie chce się spać samemu. Nawet jak się ma iloraz inteligencji równy czajnikowi na herbatę.
Właśnie dlatego.

Ale, oczywiście, ja jestem kobietą i kłamię, więc pewnie odsetek romantycznych dziewczątek, które dają każdemu po dyskotece, co czyni je dziwkami XXI wieku, o czym już pisałam to marne 5%.

Ja decyduję za siebie, i jeśli nie chcę, to nie chcę.
A jak byłam mała, to mówili, żeby nie kłamać, bo język się zwęgli.
I w zasadzie żal mi Was, Panowie. Od wieków nie umiecie się domyślać, a tu taka zagwozdka.

Rada ode mnie, jest cenna: jeśli ona ma za swój autorytet Marylin Monroe, ćpunkę i kobietę, która z aborcji uczyniła formę antykoncepcji, to niebezpieczeństwo wzrasta.


zdjęcie: via Pinterest

poniedziałek, 28 lipca 2014

Ogarnij ten szajs.

Ogarnij się!

Często mówię to sama do siebie, nie pomaga. Cierpię na chroniczny brak samoogarnięcia, nie wiem dlaczego.

Podejście nr 1:

Jadę do Wrocławia, wstaję rano, kac x100. Nie mogę jechać autem, zamawiam polskiego busa do rzeczonego miasta. Odjazd nie ode mnie, muszę dojechać. Szoruję włosy, zęby i stopy, zakładam ubranie, pakuję majtki i szczoteczkę do zębów, lecę na pociąg.
Docieram.
Idę do sklepu, mam trochę czasu, kupuję sweter i sukienkę, w końcu jestem babą.
Zmierzam na przystanek autobusowy obładowana torbami jak Rumun, zlana potem i z odciskiem kaca, który co prawda minął, ale jego ślad unosi się nade mną jak aura.
Moja aura na pewno śmierdzi wódką tego dnia.

Widzę czerwony pojazd, napis Wrocław, na pewno mój! Podchodzę do Pana, pytam, czy do Wrocławia, tak, do Wrocławia.
Luźno. Po co pytać o godzinę, przecież to na pewno mój!
Co prawda o planowej godzinie, 16:20 podjeżdża inny bus i jedzie przez Wrocław (bo do Berlina), ale to na pewno nie mój!

Odjeżdża, patrzę obojętnie.

Obserwuję ludzi przed sobą, kontempluję ślicznego chłopaka obok, ale wsiadł do tamtego i pojechał.

Powinnam była jechać, bo to był mój bus.
Do następnego mnie nie wpuścili, bo wykupiłam bilet na ten wcześniejszy. Ten do Berlina. Ten na pewno nie mój.
Dzwonię do znajomych, mówię, że mi uciekł, bo mi wstyd.
(KURWA, uciekł mi autobus o 16:20, a byłam na przystanku o 16:00, a nie wpuścili mnie na busa o 16:50, no LITOŚCI!!)

Zabieram bagaże i jak Rumun wracam na pociąg. Wracam do siebie, nawet nie wchodzę do mieszkania, wsiadam do fury, jestem trzeźwa jak świnia, za 3 godziny jestem. Oczywiście, ponad 40 minut to jeżdżenie po cholernym Wrocławiu z cholerną nawigacją, podobną zupełnie do niczego.

Podejście nr 2:

Skończył mi się płyn do spryskiwaczy.
Jako osoba genialna, nie potrafię otworzyć jebanej klapy z przodu, instrukcje Taty są proste, trwają 3x10 minut, dalej nie umiem.
Mam ochotę siąść i płakać rzewnymi łzami. Nie proszę nikogo o pomoc. Znajduję starą wodę mineralną na tylnim siedzeniu, polewam szybę z przodu, elegancko, wszystko widzę.
Robię tak od tygodnia.

Podejście nr 3:
Idę na zakupy, kupuję sitka do zlewu, rzeczony płyn do spryskiwaczy i jeszcze jakieś coś. Szybkie zakupy, bo nie mam czasu.
Stoję w kolejce, za 1 osobę wreszcie moja kolej! Cudownie, w końcu!
Sięgam po portfel do torebki.
BANG!
Mój portfel albo stał się niewidzialny, albo ktoś mi go ukradł. Oblewa mnie zimny pot, brak portfela to nic miłego, za to podnosi ciśnienie.
Biegnę do auta, szukam. Nie ma.
Widzę siebie, jak ktoś ogołaca moje konto i kupuje narkotyki za moje pieniądze, nawet się nie dzieląc. Dodatkowo, bierze pożyczkę na mój dowód (po uprzedniej operacji plastycznej, rzecz jasna).

Portfel leży w schowku, za chuj nie wiem dlaczego jestem osobą, której za daleko jest, kiedy siedzi w aucie, schować portfel do torby, tylko nie, muszę go chować do schowka.

Są na to jakieś sposoby? Jakaś terapia?



P.S. Nauczyłam się otwierać klapę w aucie.



zdjęcie: via Pinterest

środa, 23 lipca 2014

niewiedza jest grzechem.





Niewiedza jest grzechem największym.


Dotyczy to każdej, każdej dziedziny życia.


Jest taki pan, terry richardson, jest fotografem. Nosi okulary, nosi bokobrody, zna większość gwiazd show-biznesu i jest gwałcicielem.


Nie takim, który łapie dziewczyny w parkach, albo wyhacza na imprezach. Nie. On czeka, same przyjdą.
Są wysokie, białe, bardzo szczupłe. Często bardzo piękne i dopiero na progu swojej kariery. Są modelkami, albo dopiero chcą nimi być.
Jest miło, jest zabawnie, wujek terry ma doświadczenie, więc atmosfera jest luźna. Napina się niespodziewanie, kiedy dziewczyna ma się rozebrać, albo wykonywać czynności seksualne (p. richardson nie jest zbyt wyrafinowany, pożądne obciąganie wystarczy, będzie robił panience zdjęcia w trakcie, a jemu też będą robić, bo jest taka świetna zabawa. Albo zaprosi kumpli, a dziewczyna będzie jedna).
I to nie jest aktorka porno, która ma taką pracę. To młoda dziewczyna, może trochę wulgarna, może trochę wyzywająca, ale dziewczyna, która przyszła zrobić sobie zdjęcia, bo to jest jej codzienne zajęcie.
Te dziewczyny milczą. Przeważnie.
On nawet nie zadaje sobie trudu, żeby je uwieść. Nie. Są jak towar, który się rozpakowuje, jak pudełko czekoladek, albo nową paczkę fajek.


Wujka terry’ego znają i doceniają gwiazdy. Prezydent USA, Beyonce, Jared Leto i inne.
Każdemu z nich umknęły te zdjęcia, na których gwałci.  


“Pewnie same się prosiły”
Tia, też o niczym innym nie marzę: żeby przeleciał mnie ktoś, kto nie dorasta mi do pięt i na dobrą sprawę, również świadczy mi usługę.


Jest też inny pan, o którym każdy słyszał, nazywa się woody allen, jest drobnej postury, reżyseruje świetne filmy i jest gwałcicielem. I pedofilem na dodatek, taki pakiet.


Nie chciałam nigdy poruszać tego tematu, całej tej afery z oskarżeniem go przez jego pasierbicę. Lubię jego filmy, nawet niedawno oglądałam.
Ale jestem świadoma tego, że jest pierdolonym psycholem, który gwałcił dziecko, na boga, dziecko. Powinien skończyć w więzieniu o sucharach i nie wychodzić stamtąd do śmierci.


To trudne, oddzielać ziarna od plew.
Kłamstwo od prawdy.


Ale niewiedza jest grzechem.
I nic nie usprawiedliwia zła, nic. Możesz robić dobre filmy, zdjęcia, malować obrazy, śpiewać, ale to wszystko jest niczym przy tym, kiedy kogoś krzywdzisz. Nieważne, czy to dziecko, dorosła kobieta, zwierzęta.


zdjęcia: via Pinterest

środa, 16 lipca 2014

I look like sex.


Godzina 6 minut 30, czyli jestem o godzinę w tyle za rezerwą z żołnierskiej piosenki.
Ale zwleczenie się z łóżka boli namacalnie i ten ból jest gdzieś w okolicach klatki piersiowej, bo kocham moją pościel miłością nieskończoną i serce mi krwawi.

Razem z moją pidżamą idziemy do ubikacji, kibelek, poważne, egzystencjalne myśli o życiu, które masz tylko z pełnym pęcherzem, spodenki znowu na swoim miejscu, spojrzenie w lustro i TAK!

Z moimi włosami w kolorze czarnego bzu (bez bzu, bo są czarne) wreszcie, wreszcie, wreszcie, można coś zrobić.
No to robię, prostownica i loki (no, życie kobiety od podstaw pozbawione jest logiki), nareszcie, mogę i wyglądam jak dziewczyna, a nie 15-letnie dziecko po zderzeniu z kosiarką.

Wiecie, tak mnie naszło, bo jest w życiu każdej z nas, taki moment, że myślisz, zmienię coś.
Daleko szukać mi się nie chciało, no to zmieniłam fryzjera.
Bo oferta na gruponie, bo taniej, bo rodzinne miasto, bo super oferta i będę już turbo śliczna.
No to idę do fryzjera, chłopie niewinne, wcale nie wyglądające na sadystę z nożycami, podaje mi termin, głos ma jakby go ktoś za wiadomą część ciała mocno ściskał, ale mówię, ok, poniedziałek może być.

No to idę w ten poniedziałek, siadam, mówię, Pan ze 2,3 cm zetnie, będzie ok, można z tyłu trochę krócej, a co, walnę sobie awangardą lekką.
I wziął nożyczki i ujął pasmo moich biednych włosów w swoje nieczyste ręce, i uwalił na dzień dobry 5 cm.

“Mój Boże, już za późno”, pomyślałam i przysięgam, to boże było z dużej litery, z głębi mojego niewierzącego serca.

Pierwszy, pierwszy raz w życiu powiedziałam, że mi się nie podoba.
Nie podoba as fuck, i w ogóle co to ma być. I co teraz. Przecież z takimi włosami to ja wypadam z matrymonialnego obiegu co najmniej na zawsze (albo aż odrosną).

Płacz, zgrzytanie zębów, no i spięte włosy przez 1,5 miesiąca, co owszem wygodne, fajnie, do twarzy, ale codziennie?

Mija 1,5 miesiąca.
Pani fryzjerka (świetna, prześwietna) też nie może uwierzyć w to, co mi zrobił.
Tak, powinien iść do więzienia dla chybionych fryzjerów.
Śmieje się, ale mówi, że dam radę, wyprowadzimy to. No to ufam.

Jest ok. Krócej, ale ok, mam jakiś kształt na głowie, jestem gotowa się jej oświadczyć, leje deszcz za oknem jak z cebra, mówię do zobaczenia, biegnę do auta i myślę, że za jednym ciosem pójdę i zafarbuję włosy.
Farba kupiona, mroźne cappuccino brzmi dobrze, napiłabym się, bo lubię chłodną kawę, no to farbę też wzięłam, a co.

Nakładam na łeb, czekam.
Auć. Piecze, trochę, jakbym kładła blond i by się utleniało. Koncentruję pozytywną energię na łebku i czekam.
Czekam.

Rude u góry, ciemne końcówki.

WTF, POWAŻNIE???

Ręce mi drżą, jak wciągam krótkie spodenki i sweter, chwytam kluczyki, zaraz jestem w nocnym TESCO, niech je niebiosa pobłogosławią, jest 22:00.
Pędem wbiegam, lecę na farby, chwytam Ciemny brąz, on pokryje wszystko.

Drugie farbowanie w ciągu godziny, głowa mnie boli, oczy szczypią, śmierdzi niemiłosiernie, wanna upierdolona tak, jakbym mordowała kogoś drugi raz tego wieczoru, a zamiast krwi miał sos pieczeniowy ciemny.

Ale wyszło.

Kocham się najbardziej na świecie.



zdjęcie: via Pinterest

piątek, 11 lipca 2014

Internetowe randez-vous



Wyobraź sobie siebie, kiedy miałeś 5-6 lat.


Ciemne, bądź jasne proste włoski, albo poskręcane loki, lub niesforne kosmyki. Bluza z Myszką Miki, dziurawe spodnie na kolanach i plastikowe sandałki.
W buzi masz lizaka, a w głowie słowa rodziców: “nie rozmawiaj z nieznajomymi”.


Mija kilka lat, pamiętasz?
Masz niecałe 18 lat, wiec jeszcze nie jesteś dorosły, przygotowujesz się na imprezę, na wyjście na wódkę, na plenerowe piwko, ubierasz się, malujesz, jeśli los był tak łaskawy i uczynił Cię kobietą, zakładasz buty i bang! Mama mówi “uważaj na siebie”, co w domyśle znaczy: “niech Ci się film nie urwie, tak, żebyś wiedział, gdzie mieszkasz i żeby Cię czasem nikt niecnie nie wykorzystał”.


No to ofiary internetowych pojebów, o których na moment zrobiło się głośno, chyba o tym nie pamiętały.


Przeczytałam historię blogerki, która poznała na necie, zdaje się, że Jan mu na imię było, cudownego mężczyznę, który tak się nieszczęśliwie złożyło, miał raka i nie mogli się zobaczyć. Ale nie wadziło to niczemu, są sms-y, maile, messenger na fb, rozmowy telefoniczne, przecież można.
Można tak być z kimś, co z tego, że w realu nie dotknęli się nawzajem (o seksie nie wspomnę).


Ale zaczęło się psuć. Musiała pousuwać znajomych, nie odpowiadać na inne, internetowe zaczepki, najlepiej siedzieć w domu i myśleć o nim.


A na koniec się okazało, że, na szczęście, Jan wcale nie ma raka, ale nie ma też penisa, bo nie jest mężczyzną, tylko kobietą, która podawała się za jego siostrę (wtf…).


Blogowe dziewczę skończyło na psychotropach.
No kurwa.


Nie wiem, jak bardzo trzeba być samotnym i jakie to musi być straszne, żeby rzucić się na zainteresowanie cudze w formie internetowego śmiecia i ochłapu. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby być w związku z kimś, z kim nigdy nie napiłeś się piwa, albo, co gorsza, nie poszedłeś do łóżka.


Ja wiem, jest trudno.
Trudno jest kogoś poznać, bo takie są czasy, że większość gorących towarów w wydaniu obojga płci, jest już zabukowana, bo ktoś do nich pierwszy napisał na fb, a tak się składa, że rezerwacja to dość niemożliwa sprawa w tym wypadku. Depresja się szerzy, ludzie już spektakularnie nie strzelają sobie w łeb, tylko umierają codziennie w samotności, w czterech ścianach, chodzą co dzień do pracy, zasypiają i gryzą rękawy starych swetrów, które noszą po domu.

Ale KURWA.
Weź się w garść.

Ja, jako towar ekskluzywny, wymagam takich ludzi wokół siebie.


Osobiście, zdarzyło mi się poznać kilka osób przez neta. Niektóre napisały do mnie same, do niektórych napisałam ja. Akurat mam szczęście i zazwyczaj trafiam na przemiłe osoby, które myślą, są do rzeczy i na szczęście, nie zakochują się we mnie. Niektórzy są nawet przystojni, dzięki bogu. Minus jest taki, że te znajomości nie są w stanie zbyt długo przetrwać, ale kto by z tego powodu szaty rozrywał.


Ale kretyni też mi do kiesy wpadają.


Dostałam kiedyś wiadomość, że cześć, jak się masz, znalazłem Cię gdzieś tam, mamy wspólną znajomą. Ano mamy, no to dodać mogę jako znajomego, co mi tam. Ale jesteś ładna, no nie mogę, świetny ten blog, spotkajmy się.
No kurczę, łasa to ja jestem na komplementy, więc rozmowa się kręciła, ale bez szaleństw. W gratisie dostałam nr telefonu i zapewnienie, że tak, przyjedzie, koniecznie, bo chciałby mnie poznać.
No ba, kto by nie chciał. Ale ja niekoniecznie też chcę poznawać.
Wymigałam się od spotkania twarzą w twarz i sam na sam, ale spotkaliśmy się na imprezie w Mieście Królów, z tym że lawirowałam między tyloma ludźmi, że kolega został pominięty i zamieniłam z nim ze dwa słowa, ale nieopatrznie dałam swój nr telefonu.


Dowiedziałam się potem, że startuje tak co drugiej laski i nie daje im spokoju.
Też do mnie dzwonił. Nie odbierałam. I pisał. I się pytał, czy się obraziłam na niego. Nie odpowiadałam.


Kurwa, jak się mogłam obrazić, skoro go nie znam?
Nie chciało mi się gadać, nie gadam z desperatami, koniec, kropka.


Wiecie, jestem podobna do bohaterki tej powyższej historii.
Sama, piszę bloga. Ładna, z nastrojami depresyjnymi nawet. Nikt mi się jeszcze nie oświadczył, zdarza się nawet, że spędzam wieczory w domu i knurzę pod kołdrą.

Ale jednym się różnię: doskonale wiem, co mam w głowie i wiem, ile to jest warte.



zdjęcie: via Pinterest 



poniedziałek, 7 lipca 2014

Dialogi macicy.



Poruszam co jakiś czas ten temat, bo jest mi to temat bliski, z uwagi na fakt posiadania przeze mnie macicy.


Tym tematem są podstawowe zachowania kobiet.
Tak, tak, te, z których zawsze się śmieją mężczyźni, te, które są kultywowane przez pisma kobiece (nie przejmuj się, że wydałaś za dużo na zakupy - masz prawo, w końcu jesteś kobietą) i te, które na siłę chce nam się udowadniać, nawet jeżeli nie wykazujemy odpowiednich symptomów.


“Nie mam się w co ubrać”


dodałabym do tego “bo zapomniałam wyprać kieckę”.
Może kiedyś tak powiedziałam, nie pamiętam, podejrzewam, że mogło to być w liceum, kiedy ubierałam się jak debil, czyli nosiłam kolorowe rajstopy do krótkich spodni, a moja najkrótsza spódnica kończyła się za kolanem. Bardzo lubiłam też tandetne kolczyki robione przez znajomych. Całości uzupełniała beznadziejna fryzura, ale,  na szczęście, ładna byłam zawsze.
Ja zawsze mam się w co ubrać..
A ilość ubrań jest wprost proporcjonalna do moich nastrojów, czyli:

1. “wszyscy zwrócą na mnie uwagę”
2. “co niektórzy zwrócą na mnie uwagę”


“Kocham wyprzedaże”


Nienawidzę.
Kupowanie rzeczy innych niż papierosy, tatuaże i buty często powoduje u mnie nudności.
Nienawidzę przebierania się w przebieralniach, bo w nich nigdy nie wygląda się dobrze - albo jak słoń z twarzą pooraną znamionami, zmarszczkami (mam 24 lata, na rany chrystusa), albo jak dziecko z Afryki o nieproporcjonalnie długich nogach (kiedy sponsor przebieralni wpadnie na pomysł, że wszystkie tak bardzo chcemy wyglądać jak pokurcza, bez tyłka i piersi i że na pewno sprawi nam tym przyjemność).


Nienawidzę grzebania w stosach szmat, które rozpadają się po 2 założeniach, tak jakby moje ciało było radioaktywne i rozkładało materiały.


Nienawidzę uczucia, że wydałam kupę hajsu na rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję, ale kupiłam je bo były ładne (sic!)...


“Kochanie, nie dzisiaj, boli mnie głowa”


Moje znajome też nie wypowiadają takich herezji.


“Mam okres”

No to co? Podobno w czasie okresu i zaraz przed nim, kobiety gryzą, orają twarze ukochanych długimi paznokciami, jedzą kontenery wypełnione słodyczami i są smutne na zmianę z radosne.
Nigdy nie rozumiałam takiego zachowania, gdyż każdy okres jest praktycznie 100% dowodem na to, że los jest łaskawy i nie jestem w ciąży. Fakt ten powinien więc wymagać odpowiedniej oprawy, może być to upicie się ze szczęścia.


“Jestem brzydka / gruba / nieatrakcyjna”


No kurwa, litości.
Ja?

Na dzień dzisiejszy nie potrafię sobie przypomnieć więcej tych tekstów, pewnie dlatego, że jestem w takiej, a nie innej fazie cyklu.


Zdjęcie: via Pinterest






środa, 2 lipca 2014

Romanse przed etatem.



Bez pracy nie ma kołaczy.
Pierwszy raz uświadomił mnie o tym Kaczor Donald w jednym ze swoich komiksów.


[czytywałam, namiętnie. Mój brat miał stosy donaldów, zarówno tych wydawanych co...no właśnie, co ile? Chyba nie co tydzień, ale rzadziej. Miał też grube kolosy, pełne historyjek, którymi zaczytywałam się w wakacje.
Jak trochę podrosłam i było mnie widać znad lady w kiosku Ruchu, to też kupowałam. Sobie i bratu, bo ja chciałam mieć swój egzemplarz.

Teraz z tego kiosku zrobił się warzywniak, a nie wiem, co stało się z Donaldami].


Nie wiedziałam, co to kołacze. Na pewno nie domyśliłabym się, że to ciasto.
No ale, wracając - do pracy.


Pamiętacie swoją pierwszą pracę za prawdziwe pieniądze?


Bo ja tak.
Miałam około 13 lat, na sobie rozdarte spodnie krótkie zrobione z szarych kalesonów (sic!) i za małą czarną koszulkę. Sprzątałam biuro w starej firmie mojego taty.
To nie był mały nieporządek. Grube warstwy czarnego kurzu na szafie w stylu lat 70 opadły na mnie jak robactwo, brudne miałam włosy i oczy od środka. Nie umiałam wykręcić szmaty, bo miałam za chude rączki, piach miałam nawet w ustach, a potem musiałam jeszcze wysprzątać dwa auta.


50 zł.
To było coś.


Oczywiście, jak każdy polski nastolatek, pracowałam przy rozdawaniu ulotek, co było totalnie bezsensowną i męczącą robotą i nie, wcale nie biorę teraz ulotek na ulicy na pamiątkę własnej przygody i w geście solidarności. Znajdźcie sobie lepszą pracę.
Przychodziłam tam po 3-4 razy w tygodniu, i pracowałam po 5 godzin.


Rytualny papieros z przyjaciółką - przed.
Zabranie ulotek z biura i wycieczka po mieście. Ulotki lądują w koszu, my siedzimy we dwójkę za centrum handlowym, palimy papierosy chłopaków, od których je wyłudziłam.
Czasami szłyśmy do mnie pooglądać telewizję.
Albo kierowniczka zawoziła nas pod zakład pracy/kopalnię i tam nagabywałyśmy ludzi, który wychodzili z roboty.
Któregoś dnia przyczepiałyśmy długopisy do ulotek, co spowodowało chmarę ludzi i to sakramentalne pytanie, które z reguły zna każdy palacz “a mogę dwa?’


Buty i torebka, to była moja wypłata.

Potem, zatrudniam się w chińskiej knajpie jako kelnerka.
Właściciel jest Chińczykiem i prawie nie mówi po polsku, ale bardzo dobitnie, po 2 dniach pracy oświadcza, że jeżeli nie pracuję na stałe, to do widzenia.


30 zł, bo tyle zarobiłam z napiwków, gdzie by tam płacić komuś za 2 dni, wtedy jeszcze nie byłam cholerą, taką jak teraz i nic nie powiedziałam.

Papierosy i wódka.


Jestem po pierwszym roku studiów, siostra koleżanki załatwia mi pracę jako hostessa w Tesco.
Kiedy przy kasie pytają Was o kartę ClubCard, to możliwe, że macie ją ode mnie.
Byłam najlepsza na całe województwo, opyliłam najwięcej szajsu ze wszystkich panienek, które robiły to, co ja.
Warto było stać przez te dwa miesiące, żeby usłyszeć najlepszy komplement życia:

“Gdyby w Niebie były kobiety takie jak Pani, to mógłbym już się tam znaleźć” - powiedział na oko 80-letni Pan i uchylił mi kapelusza, wychodząc ze sklepu.

Ubrania, pierdolniki, piwo, fajki, używki, część za bilet do Indii.


Drugi rok studiów, czerwiec, jadę do Indii, kto by pomyślał, że wiza kosztuje 300 zł? Na pewno nie ja.
Najmuję się znowu jako hostessa, sprzedaję żelazka systemowe - ogromne, na parę, drogie jak cholera, nie sprzedałam żadnego. 10 godzin prasowania jednej koszulki, bo więcej mi nie dali, musiałam tę jedną gnieść co 10 min.
Do dziś nie prasuję koszulek.


Wiza, wakacje życia.


Kiedy praca sezonowa zamieniła się w codzienną?
Mam wrażenie, że nagle. Nagle otoczył mnie etat.



Zdjęcie: via Pinterest