poniedziałek, 28 lipca 2014

Ogarnij ten szajs.

Ogarnij się!

Często mówię to sama do siebie, nie pomaga. Cierpię na chroniczny brak samoogarnięcia, nie wiem dlaczego.

Podejście nr 1:

Jadę do Wrocławia, wstaję rano, kac x100. Nie mogę jechać autem, zamawiam polskiego busa do rzeczonego miasta. Odjazd nie ode mnie, muszę dojechać. Szoruję włosy, zęby i stopy, zakładam ubranie, pakuję majtki i szczoteczkę do zębów, lecę na pociąg.
Docieram.
Idę do sklepu, mam trochę czasu, kupuję sweter i sukienkę, w końcu jestem babą.
Zmierzam na przystanek autobusowy obładowana torbami jak Rumun, zlana potem i z odciskiem kaca, który co prawda minął, ale jego ślad unosi się nade mną jak aura.
Moja aura na pewno śmierdzi wódką tego dnia.

Widzę czerwony pojazd, napis Wrocław, na pewno mój! Podchodzę do Pana, pytam, czy do Wrocławia, tak, do Wrocławia.
Luźno. Po co pytać o godzinę, przecież to na pewno mój!
Co prawda o planowej godzinie, 16:20 podjeżdża inny bus i jedzie przez Wrocław (bo do Berlina), ale to na pewno nie mój!

Odjeżdża, patrzę obojętnie.

Obserwuję ludzi przed sobą, kontempluję ślicznego chłopaka obok, ale wsiadł do tamtego i pojechał.

Powinnam była jechać, bo to był mój bus.
Do następnego mnie nie wpuścili, bo wykupiłam bilet na ten wcześniejszy. Ten do Berlina. Ten na pewno nie mój.
Dzwonię do znajomych, mówię, że mi uciekł, bo mi wstyd.
(KURWA, uciekł mi autobus o 16:20, a byłam na przystanku o 16:00, a nie wpuścili mnie na busa o 16:50, no LITOŚCI!!)

Zabieram bagaże i jak Rumun wracam na pociąg. Wracam do siebie, nawet nie wchodzę do mieszkania, wsiadam do fury, jestem trzeźwa jak świnia, za 3 godziny jestem. Oczywiście, ponad 40 minut to jeżdżenie po cholernym Wrocławiu z cholerną nawigacją, podobną zupełnie do niczego.

Podejście nr 2:

Skończył mi się płyn do spryskiwaczy.
Jako osoba genialna, nie potrafię otworzyć jebanej klapy z przodu, instrukcje Taty są proste, trwają 3x10 minut, dalej nie umiem.
Mam ochotę siąść i płakać rzewnymi łzami. Nie proszę nikogo o pomoc. Znajduję starą wodę mineralną na tylnim siedzeniu, polewam szybę z przodu, elegancko, wszystko widzę.
Robię tak od tygodnia.

Podejście nr 3:
Idę na zakupy, kupuję sitka do zlewu, rzeczony płyn do spryskiwaczy i jeszcze jakieś coś. Szybkie zakupy, bo nie mam czasu.
Stoję w kolejce, za 1 osobę wreszcie moja kolej! Cudownie, w końcu!
Sięgam po portfel do torebki.
BANG!
Mój portfel albo stał się niewidzialny, albo ktoś mi go ukradł. Oblewa mnie zimny pot, brak portfela to nic miłego, za to podnosi ciśnienie.
Biegnę do auta, szukam. Nie ma.
Widzę siebie, jak ktoś ogołaca moje konto i kupuje narkotyki za moje pieniądze, nawet się nie dzieląc. Dodatkowo, bierze pożyczkę na mój dowód (po uprzedniej operacji plastycznej, rzecz jasna).

Portfel leży w schowku, za chuj nie wiem dlaczego jestem osobą, której za daleko jest, kiedy siedzi w aucie, schować portfel do torby, tylko nie, muszę go chować do schowka.

Są na to jakieś sposoby? Jakaś terapia?



P.S. Nauczyłam się otwierać klapę w aucie.



zdjęcie: via Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz