czwartek, 27 listopada 2014

Freedom.


Wolność.


Słowo, którym każdy, kto przykłada rękę do Twojego zniewolenia, wyciera sobie usta, a nawet drukuje je sobie na koszulkach, torebkach, bluzach.


Pisałam ostatnio, najmilsze Kotałki, o modzie.
Że tylu ludzi podąża za modą i ble, ble, ble. I że mnie to wkurwio, co jednoznacznie postawiło mnie w szeregu osób, które mają ból dupy i narzekają na wszystko.


Ogrom bodźców, które nas stymulują na codzień, jest niewyobrażalny.
Masz jeść, czytać, ubierać się, myśleć poważnie, wziąć kredyt, ale nie zapomnieć się zabawić, walnij sobie dziarę, ale też dziecko, kupuj, słuchaj, nie myśl.


Setki stron internetowych, które pokazują nam, co nosić w tym sezonie i jak wyglądać. Kawa nie będzie Ci smakowała dobrze, jeżeli nie wypijesz jej w kubku, sygnowanym czymś tam, i nie będzie zaparzona w najlepszej kawiarce marki X.
Nie będziesz wyglądać dobrze, to nie będziesz szcześliwy, a wyglądać dobrze znaczy wyglądać jak Ci ludzie z tych pięknych zdjęć, którzy są tak oryginalni, że aż powszedni.


Długo sama tak myślałam. Że odpowiedni wygląd i rzeczy zapełnią pustkę, która mnie dopada między sennymi ulicami, w czasie tych spacerów, które trwają godzinami, a tak naprawdę trwają lata, bo chodzisz po sobie w środku, a nie po asfalcie.


Długo sama oglądałam blogi, które nie poruszają żadnych głębszych tematów niż lajfstajl (do dzisiaj nie wiem, kto wymyślił tak idiotyczne słowo), śledziłam notki dziewcząt, które wyglądają jak milion dolców i myślałam, że niezaprzeczalnie potrzebuję czegoś tam, żeby coś tam.
Robiły na mnie wrażenie rzeczy, rzeczy, rzeczy. I opinie, opinie, opinie, ludzi, którzy są jeszcze bardziej niewolni ode mnie i na tej niewoli zarabiają gruby hajs.


Czułam się feministką, a blisko było mi do tych, które wolność upatrują w wolności seksualnej. Walczących o rzeczy, które nie mają znaczenia wobec bólu i strachu kobiet gwałconych w takt rytualnych mantr, albo po prostu na ulicy, bo żyją tam, gdzie jest to na porządku dziennym. I te bojowniczki, też są zniewolone. Mitem XXI wieku.


Dalej oglądam. Ale kompletnie nie interesuje mnie przekaz, lubię oglądać piękne rzeczy i pięknych ludzi, ale wiem, że na wyciągnięcie ręki, zaraz obok, jest coś lepszego.
I każda chwila, kiedy po to sięgasz, stawia Cię bliżej wolności.


Na koniec, taka sytuacja:
muszę sobie kupić torebkę, która nie będzie ze skóry, wpisuję w wyszukiwarkę “torebka z materiału” (no dobra, tak naprawdę to tak: “torebka z materailału”), wchodzę na kilka stron, oglądam pierwszą. 160 ziko. W sumie ładna. 140 ziko następna. 89. Najeżdżam na krzyżyk w prawym górnym rogu. Zamykam każdą ze stron, nawet ich nie oglądając.
No chyba pokurwiło, myślę.
Będę najwyżej chodzić z siatką.

zdjęcie: via Pinterest

wtorek, 25 listopada 2014

Jestem ofiarą.


Są takie dni, kiedy nic się nie dzieje, a Ty leniwie czytasz internet i w ostateczności sięgasz do źródeł, gdzie nigdy nie zeszły mądrość, ani wartość.

“Fryzura (sp) od czapy. Jak się czesać, żeby włosy nie przypominały siana?”

Myślę sobie najpierw, jaki zabawny chwyt stylistyczno-graficzny z tymi nawiasami, zmyślne.
Że niby spod spodu, ale też z dupy, co potocznie w moim rozumieniu oznacza taki związek słów jak “od czapy”, gdzie jednak z dupy jest bardziej uniwersalne.

Potem myślę sobie, jak uniknąć efektu siana, no i oczywiście, bycie łysym, naturalnie, bądź z wyboru, będzie wyborem idealnym.

A potem przychodzą mi jeszcze do głowy te takie wielkie grabie, co się nimi grabi siano. Nie pamiętam, jak się nazywają, to na pewno nie motyka, bo z nią to na słońce, a nie na siano.
I BANG!
Moje myśli galopują już nieskrępowanie ku dolinie słońca, potocznie zwanej latem i robi mi się trochę smutno, bo na dworze jest zimno i nawet moja śliczna czapka z trupią czaszką za 2 złote nie poprawi tej sytuacji.
I nawet nie czytam artykułu, bo po co.

A potem oczy moje spoczywają na prawo i widzę kolejny tytuł

“Jak się ubierać jesienią, by było ciepło i nie wyglądać jak bałwan?”

Kolejna gra słów - czy chodzi tylko o bałwana ze śniegu, czyli żebyśmy nie wyglądali jak bałwany w puchowych kurtkach, czy jak debile?

Bo jak to drugie, to wystarczy, że wyjdziecie za mną, kiedy idę wyrzucić śmieci (co zdarza się rzadko, gdyż czekam zawsze na wodę, co jest, jak w przypadku porodu, niezbywalnym sygnałem, że należy to zrobić) i nie ubierzecie się tak jak ja.

Szare spodnie z dresu, brudne z jedzenia i z dziurami na kolanach. Kolorowe skarpetki, każda inna, bo kto by tracił życie na układanie skarpetek parami. Do tego mój ukochany sweter, który rozerwałam kiedyś, niosąc obiad z kuchni do pokoju, bo nadziałam się na klamkę. Nie ma połowy rękawa, ale dalej go lubię.
Do tego szalik do ziemi i czapka, każde z inne parafii. Na to wszystko narzucam jeszcze gustowny płaszczyk z lumpa w stylu coco chanel, bo jednak Polska to nie Londyn, żebym ubrała do tego polar.

A z radia leci znowu Linkin Park, kolega z pracy twierdzi, że z Tychów do Wrocławia jedzie godzinę minut pięć, a ma tylko skodę oktavię, której zdjęcia nawet się nie wyświetlają się w google, bo najpierw jest wikipedia, a ja kolejny raz jestem niewiernym Tomaszem.

zdjęcie: via Pinterest

poniedziałek, 24 listopada 2014

Jesteście modni?



Wybrałam się ostatnio na Veganmanię do Krakowa.

W zasadzie to nie ostatnio, a wczoraj.
To taka impreza, co ma na celu propagowanie wegańskiego trybu życia (już, już, nie ziewajcie mięsożerne Kotałki, nie będę opisywać programu imprezy) i miejsce, w którym możesz dochodzić spożywczo kilkanaście razy, dzięki takim cudom jak lody z jarmużu i wege-burgery.
Do tego kupisz orzechy do prania, dowiesz się co nieco i kupisz sobie śliczną drewnianą świnkę w formie przypinki, no ale w tym przypadku musiałbyś już być mną, a to nie jest takie proste.

I stoję sobie przed Fabryką, palę petka ze znajomymi i bach!
Podjeżdża błękitny merc, na pewno drogi, a drogi to przecież na pewno znaczy LEPSZY, wysypują się z niego ludzie, których wydatki na jeden strój są wyższe niż wartość wszystkich ubrań w mojej szafie i idą w stronę wejścia.
I teraz uwaga.
Jedna dupeta jest w FUTRZE.
Takim normalnym, żywym futrze.

KURWA, w FUTRZE.

I w tym futrze stoi sobie w kolejce po coś tam, a ja patrzę i myślę sobie, dlaczego. Dlaczego ignorancja i głupota jest tak uderzająca i obezwładniająca.

Ma się nadzieję, że jednak w takie miejsca i na takie imprezy przychodzą ludzie, którzy mają podobną zajawkę do ciebie, ale nie, przychodzą, jak wszędzie, tępe bloki bez wyobraźni, bo weganizm jest modny
(dobra, dobra, wiem, że większość z Was uważa, że wszyscy robią to dlatego, że to jest modne, a od niejedzenia mięsa gnije mózg).

Tyle rzeczy ostatnio się zrobiło modnych.
Chłopaki z brodami i w kraciastych koszulach są must have dosłownie KAŻDEGO sezonu, potem lecą panienki z ciałem uformowanym na siłce i nowych najaczach, dobrze, żeby miały naturalnie długie włosy. Następnie ekologiczne żarcie, które rozbawia mnie najbardziej, bo to, że ktoś mi opakował te samo jedzenie w brązowy papier na pewno nie znaczy, że jest bio. Do tego dodaj jeszcze niszową literaturę, której nie rozumiesz, zapakuj do torby nowy, termiczny kubek za milion złotych, książkę jakiegoś popularnego blogera, bo tym też się interesujesz, ciachnij sobie zdjęcie na insta w lustrze, dodaj kilka hasztagów i jesteś gotowy do wyjścia. Jak jesteś dziewczyną, to nie zapomnij o lekkich, przyjemnych, feministycznych akcentach, typu koszulka za 70 dolców z napisem "This is what feminist looks like".

Stoję jednak w opozycji i wolę spacery po pijaku, aczkolwiek nie wykluczam, że to też jest modne.

zdjęcie: via Pinterest

niedziela, 23 listopada 2014

Are You Wild?



Desperacja.

To słowo, dzięki któremu cały czas kręci się przemysł modowy, kosmetyczny, bieliźniarski i dietowy.
To słowo, dzięki któremu większość samotnych dziewcząt nie zazna spokoju nawet na minutę, kiedy na orbicie pojawi się pociągający pan.
To słowo oznacza stosy wiadomości wysyłanych codziennie, telefonów, niespodziewajki w formie “miłych” odwiedzin i wszystkie te sytuacje, na wspomnienie których pąsowiejesz.

Jak byłam mała, to zawsze mówiłam, że nie będę mieć męża, tylko dużo kochanków.
Mała - poniżej podstawówki. Nie wiedziałam, skąd biorą się dzieci i kochanek był dla mnie osobą, z którą robi się dużo ciekawych rzeczy, jak np. wspólne baby z piasku
[bo przecież to logiczne, że ludzie robią je do śmierci]
To był też czas, kiedy chciałam mieć łóżko z baldachimem, koniecznie różowym.

Potem zaczęłam dorastać i zaczęło się okazywać, że dziewczynki, które mają adoratorów (czyt. więcej chłopaków ciągnie je za warkocz) są ogólnie fajniejsze i ładniejsze niż inne.
Nie pamiętam już, jak wyglądałam w drugiej klasie podstawówki, ale miałam jednego adoratora, którego pamiętam.
Miał chyba na imię Daniel, a do tego białe włosy, porozciągane swetry, bardzo szeroką gamę przekleństw w buzi, a do tego peta, bo był z patologicznej rodziny.
Kłuł mnie w plecy cyrklem, a kiedy się odwracałam, patrzył mi prosto w oczy i mówił: “miłość boli”.
Więc myślę, że nie byłam jakoś super ładna wg tej skali.
A,był jeszcze jeden, co się we mnie kochał do późnej podstawówki, więc może nie "hot", ale chociaż "middle-hot"?

W każdym razie, wbite miałyśmy wszystkie do głowy, że jak się tobą nikt nie interesuje, to musi być coś nie tak. Z Tobą nie tak. Sama zresztą, w wieku lat 20, będąc na totalnej bani, usłyszałam od kumpla, że “Ola, to że ty nie masz chłopa, to z Tobą musi być coś nie tak”
Powiedziałam tylko, że dzięki stary, wreszcie, kurwa, wiem, skąd wszystkie moje problemy - jest ze mną coś nie tak.

Wiem, że wiele samotnych dziewcząt i kobiet ma obniżoną samoocenę tylko dlatego, że właśnie mają przymiotnik “samotna” na sobie.
I stąd się biorą te smętne spojrzenia, to nastawienie “zrobię-wszystko-żebyś-się-do-mnie-przekonał”, mimo tego, że tak naprawdę nic was nie łączy, kilka miłych chwil, nic więcej, a to wszystko przekreśla późniejsze żałosne zachowanie. Pominę fakt, że jak gość jest samotny, to czyni go to jeszcze sto razy bardziej interesującym, podczas gdy kobieta zaczyna w pewnym momencie przypominać stare rajstopy, ale to nie jest ważne w tym momencie.

Ważne jest to, że nie musisz. Nie musisz szukać kogoś na siłę, kota możesz przygarnąć sobie sama i będzie tylko Twój. Możesz też odstrzelić się na wieczór i nie robić tego tylko dla kogoś, ale najpierw dla siebie. Możesz dać sobie radę, bo to Ty, i tylko Ty, to jest już 100%. Każdy naddatek jest mile widziany, ale 100% i tak masz.
Nie szukaj aprobaty w cudzych oczach, tylko w swoich.
Nie myśl o każdym napotkanym facecie, że “o jesu, weź mnie za żona, żebym już nie musiała się męczyć”.
Myśl o każdym, jak o odrębnym świecie, z którego możesz przywieźć zajebiste pamiątki, a może, jeśli się tak złoży, pojechać na wakacje. Długie, bądź krótkie.
Byleby intensywne, bo inaczej wszystko traci smak.







zdjęcie: via Pinterest

czwartek, 20 listopada 2014

So simple, so beautiful.




To dzisiaj będzie o miłości, bo mnie dzieci natchnęły.
Uczę dzieciaki z przerwami, już jakieś 5 lat.


Wbiła mi się w pamięć taka sytuacja: Oliwka, miała wtedy jakieś 11 lat?, siedzi na krześle i opowiada mi, co się działo w szkole, bo się jej oczywiście wydaje, że mnie zagada. To było takie dziewczątko, co już mówiło kurwa, podpalało, i, oczywista oczywistość, poświęcało dużo uwagi płci przeciwnej.


- No i wie pani co, ten chłopak co mi się podoba, to mnie kopnął ostatnio.


Tak trochę nie skumałam o co jej chodzi, a że sama pewnie przeżywałam wtedy dramat miłosny godny młodej studentki, to od razu mi się skojarzyło kopnięcie z kopnięciem w dupę alias opuszczeniem, więc spytałam:


-Ale zostawił Cię, tak?


-Nie, no. Normalnie mnie kopnął. W nogę.


***


Mija kilka lat. Nie uczę już Oliwki, spotkałam ją we wrześniu na przystanku, ale mnie nie poznała.
Tym razem siedzę z Martynią, która ma jakieś 7 lat. To dziewczę, mówię Wam, będzie łamać serca i jeść facetów na śniadanie.
Układamy obrazki i powtarzamy kolory, Martynia wszystko grzecznie powtarza, ale widzę, że ma ochotę opowiedzieć mi o wycieczce do opery, o której wspominała wcześniej, więc pytam (w zagranicznym języku, żeby nie było), z kim się tam wybiera.  


-Z koleżanką, jeszcze jedną koleżanką, kolegą i z moim chłopakiem.


Prawie schodzę na zawał, no ale przecież wszędzie trąbią o tym, że dzieci szybko dorastają, ja w jej wieku grałam z chłopakami w ganianego i zazdrościłam im, że nie muszą się ubierać jak dziewczyny.
Otóż Kamil (chyba tak mu było) jest miły i słucha Pani, co daje 2 podstawowe cechy idealnego mężczyzny dla 7-latki. Daje jej laurki i w ogóle, zajebioza.


***


Przeglądam internety, nie jest dobrze.
23% osób - studentów z Uniwersytu  w Missouri przyznaje się, że świeżo po rozstaniu skusiło się na seks z zemsty wobec swoich eksów (ciekawe, czy zawierał ten seks jakieś tortury, inne od tych psychicznych, wycelowanych w samego oprawcę?)


Po 40, czy tam 30, no w każdym razie nie po 20, wzrasta prawdopodobieństwo, że zejdziesz się ze swoim partnerem po rozstaniu, w końcu stare lacie zawsze są wygodniejsze niż nowe, które trzeba rozchodzić (jakiś artykuł mignął mi na tablicy z fejsika).


***


Słucham wielu historii, niektóre są smutne, niektóre nie, ale czesto sprowadzają się do miłości właśnie. Do jej braku, albo nadmiaru. Do konkluzji “co ja mam kurwa zrobić”, ja sama czasem o to pytam. To historie powrotów, bólu, ucieczek, upokorzenia i najprawdziwszego haju, kiedy ktoś zapomina jak się nazywa, bo jest tak CUDOWNIE.


Takie historie nigdy nie są proste - wręcz przeciwnie, są pełne wątpliwości, pytań, strachów.
Kiedy stały się takie skomplikowane?
Kiedy przestaliśmy dawać sobie laurki?


Dlaczego?
Ehh… Męskie Koteczki, które słuchają się Pani i ładnie rysują - wiecie, gdzie mnie znaleźć...


zdjęcie: via Pinterest

wtorek, 18 listopada 2014

Pierwszy raz.



Jakie masz ulubione pierwsze chwile, pyta mnie fejsbuk. Kij z tym, że pytanie tak jakoś nie do końca po polsku, myślę.

Pierwsza wódka w życiu

Jestem z przyjaciółką na wakacjach nad morzem, mam niecałe 18 lat. Chcemy zrobić drinki, tj. wymieszać sok bananowy z porzeczkowym, żeby było ładnie, jak w pubie, ale nie wychodzi. Wychodzi za to coś o kolorze zjełczałego kefiru jagodowego o smaku wódki. Nabieramy bani po dwóch kielichach i robimy fikołki bez koszulek, spadając z łóżka na ziemię.
Do dziś uważam, że była to jedna z najbardziej epickich imprez ever.

Pierwsza przejażdżka autem jako kierowca

Pierwsze jazdy, wsiadam do czerwonej yarisy, dzień dobry, dzień dobry i BANG! No to wyjeżdżamy, mówi Pan Instruktor, a ja na końcu języka mam, że chyba, kurwa, nie tym razem, jak chce Pan żyć. Zmieniam biegi bez sprzęgła, najeżdżam na środek ronda, ogólnie mam wrażenie, że Pan Instruktor się cieszy, jak wychodzę, a ja czuję się jak Wonder Woman, bo bryka nawet nie draśnięta.

Pierwsze buty na obcasie

Modne były wtedy szpice. Takie wąskie i bardzo długie, w których każda kobieta wygląda jak idiotka. I właśnie takie sobie kupiłam, bo chciałam przełamać swój chłopski wygląd i nabrać trochę kobiecości, w końcu mam 15 lat. W glorii chwały poszłam do gimnazjum, prowadziłam wtedy jakąś imprezę. Gloria chwały trwała jeszcze chwilę, do momentu, kiedy wyszłam na środek i o mało nie wywinęłam orła na środku sali gimnastycznej, bo zaplątałam się w kable. Omal nie umarłam ze śmiechu, jak reszta szkoły.

Pierwszy papieros

18-stka koleżanki. Chciałoby się powiedzieć koks, dziwki i lasery, ale były browary na kupony i srebrna kula. Upijam się wtedy pierwszy raz, tańczę sama na parkiecie i olśniewa mnie, że ten dzień pierwszych razów musi zakończyć się jeszcze jednym. Dziękuję losowi, że zdecydowałam się wtedy na papieros.

Pierwsze spojrzenie na Ganges

Jestem w Indiach, stoję na dachu restauracji w Varanassi, wykończona problemami gastrycznymi, mam brudne na tyłku spodenki (od siedzenia na każdym możliwym krawężniku), które robią się coraz luźniejsze. Palę peta i jestem przekonana, że nigdy nie widziałam czegoś tak zapierajacego dech. Mimo że jest tam tyle innych miejsc.
Zmieniam zdanie przy Agrze.

Pierwszy tatuaż

Wyczekany najbardziej ze wszystkich, a jest ich już 11. Na wstępie robię 2 za jednym zamachem, bo terminy są takie długie. Mam pietra i kiedy siedzę na kanapie w poczekalni robi mi się slabo i muszę się położyć. Nie znam studia, nie znam tatuatora, nie znam bólu dziergania i pierwszy raz w życiu nie gadam, tylko pokornie czekam, aż się skończy.
Wracam po tygodniu zapisać się na następny.

Pierwsza miłość (z wyłączeniem Freddiego, który pozostanie w moim sercu na wieki)

Kolega z klasy mojego brata, starszy ode mnie o 5 lat. Była to miłość tragiczna, gdyż miałam jakieś 9 lat i żaden 14-latek nie gadałby z taką szczeniarą, jak ja. Odezwałam się do niego raz w życiu, wracając ze szkoły (miałam jakieś 39 stopni gorączki i nie za bardzo wiedziałam, co robię), a mianowicie zrobiłam to słowami “dzwonek już był”, tym samym zgarniając nagrodę za najgorszy podryw świata.

A Ty? Pamiętasz?

Zjadliwe.


Mam ochotę odejść na moment od kłótni, polityki i seksualnej przemocy, bo uszy mi więdną, ręce opadają, jednakowoż pierś trzyma się dzielnie, dzięki bogu.

Wysyłam całuski wszystkim Koteczkom i zapraszam do relaksu w kuchni ze mną, wynaturzoną wersją Marthy Stewart w kolorze nieblond.

Piąteczek. To świetny dzień na to, żeby obiecać sobie, że nie idę do baru, nie wychodzę w ogóle nigdzie, tylko z kapciami na stopach tworzę mistrzowskie dzieła kuchennej inżynierii.

Zapobiegawczo, zrobiłam zakupy wcześniej, żeby uwarzyć, co następuje:
  • babeczki z fasoli
  • zupę z kalafiora
  • pesto z jarmużu

Jak zawsze podekscytowana, z wizją cherubinów nad głową, które będą tańczyły nade mną, jak juz skończę gotować, wyciągnęłam wszystkie możliwe rzeczy z szafek, bo dużo znaczy lepiej i na pewno bardziej się uda.

Oszczędzę Wam szczegółów, ale wyobraźcie sobie mnie w niniejszej konfiguracji:

rozmawiam z bratem, blenduję i kroję, a trzecią ręką mieszam warzywa na zupę, cudem unikając poparzenia 3 stopnia, bo mi się musnęło garnek za mocno. Mam kakao we włosach, oczach i każdym możliwym otworze od szyi w górę, bo jak zwykle, machnęłam w stronę miski ze zbyt dużym animuszem. Kaszlę i otwieram okno, bo para z garnka z kalafiorem zaczyna przypominaćcoś stałego, co można kroić nożem. Znaczy można by kroić nożem, bo aktualnie to wszystkie są brudne, jak również łyżki, ponieważ z rozmachem wyciągam jedną po drugiej, zostawiając na uchwycie szuflady ślady ze zblendowanej fasoli.
Robię jeszcze jabłka do babeczek, wsypuję do nich jakąś przyprawę korzenną, która w kontakcie z wodą i jabłkami tworzy glut w kolorze brązowym, a mi robi się słabo, bo jabłka do babeczek są niezbędne, a nie mam więcej.
Palce u rąk śmierdzą mi czosnkiem i bolą mnie od rwania jarmużu, bo skurwysyn jest twardy i nieuległy. Brat dyplomatycznie wychodzi z kuchni, bo stajnia Augiasza to pikuś przy syfie, który potrafię urządzic w czasie krótszym niż 10 minut.
Koteczka jest zachwycona, siedzi na podłodze w kuchni i liże podłogę.

Wszystko wyszło, o dziwo, całkiem zjadliwe.
“Zjadliwe” to moje ulubione określenie, które doskonale i dobitnie określa moje umiejętności kulinarne. Oczywiście, nie ustaję w staraniach, żeby dołożyć do tego jeszcze “nawet całkiem”.

Po posprzątaniu kuchni poszłam się napić.

zdjęcie: via JA Sama. Moja kuchnia.

sobota, 15 listopada 2014

oddajcie mi dzieciństwo.


Siedzę sobie na korkach i, cokolwiek to znaczy, przerabiam there is i there are. Topornie dziecięciu idzie, składa słowa, mogłabym przysiąc, że litera po literze.

Chuj ma mnie strzelić przy kolejnej pomyłce i jeszcze bardziej zwolnionym tempie, biorę do ręki internet, przeglądam go w telefonie, w przerwie między tłumaczeniem i kibicowaniem, że uczeń zatrybi o co kaman.

Pamiętacie Bill Cosby Show?
Tę uroczą, czarną rodzinkę, która żyje w świecie, którego ja, biedna białaska, miałam nigdy nie doświadczyć.
Uwielbiałam ten serial, marzyłam o takim życiu, gdzie jedyne problemy to zapiekanka, która wylądowała na ziemi (to akurat mi się w moim życiu udało), albo kolczyk w uchu nastoletniego syna. Wszyscy chodzili w zabawnych kolorowych swetrach, pachnących głębokimi latami 90, które to robiła mi Mama.

I BANG!

Artykuł w Guardianie, coś o “sexual abuse”, “rape”, nic przyjemnego. I twarz billa cosby.

Tych dziewcząt było kilka.
Wielokrotnie.
Obiecał im, że im pomoże, w końcu jest sławny, no nie?
I nagle, budziły się w jego apratamentach, w nie swoich ubraniach, albo tylko w bieliźnie, a wypiły tylko kieliszek wina (zresztą, mogły wypić BECZKĘ, bo mają do tego PRAWO), a nad nimi stał on. Niekoniecznie w pełni ubrany.

Jedna z nich wniosła oskarżenie, przekupił sąd. Sprawa ucichła.
Co jakiś czas wychodzi, wyszła znowu teraz, a ja dopiero teraz się dowiedziałam.

Czuję niesmak i przerażenie, że gwałt to codzienność.
Że codziennie, nawet teraz, jakaś kobieta zmaga się z brzemieniem, którego może nie wystarczyć na jedno życie. Że próbuje przekonać samą siebie, że jej sie wydawało, że to nieprawda. Czuje ból i wstyd, nikt nie bierze jej na poważnie.
Spotyka się z komentarzami, że no przecież mogłaś się tego spodziewać, nikt nic nie robi za darmo, urwałaś się z księżyca, czy jak? Pewnie mu niedostatecznie dałaś znać, że sobie nie życzysz, żeby wrzucał Ci jakieś piguły do drinka, żeby zdzierał z ciebie ubranie, kiedy byłaś nieprzytomna, pewnie nie powiedziałaś NIE, albo powiedziałaś to ŹLE.
A gwałciciel nie ponosi ŻADNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI.   

Będę pisać i mówić o tym tak długo, aż umrę.
I wiecie co, wczoraj się poczułam tak, jakby ktoś ograbił mnie z mojego dzieciństwa, z żartów, z których się śmiałam, z rzeczy, o których marzyłam.

zdjęcie: via Pinterest

piątek, 14 listopada 2014

mój każdy poranek.


Jak wygląda Wasze standardowe wyjście z domu, Koteczki?
Myślę, że na pewno nie wygląda tak, jak moje.

Pominę cały żmudny proces zwlekania się z łóżka, przyklejania innej twarzy na własną, robienia jedzenia i ubierania się. To u wszystkich wygląda podobnie, więc nic nowego tu nie wymyślę.

Zabawa zaczyna się w momencie zakładania butów.

1. Muszę przytulić koteczkę przed wyjściem, bo jest najmiększą i najsłodszą ze wszystkich istot chodzących po tej ziemi.
Oczywiście, nie ułatwia mi tego i ucieka, bo z rana zachowuje się jak skrzyżowanie miksera z nadpobudliwym dzieckiem. Po kilku próbach, rozerwanej pazurami ręce i ubrudzonych na kolanach spodniach, olewam temat.

2. Sprawdzam temperaturę. Jadę do pracy Auteczkiem, ale wiadomo - najłatwiej przeziębić się w drodze do auta i z auta. Decyduję się na grubszą kurtkę i grubszy szalik, taka jestem zapobiegliwa.
(tak naprawdę dzień wcześniej nabawiłam się kataru)

3. W pełnym rynsztunku sięgam po klucze do mieszkania, żeby je zamknąć. NO FUCKIN’ WAY!!! Przecież je zgubiłam, co jest stałą frazą w moim słowniku.

(nawet na gazie, większym, bądź mniejszym, jestem w stanie wyciągnąć wszystko z torebki, żeby się upewnić, że jednak są).

Wchodzę z buciorami do pokoju, robię bałagan, kurwuję, prawie płaczę. Nie ma. Wracam do przedpokoju, poprawiam włosy i robię zamyśloną minę. A dobra, cały czas były w kieszeni kurtki.

4. Wychodzę.
Czekam na windę. Oczywiście, sąsiedzi z góry teraz mają ochotę żegnać się przy otwartych drzwiach, tamując ruch.
Wsiadam, winda jest pusta.

(ZAWSZE jest pusta, jak to możliwe?)

Sięgam po telefon, nie ma. Zostawiłam go w domu.
Zjeźdżam do parteru, od razu wjeżdżam na górę, wyciągam klucze. Podśpiewuję, żeby się nie denerowować na siebie.

5. Wychodzę po raz drugi.
Winda czekała, to jest mój dobry dzień. Chcę położyć siatkę z jedzeniem na ziemi, żeby sięgnąć po telefon. Nie ma czego odkładać, jak wracałam się po klucze, zostawiłam siatkę w domu. Urządzam minutę ciszy w drodze na górę, dla tych wszystkich minut, które pogrzebałam swoją nieuwagą i niedbalstwem.

6.Wychodzę z klatki, nareszcie.
Pobieżam do Auteczka, jedziemy do pracy.

P.S. W drodze powrotnej do domu jadę na zakupy. Nie za duże, ale o większej wartości niż 20 zł, które mam w portfelu. Przy kasie orientuję się, że karta została w domu. W drugiej kurtce. Po chuj ją nosić w portfelu, skoro można w kieszeni.


zdjęcie: via Pinterest