czwartek, 26 czerwca 2014

Rozbierzcie się.

Artykuły w internetach bywają takie głupie, że nie potrafię przejść obojętnie.

Wręcz przeciwnie, zatrzymuję się, kucam (żeby nie obciążać kręgosłupa, wiadomo), oglądam z każdej strony, czyli czytam do połowy, bo więcej się nie da, na pewno znacie to uczucie, kiedy wdepniecie w intelektualne gówno i mózg trzeba potem wycierać o trawę?

Tym razem, też tak było, moje oko się zawiesiło na Rihannie w tytule, bo ją uwielbiam, była tam co prawda jeszcze Doda, ale jakoś nie przepadam, ani za sztucznym cycem, ani jej twórczością.


Ból autorki skoncentrował się właśnie i na tych piersiach nieszczęsnych, sutkach i pośladkach.
Bo kiedyś było tak fajnie, ubierały się zachowawczo, przyciągały uwagę “świetnymi” piosenkami (wtf…), kusiły głosem, a nie tyłkiem.

A potem, zapragnęły się obnażyć i po ptakach.
Wyprosiły klasę i styl (których zresztą nigdy nie miały) ze swoich koncertów, przywitały nagość i bezeceństwo.

Siedzę już cały dzień i się zastanawiam, co jest złego w epatowaniu seksualnością (zmysłową, mimo wszystko, a nie w stylu Miley Circus)?

Poubieraliśmy się wszyscy w te sztywne mundury, które zaczynają się rano, gdy zakładamy sobie sami kagańce przed pójściem do roboty, trzymamy się sami na mosiężnych łańcuchach, przykutych do biurek i krzeseł, na każdy posiłek jemy kij, który później godnie nosimy, wyprostowani, przez cały dzień.

Bo zasady, bo moralność, bo etyka, bo przepisy.

Pamiętacie Britney Spears i jej białe ubranie z początków kariery? Taka była niewinna, a zaraz potem wiła się pólnaga, w deszczu, w innym teledysku, ubrana w najciaśniejsze i najniższe w talii spodnie, jakie w życiu widziałam, i, chociaż do najpiękniejszych nie należy, wyglądała ekstremalnie seksownie.

Co w sumie nas gorszy, kiedy widzimy cudze ciało, rozebrane, albo bardzo licho przykryte? Czemu dziewczęta zawsze muszą trzymać te cholerną rękę na biuście? Co jest takiego skandalicznego w kobiecych piersiach, że trzeba je chować?
I wcale się nie odnoszę do akcji uwolnienia sutków w social mediach.

Odnoszę się do tego, że nieszczęsne dziewczęta znowu są skazane na męki pilnowania góry od bikini, bo co będzie, jak przy przewracaniu się na drugą stronę podczas opalania, albo przy kąpieli, spadnie? Co wtedy? Wszyscy zobaczą!

Albo zakładanie krótkich spodni i krótkich spódnic i takichże sukienek - czy aby na pewno nie zbyt krótkie?
A czy widać mi tyłek, jak się schylam?

No to się nie schylaj najwyżej, ale nie zmieniaj.

Mam dość tych oceniających spojrzeń “ubrała/ś się jak dziwka”.
Jeśli nawet, to co w tym złego?
Tak jakby ciało w skąpym ubraniu było degrengoladą.
Jak ktoś lubi się ubierać w kombinezony, to proszę bardzo.

Osobiście, wnoszę o uwolnienie ciała, bo ono niczemu nie jest winne.










poniedziałek, 23 czerwca 2014

O kurwach słów kilka.



Ostatnio tylko taśmy i taśmy, wszyscy się zaangażowali intelektualnie w te śmieszne nagrania naszych śmiesznych polityków, którzy nagle, bez zahamowań, odarli nas z marzeń.


No bo niby wiadomo, jest do luftu, bieda i jak żyć, ale pozbawiano nas do niedawna przedstawienia pt. “Arkany władzy”, gdzie liczy się hajs, podawany pod stołem, kiwanie i śmiechy-chichy przy szumie wódki za pieniążki podatników.


PO się trzęsie w posadach, pana premiera, którego nie zapraszają na kawior, masakruje nawet średnia blond “gwiazda” po faktach - resortowe dziecko z zamiłowaniem do gromadzenia butów, prezesa NBP degraduje się wszędzie (wbrew zasadzie, o rzucaniu kamieniem, która w polityce nie obowiązuje), oczywiście słusznie, a naczelny “Wprost”, którego przestępcza przeszłość jest dość rozległa, rozdzierająco broni swój komputer, własną krwawicę i, przy okazji, demokrację (sic!). Na dodatek, niedawny minister transportu ma depresję, z tą depresją żonę, która też ją ma i nawet złoty zegarek nie otrze im łez.


W sumie, żadne zaskoczenie, nie ma się nad czym rozwodzić, polityka polityką, ja osobiście całego tego hałasu o nic nie rozumiem, bo jako obywatel świadomy, nie jestem zaskoczona, ale pochylam się dziś nad tym tematem, celem głębszej refleksji.


Bo mi się, o te kurwy nieszczęsne, rozchodzi.
O chuje, dupy i kupy kamieni. O pikantne żarciki, o anal joby i blow joby dedykowane Przyjaciółom Zza Wielkiej Wody i naturalnie, o “murzyńskość” Polaków, tak trafnie przez Radka określoną.


Tej podniety to już w ogóle nie ogarniam. Nagle, wszyscy Polacy, zostali przez siebie mianowani doktorami filologii polskiej. Ranią nasze uszy te biedne kurwy, bo przecież sami ich nie używamy, nigdy, wódki się nie tykamy, tylko herbatę z filiżanki z cienkiego szkła.
Niemalże już narodowe porzekadło “chuj Ci w dupę” zostaje nakryte grubym dywanem, razem z “pies cię jebał”, czy “ja pierdolę”.
Wszyscy zapomnieli o tych najobrzydliwszych żartach, które opowiadamy na bani, o tych stronach w Internecie, które lubimy na fejsie, a których główny przekaz można sprowadzić do “wulgarny przekaz o otaczającym świecie, w tym, dość szeroko, o sferze seksualnej”.


Matki Polki mdleją, potomkowie Zawiszy Czarnego pomstują na brak poprawności politycznej.
W kraju, gdzie systematycznie niszczy się wszelkie przejawy tolerancji, tęcza równości płonie, a byle kto, za byle co, dostanie po buzi.


Mam niejasne wrażenie, że większość ludzi, którzy w ten sposób komentują aferę taśmową, po prostu nie rozumie, o czym wielmożni rozmawiali.


Ja pierdolę, co za kraj, że tak zacytuję Nowaka.
A od siebie dodam, ja jebię, co za ludzie, banda pieprzonych hipokrytów.


środa, 18 czerwca 2014


Opowiem Wam bajeczkę.
Była sobie kiedyś dziewczynka, która miała na imię Obojętnie Jak. Jak każde dziewczę, które przestało walić w pieluchy, marzyła o Księciu. Wyobrażała sobie swój ślub, gromadkę uroczych dzieciaków, z oczami po niej i ustami po Nim.
Przeżyła w swoim życiu kilka spotkań piątego stopnia z palantami różnej maści, ale w końcu, 

udało się.

Spotkała go w kolejce na poczcie, albo w warzywniaku, okazał się być tym, który sprzedał jej komputer, albo po prostu, spiknęli się na jakiejś imprezie nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie.


Motylki w brzuchu, totalne zaślepienie, miłość poziom hard. Spacery po nocach, oglądanie gwiazd, wspólne wszystko, łącznie z ubraniami, “bo ja w Twojej bluzie wygladam lepiej, kochanie”. Byli nierozłączni, najlepsi, najszczęśliwsi, a na ich widok, samotni znajomi owej pary idealnej, przy przerwie na siku podczas wspólnego piwa, mieli ochotę podciąć sobie żyły i zemrzeć z twarzą w knajpowej toalecie.
Piękne wesele, sukienka obłędna, świetne jedzenie - ogólnego wrażenia nie położył na łopatki nawet pijany stryj, który macał wszystkich po tyłkach. Łącznie z ojcem Pani Młodej.


Kochała swojego Męża tak bardzo, że bolały ją zęby i włosy i kości, kiedy nie wracał do domu na noc do niej i ich dziecka.
Nie, nie pracował do późna. Nawet nie chadzał na mecze do kolegów, albo pograć na play’u.
Nie, po prostu miał problem podobny do Tomasza z Nieznośnej lekkości bytu. Lubił kobiety. Lubił seks.


Rozstania, zejścia, jego przeprosiny, włosy kolorów wszelakich na kołnierzach jego koszul.
Płacz i zgrzytanie zębów, rozwód.
Z dziewczynki zrobiła się kobieta-śmierć. Chuda i brzydka, jakby ktoś spuścił z niej powietrze.


Tak mnie natchnęło ostatnio przy rozmowie z moją przyjaciółką.
Wszyscy pragniemy miłości (tak, tak misiaczku, który to czytasz. Ty też). Takiej jak ta powyżej, żeby spalała, żeby się nie dało żyć, oddychać i jeść. Żeby każdy dzień był nowy i obłędny.
Ale bez smutnych konsekwencji.


Dziewczynki mają to do siebie, że lubią skurwysynów. Tych, co mają wzrok zamglony, bo myślą o czymś, co ma rangę wagi światowej. Takich, co podjadą gruchotem pod okna, zaśpiewają, ‘there’s no sunshine when she’s gone’ na przeprosiny po jakiejś chujowej akcji.
Tych z gitarą na ramieniu, harmonijką w gębie i beznadziejnym obejściem, bo przecież jemu wolno i mu się należy.  


Odpalają bezlitośnie rozsądnych chłopaków, którzy mają pracę, bardziej przyziemne marzenia, jak samochód kombi rodzinny. To fajni goście, którzy nie powodują, co prawda, palpitacji serca, ale nie są też przyczyną bezsennych nocy, smutnych dni i wiader łez wylewanych w takt smutnej muzyki.


Jaki morał z tej bajki?


Żaden, bo ja morałów nie prawię, ale po przeczytaniu nagrań z taśm, to śmiem twierdzić, że przy prezesie NBP to by paniom nigdy nie było smutno, bo ma takiego długiego, że sobie nie musi dorabiać, jak co poniektórzy, hehe.

piątek, 13 czerwca 2014

Zaufanie.


To ważna rzecz.


Na placu objawiało się podjęciem krótkiej decyzji w odpowiedzi na pytanie, czy dasz się karnąć, bo przecież rower z komunii i rozcharatałam sobie dopiero 2 kolana i pół łokcia, więc jeszcze się nie najeździłam.


Potem, pożycza się rozmaite rzeczy: książki, które nie wracają, ubrania, które owszem, wracają, ale naderwane, albo ufajdane, bizuterię, która i tak, z punktu, jest wspólną własnością przyjaciółek.


To też powierzanie sekretów, że podkochuję się w takim jednym/jednej, ale on/ona na mnie nie zwraca uwagi i o jesu, co robić, bo to miłość mojego życia. I to zaufanie, wreszcie zawiedzione, dziewiczo, po raz pierwszy, bo Twoja koleżanka bądź kolega paraduje z nią/nim po parku i prawie trzymają sie za ręce.
Trauma. A przecież masz dopiero 13 lat.


Zaufanie jest na długo i na krótko, bo można sie roznegliżować przed kimś i nie trwa to za długo, w końcu tylko bluzka, sukienka, rajstopy, buty, bielizna, szast-prast, albo spodnie i koszula.
Albo na długo, kiedy przy tej kupce ubrań leżą Twoje nadzieje, marzenia, strachy, dusza, rozum i serce.


I naprawdę, kurwa, nie rozumiem, skąd się bierze brak zaufania w związkach.
To nałogowe wkradanie się na pocztę, na fejsa, na telefon, bo może on/ona kogoś ma? Może z kimś koresponduje? Może rucha na boku?
Jak Ci nie wstyd brać do ręki coś, co nie jest Twoje i nie Twoje rzeczy są w środku? Mamie w torbie też grzebałaś, kiedy byłaś mała?
Albo awantury na środku klubu, bo czemu na nią patrzyłeś, a nie na mnie cały czas, czemu rozmawiasz z kimś, kogo znasz dłużej niż mnie i nie widziałeś się z nim od kilku dobrych miesięcy, a ze mną widzisz się codziennie?


Jak Ci nie wstyd zasłaniać komuś panoramy cudowności tego świata, nawet jeśli to cudza głowa, nie Twoja?


Jak niską trzeba mieć samoocenę, żeby bać się cudzej zdrady, wciąż i wciąż?
Jak bardzo nudne musi być Twoje życie, skoro chcesz je spędzać tylko z Tym Jedynym, Tą Jedyną i nie dopuszczać nikogo, nigdy, nigdzie?


I jak słyszę “no bo ja tak mam”, to mnie kurwica ogarnia, no bo jak to? Wystarczy powiedzieć takie zdanie i już? Wszystko załatwione, odpuszczone, no offence, bo ja tak mam?
Już to widzę, jak przykładowo, obgryzam paznokcie i pluję nimi komuś na wycieraczkę, i gdy zdziwiony mieszkaniec mieszkania otwiera mi drzwi, mówię “no bo ja tak mam. Także tego. Papatki!”
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: Jestem tak zajebista, że nigdy nie przeszło by mi przez myśl, żeby ktos mógł zdradzić mnie. I tego się trzymam.


Wam też radzę, masochistyczne psychole.

środa, 11 czerwca 2014



Uwielbiamy narzekać. W sumie, nic w tym złego, ja też lubię.

No to sobie porzekaliśmy ostatnio, na Klauzulę sumienia, o której już wspominałam. Nasi lekarze wyszli z szafy, jako ultrakatolickie monstra, które pożerają nasze marzenia o wolnej miłości, której w sumie i tak nie ma w domach z betonu.

Ciągnąć tę dyskusję można w nieskończoność, bo oponenci zawsze się znajdą.
No bo po co robić badania prenatalne, jak dziecko będzie chore to je usuniesz, bo chorego kochać nie będziesz, pomiocie piekielny?

Jak zajdziesz, bo się przypadkiem z kimś zbyt mocno na chwilę (daj boże, żeby dłużej niż te statystyczne 14 minut. Niecałe.) zakolegujesz, to będziesz chciała usunąć, ladacznico nieszczęsna?

Temat ten zaczyna być wyżuty i bez smaku jak guma jabłkowa Orbit, po 5 minutach użytkowania.

Tak więc, ja nie o tym.

Wybrałam się do ginekologa, no bo czasem bycie kobietą tego wymaga.
Poszłam nie prywatnie, a za darmo.

Do Pana poszłam, bo do Pań nie chodzę, zresztą, jak większość kobiet, jestem przyzwyczajona do tego, że eksploracja moich rejonów intymnych nie jest domeną płci pięknej.

I siadam sobie u niego, nawet przysiadłam na tym zabawnym fotelu, na którym wcale nie jest juz zabawnie, jak się na nim siedzi, lekarz się pochyla i mówi “szeroki uśmiech”, co mnie dalej bawi, aczkolwiek bawi mnie bardziej, kiedy nie mam ciała obcego między nogami w gabinecie lekarskim.

Przelecieliśmy jeszcze przez wszelakie metody antykoncepcji, Pan od Wziernika z szelmowskim uśmiechem mnie pyta:

- A seks Pani lubi?.

- No, lubię.

- To ja bym jeszcze wymaz Pani pobrał, ale to nie dzisiaj, bo to nie ten dzień, za wcześnie...za tydzień Pani może przyjść? Dysponuje Pani czasem?

- Mogę, nie ma problemu.

- Tylko to prosze pamiętać, że 3 dni przed badaniem nie moze być stosunku. W weekend nie będzie? Bo po południu to jestem tylko we wtorek, a Polacy to są weekendowi kochankowie.

Myślę chwilę, ubawiona i mówię:

- No, jak bóg da…

- Pani ile ma lat? 24? Wie Pani, często mam tu takie Panie, które są juz po 40 i żałują. Że bardziej nie używały życia.
Proszę pamiętać, to Pani satysfakcja ma trochę wyżej nad tym wszystkim stać. Żeby Pani była zadowolona bardziej.
No, prosze juz zmykać, bo tyle tu gadamy, że mnie z roboty wywalą.

Przemądry i przemiły człowiek.
To taka moja refleksja a propos leczenia zgodnie z sumieniem.
Dziwnie się czuję, nie mam na co ponarzekać tym razem.






środa, 4 czerwca 2014


Coming-out.

Wszyscy nagle wychodzą z piwnic i z szaf, nawet z szuflad kuchennych.
Czują potrzebę podzielenia się swoim wyznaniem, w feerii barw i świateł informują mnie o swoich preferencjach seksualnych, o tym w jakim są stanie psychicznym i gdzie robią zakupy.

Justyna Kowalczyk, mistrzyni olimpijska ze złamaną stopą, ma depresję. Wiem o tym już z Gazety Wyborczej (której nie czytam, a jednak wiem), z Natemat.pl, które chyba przestaje mi odpowiadać, ale wp.pl (z ciekawości sprawdziłam) też już mnie o tym informuje. Pewnie onet i inne lewackie media będą o tym trąbić do końca tygodnia i podniecać się tym faktem, na równi z wizytą Naszego Najlepszego Przyjaciela Zza Wielkiej Wody.

Zastanawiam się, kiedy na Wikipedii powstanie odpowiednia adnotacja do biografii sportsmenki.

Nie mam nic do ludzi z depresją, jest mi ich żal, a nawet się z nimi identyfikuję w gorsze dni, kiedy mimo makijażu nie wyglądam tak ślicznie jak zawsze, albo kiedy stłukę swój ulubiony kubek, bądź przygwoździ mnie do łóżka niechęć do świata, bo jest w nim za dużo idiotów.

Nie przeszkadzają mi też homoseksualiści ( i -istki, no bo gender, wiadomo), dopóki nie muszę ich oglądać w jakichś dziwnych konfiguracjach, które angażują ich górne drogi oddechowe, bądź tereny poniżej talii. To samo tyczy się szczęśliwie zakochanych, bo przecież jestem zgorzkniałą panną, której tęskno do wspólnych wieczorów pod jednym kocem. Z kimkolwiek, rzecz jasna, bo desperacja to wielki motor do marzeń.

Mam też gdzieś wszystkich lekarzy, którzy poczuli potrzebę swojego wyznaniowego ujawnienia się. Na pewno do nich nigdy nie pójdę, a jeżeli kiedyś któryś z nich weźmie mnie z zaskoczenia, bo polecę do niego po pilną receptę na tabletki anty (bo chuć moja przecież przemożna, a moralność zbrukana), to jeżeli wyskoczy mi z krzyżem przed nosem i jakimiś bzdetami o wyrokach boskich, to ucieknę, a przedtem jeszcze poczęstuję tekstem, będącym własnością mojego znajomego, a mianowicie:

“a jak ktoś umiera, to też go Pan zostawia na wszelki wypadek na 3 dni w szpitalu?”

(parafrazuję - żeby nie było potem pretensji i wytaczania procesów)

W sumie, funkcjonując jakkolwiek w przestrzeni internetowej, też się ujawniam, powiecie.
A ja powiem, no i chuj, ja mogę.

W formie osobistego coming out’u, chciałam poinformować, że mam w dupie rocznicę pierwszych wolnych wyborów sprzed 25 lat.
Do tego dodam, że moje włosy nie są naturalnie ciemne, nie przepadam za truskawkami, ale bardzo lubię truskawkowy dżem, nałogowo maluję paznokcie, słucham “Kiedy powiem sobie dość” Chylińskiej, kiedy jest mi smutno i niezmiennie bawi mnie, gdy mężczyzna w czasie łóżkowych zabaw ma na sobie nie mniej, nie więcej, tylko same skarpetki.


poniedziałek, 2 czerwca 2014


Jak to człowiek nigdy nie wie, kiedy mu się uda coś ciekawego podsłuchać.

[tak, tak. Jestem tym typem, którego wszyscy współpasażerowie nie cierpią. Patrzę dyskretnie - mniej, lub bardziej - na cudze wyświetlacze, na cudze gazety, książki, notatki. Gapię się bezwstydnie i bez skrępowania na innych, którzy rozmawiają przez telefon, albo szepcą coś komuś na ucho.]

Wchodzę sobie ostatnio do kuchni, gdzie mój znajomy rozmawiał przez telefon.

‘No wiesz stary, podoba mi się, jest seksowna, taka w moim typie…
Nie no, jeszcze nie, poczekam trochę, no wiesz jak.
Hehe...’

Wiadomo, chodziło o jakieś dziewczę, seksowne.
Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że owa panna pewnie i tak skończy w osobliwym zielniku eks-panienek, za jakieś 2 – 3 miesiące, aż się znudzi.
Bo pojawi się jakaś inna, będzie miała inny kolor włosów, inny zapach, ładniejsze nogi, większy biust.

[znam typa trochę i wiem, że tak będzie.]

Czytujecie czasem “Pokolenie Ikea”?
Co jakiś czas, piszą do Piotra zawiedzione swoim życiem uczuciowym, dupeczki.
Obowiązkowo, są ładne, mają krągłe pupy, idealne ciała, są radosne, inteligentne, wiedzą czego chcą, miód malina i pewnie w łazience zostawiają po sobie diamenty i różany zapach.

Ale, biedulkom, nie wychodzi. A to się zwiążą z żonatym, a to z takim, co myśli tylko o zaliczeniu, a nie związku. Albo, nie wiedzą, czy on chce, czy nie chce, no bo, wszakże, wygląda jakby chciał, ale czy on chce? Czy to tylko uśmiech pt. ‘dzień dobry’, czy moze ‘chodź się pieprzyć’, a może, daj boże ‘chcę mieć z Tobą dzieci, dom i psa’?

Aha, ogólnie są niezależne bardzo, drapieżne i wygladają na femme fatale, ale w środku miękkie jak masło.

Schemat za schematem, czy naprawdę tak jest?
Nie chcę żyć w świecie takich kobiet, takich mężczyzn. Ludzie traktują siebie jak dania na wynos, zjedzą co jest do zjedzenia, i bach! do kosza. Nawet nie dadzą napiwku.
Albo jak buty, zawsze się przyjemnie chodzi w nowych, są ładne, nie są brudne, nie śmierdzą laciem.
Do czasu.

Jak to mówią, wszystko przez Internet i szeroki dostęp do pornosów.