środa, 18 czerwca 2014


Opowiem Wam bajeczkę.
Była sobie kiedyś dziewczynka, która miała na imię Obojętnie Jak. Jak każde dziewczę, które przestało walić w pieluchy, marzyła o Księciu. Wyobrażała sobie swój ślub, gromadkę uroczych dzieciaków, z oczami po niej i ustami po Nim.
Przeżyła w swoim życiu kilka spotkań piątego stopnia z palantami różnej maści, ale w końcu, 

udało się.

Spotkała go w kolejce na poczcie, albo w warzywniaku, okazał się być tym, który sprzedał jej komputer, albo po prostu, spiknęli się na jakiejś imprezie nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie.


Motylki w brzuchu, totalne zaślepienie, miłość poziom hard. Spacery po nocach, oglądanie gwiazd, wspólne wszystko, łącznie z ubraniami, “bo ja w Twojej bluzie wygladam lepiej, kochanie”. Byli nierozłączni, najlepsi, najszczęśliwsi, a na ich widok, samotni znajomi owej pary idealnej, przy przerwie na siku podczas wspólnego piwa, mieli ochotę podciąć sobie żyły i zemrzeć z twarzą w knajpowej toalecie.
Piękne wesele, sukienka obłędna, świetne jedzenie - ogólnego wrażenia nie położył na łopatki nawet pijany stryj, który macał wszystkich po tyłkach. Łącznie z ojcem Pani Młodej.


Kochała swojego Męża tak bardzo, że bolały ją zęby i włosy i kości, kiedy nie wracał do domu na noc do niej i ich dziecka.
Nie, nie pracował do późna. Nawet nie chadzał na mecze do kolegów, albo pograć na play’u.
Nie, po prostu miał problem podobny do Tomasza z Nieznośnej lekkości bytu. Lubił kobiety. Lubił seks.


Rozstania, zejścia, jego przeprosiny, włosy kolorów wszelakich na kołnierzach jego koszul.
Płacz i zgrzytanie zębów, rozwód.
Z dziewczynki zrobiła się kobieta-śmierć. Chuda i brzydka, jakby ktoś spuścił z niej powietrze.


Tak mnie natchnęło ostatnio przy rozmowie z moją przyjaciółką.
Wszyscy pragniemy miłości (tak, tak misiaczku, który to czytasz. Ty też). Takiej jak ta powyżej, żeby spalała, żeby się nie dało żyć, oddychać i jeść. Żeby każdy dzień był nowy i obłędny.
Ale bez smutnych konsekwencji.


Dziewczynki mają to do siebie, że lubią skurwysynów. Tych, co mają wzrok zamglony, bo myślą o czymś, co ma rangę wagi światowej. Takich, co podjadą gruchotem pod okna, zaśpiewają, ‘there’s no sunshine when she’s gone’ na przeprosiny po jakiejś chujowej akcji.
Tych z gitarą na ramieniu, harmonijką w gębie i beznadziejnym obejściem, bo przecież jemu wolno i mu się należy.  


Odpalają bezlitośnie rozsądnych chłopaków, którzy mają pracę, bardziej przyziemne marzenia, jak samochód kombi rodzinny. To fajni goście, którzy nie powodują, co prawda, palpitacji serca, ale nie są też przyczyną bezsennych nocy, smutnych dni i wiader łez wylewanych w takt smutnej muzyki.


Jaki morał z tej bajki?


Żaden, bo ja morałów nie prawię, ale po przeczytaniu nagrań z taśm, to śmiem twierdzić, że przy prezesie NBP to by paniom nigdy nie było smutno, bo ma takiego długiego, że sobie nie musi dorabiać, jak co poniektórzy, hehe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz