środa, 26 lutego 2014

Nie wiadomo czemu, idea zjednoczenia towarzyszy nam od zarania dziejów.
W imię wolności do owego zjednoczenia chciano dążyć, o ironio.

Rzymianie, Hitler, ZSRR.
Polska też, z tymi swoimi uniami i Litwą.
A rozbicie dzielnicowe przecież do dzisiaj się uważa za jedną z największych polskich tragedii (oprócz Smoleńska, rzecz jasna).

Lata całe staraliśmy się po wojennej pożodze dojść ze sobą do składu, co skutecznie uniemożliwiała nam fala czerwonej ideologii.
Ok, chcieliśmy być sami-sobie Panami, rzecz godna pochwały.
Ok, nawet nam się udało, nasze granice umysłowe i terytorialne zakreślił Wałęsa tym wielkim, śmiesznym długopisem, czy ołówkiem.

Mija trochę czasu.
Jesteśmy samotni, Polska nie ma z kim codziennie się bawić w piaskownicy i za co budować dróg. Chciałaby być zaproszona na te wielkie imprezy w Brukseli. To już nie paw narodów, jak pisał Słowacki, tylko biedna, stara, zapomniana pani do towarzystwa.

Wreszcie, po latach starań, pastowania butów, czyszczenia garniturów, zapraszają nas do stołu.

I mamili nas ułudą wolności, i dalej mamią.
Nie pozwalają już jeść marmolad z innych owoców niż cytrusy, a dżemy mogą być tylko owocowe. Bo cytrusy to przecież nie owoce, tylko cytrusy.

Wypuszczają samogasnące papierosy, które mają nas uchronić od nałogu palenia i śmierci w męczarniach. Liczą na to, że jak nam będzie wiecznie gasło, to rzucimy cholerstwem w diabły i znajdziemy jakiś inny nałóg, który pewnie nam ochoczo sami podsuną.

Matki nie karmiące piersią, wg biurokratów UE, to beznadziejnie leniwe pindy, i właśnie dlatego mleko w proszku dla niemowląt nie może być objęte żadną promocją.
Za lenistwo się płaci.
Za własną ułomność, kiedy nie można karmić dziecka naturalnie, się płaci.

Każą nam budować i wkładać do naszych klozetów spłuczki, które mają pojemność nie więcej niż 5 l na jedno naciśnięcie.
Mamy być \ ergo-oszczędni, ekologiczni i tacy bio, a dziwnym trafem, jabłka muszą mieć określoną średnicę, jajka tatuaże, jak w obozach.

To są tylko pierdoły, tak.
Zniewala się nas pierdołami, tak, żebyśmy nie zauważali całej reszty zniewolenia, które jest faktem.


piątek, 21 lutego 2014


Nikt nie lubi starych ludzi.
 
Podobno śmierdzą moczem i zdechłymi kotami, które im zalegają za wersalkami, bo nie zauważyli ich braku.

Są denerwujący na przystankach, kiedy nie widzą rozkładu, denerwujący w autobusach, kiedy oni i ich siatki zajmują minimum dwa miejsca.

Denerwują ich trzęsące się ręce, niemożność szybkiego zapakowania zakupów w markecie, nieporadność ruchów przy kasie samoobsługowej w TESCO.

Denerwuje strach w ich oczach, kiedy patrzą na młodość, bo przestają rozumieć świat, który należał do nich przecież dłużej niż do reszty.

Denerwują ich poglądy, bo są kamieniem ciosane, siekierą do rąbania cukru Żeromskiego obrabiane, niezachwiane jak pomnik ze spiżu Horacego i tak bardzo inne od tych, które są słuszne.

Jak żyć?
 
Czy ja też będę irytować wszystkich innych, kiedy przekroczę jakiś magiczny wiekowy próg, o którego istnieniu nigdy nie będę wiedziała?
Zresztą, chrzanić innych.
 
Co ze mną? Zauważę, że stałam się straszną dziadygą w liniejącym płaszczu i nietwarzowym berecie?
 
Będę ganiać za tym, żeby zatrzymać ostatnie podrygi młodości i w związku z tym stanę się pośmiewiskiem dla kobiet młodszych i jędrnych?
Będę rozgoryczona jakością swojego życia i słusznością dokonanych wyborów?

No, kurwa, nie wiem.
Tak mi się pomyślało przy piosence Lany del Rey ‘Young and beautiful’.
‘Will you still love me, when I’m no longer young and beautiful?’
Chuj z tym kimś, ale czy ja będę?



wtorek, 18 lutego 2014



Tak sobie spędzam kilka wieczorów z psami (oczywiście, moja zabawa kończy się tak szybko, jak senność mnie ogarnia, czyli natychmiast po przyłożeniu tyłka do prześcieradła, a głowy do poduszki).

Rzecz jasna, o sensacyjne psy mi chodzi. Pasikowskiego.
I znowu mię nostalgia ogarnia, bo się przenoszę mentalnie do czasów liceum, kiedy to pierwszy raz zakochałam się w prawdziwym mężczyźnie. To jest, w Lindzie.

W facecie, który przychodzi w środku nocy i się nie bawi w jakieś subtelne pierdoliady, tylko przechodzi do rzeczy bez pytania.

(pamiętam do dziś moją przyjaciółkę, która przy tej scenie mówi: 'no właśnie, kurwa. tak to się robi, a nie jak nam pokazują. Tak właśnie seks wygląda...)

Gdy ktoś go wyprowadzi z równowagi, weźmie gnata maszynowego (którego, naturalnie, załatwi nielegalnie) i odstrzeli wszystkim łby.
A moment przed akcją będzie żuł gumę.
A wszystko w imię zasad.
Skurwysynu.

To przez niego zawsze wybierałam w końcu camele, jeśli paliłam grube papierosy, bo przecież, franz pali camele.

To przez niego w wieku 16 lat piraciłam dorobek Kieślowskiego (bo 'Przypadek'), i gnałam do domu, bo puszczali 'Kobietę samotną' Agnieszki Holland.

I chciałam, żeby mnie wychędożył, z rękami jeszcze upapranymi krwią.
Cieszę się, że moi idole byli dorośli, z testosteronem wypływającym z ekranu wprost na moje dziewicze oczy i ciało.
Mogłąbym lekko zagrać Sarę.

he he ...

piątek, 14 lutego 2014



Kiedyś, będąc małym dziecięciem, zostałam zaprowadzona przez mamę do okulisty. Nie pamiętam za dużo, ale nigdy nie zapomnę dwóch rzeczy:

-upiornych, czerwonych oczu starej Pani, która wyglądała na poparzoną kwasem w okolicach dolnych powiek (a to tylko zapalenie spojówek)

-przykazania Pani Doktor: noś okulary przy patrzeniu na telewizję.

Oczarowana swoim intelektualnym wyglądem, ochoczo nosiłam okulary wszędzie, nawet do ubikacji i na ulicę. Ale ta miłość trwała krótko. Oprawki się wyregulowały, albo zmniejszyła mi się głowa i porzuciłam ten symbol establishmentu. Poza tym, założono mi też aparat na zęby, więc byłam zdania, że jednego oszpecenia na twarz wystarczy.

Minęło 13 lat.

Czekam w kolejnej przychodni, towarzyszą mi też starzy ludzie, ale już nic do mnie nie mówią. Pani Doktor ma wąsy i spóźnia się do pracy. Wchodzę, siadam. Nie widzę liter z trzeciego rzędu.
Pieczątka „okulary konieczne do pracy z komputerem”.

Mijają 2 miesiące.
 
Przystojny Pan Doktor nie może wyjść ze zdziwienia, że przy wadzie wzroku -1,75 na jedno oko dalej żyję i funkcjonuję.
 
Pff. Przecież nieźle widzę, nie wiem, o co mu chodzi. Nie każdy musi patrzeć w jakości HD.
Zakłada mi na głowę te śmieszne okulary z wymiennymi soczewkami i każe mi patrzeć na ulicę.


BANG!!!

Ostre linie na horyzoncie ciosają mi świadomość na milion części. Mój obraz świata wypada mi z rąk i ląduje przed moimi nogami jak kawał niewyraźnego mięsa. Nagle widzę twarze ludzi razem z oczami, ustami i nosami. Wiem, że kobieta idąca przede mną ma jasnobrązowe włosy, nawet widzę, jaką ma fryzurę.

Dostaję okulary na zawsze.
Jadę busem, nie umiem się skupić, wszystko jest takie wyraźne, że w końcu nic nie widzę. Z muzyką w uszach czuję się jakbym dryfowała w innej czasoprzestrzeni. Dostaję po buzi zdjęciami świata, który jest teraz w wersji błyszczącej jak ozdoby Cyganów, a nie w subtelnym macie, który towarzyszył mi przez ostatnie kilka lat.

Czy jest lepiej? No niby tak, bo moje lewe oko (którym patrzyłam na wszystko – musiało odwalać robotę też za prawe) w końcu przestanie przypominać wychudzoną, wyjechaną kobyłę, smaganą batem od rana do wieczora.
I nie lubię narzekać (no, może czasem), ale nie ukrywam, że świat został mi trochę odarty z tego niewyraźnego uroku – szczególnie o zmroku, kiedy latarnie świecą na fioletowo, a pyski przechodniów nie przyciągają mojej uwagi, chyba że są na wyciągnięcie ręki ode mnie.

Będę robić urlop od szkieł.

wtorek, 11 lutego 2014




Ja cię pierdolę. To są jedyne słowa, jakie mi przychodzą do głowy.
Cała Polska patrzy. Cała Polska słucha. Cała Polska zapiera dech.
 
trynkiewicz wychodzi z barłogu, no to nic dziwnego, że życie kulturalne (bo przecież mariusz maluje obrazy), społeczne i każde inne wrze.

wojewódzki i inne radiowe małpy mają zabawę, drapią się po głowach i pod pachami, głupio rechoczą i uprawiają szeroko pojętą satyrę.
 
No kurwa, brawo, jest powód, jest zabawa.

[w sam raz, żeby nie myśleć o tym, jaki wałek puścić następny. Na pewno Adele, albo U2, „oridinarnie”.]  

Nie będę się rozwodzić nad zachowaniem podstarzałych pedalskich i sadystycznych pedofilów, bo ich popierdolenie jest tak oczywiste, że nie będę siebie obrażać gadaniem oczywistości.

Ale będę się rozwodzić nad tym, że znowu jestem świadkiem cyrku, bo nawet mniej zależne media są opętane tą sprawą i mydlą mi oczy, że w Polsce nagle, panieńskim rumieńcem nie dzięcielina pała, a moralność pała, tak dawno nieużywana.
Bo trzeba było go nie obejmować amnestią.
Bo można było go objąć, ale w międzyczasie zabić.
Bo można było zabić od razu.
Bo może będzie kryminalnym celebrytą.
Bo podobno na WOŚP-ie jego obrazki sprzedawali.
Bo ma pornografię w celi, a nie, sorry, to tylko obnażone ramiona.

I kogo to obchodzi, że się nas zwodzi, Polska jest krajem takiego dobrobytu, i materialnego i intelektualnego, że stać nas na takie bezowocne dyskusje.
Szkoda, że nikt nie wspomina o ministrze Rostowskim i grupie Bilderberga.
Albo o pieniążkach z Unii, które przyjdzie nam oddać.

Gdzie tam. Carpe, kurwa, diem i cześć.

czwartek, 6 lutego 2014


Tak sobie oglądam ranking najbardziej wpływowych blogerów i ręce moje załamane z palcami załamanymi wędrują do buzi (ale w porę sobie przypominam, Ola nie gryź. Nie znajdziesz męża, jak będziesz miała brzydkie paznokcie).

No to jest ta 10. Jest ten Kominek nawet, który polotu nie ma już tyle co kiedyś, albo jestem stara i nie podniecam się cudzymi tekstami tak jak swoimi.
Wirtuozerię chamskiego pióra zamienił (i nie ma się co dziwić), na rolę mentora, a jego blog wygląda milion razy bardziej profesjonalnie, niż na bloxie, którym się zaczytywałam, żeby posiąść niezbędne atrybuty kobiety: jak zrobić loda i oddawać się komuś analnie, bez grymasu bólu na twarzy.

I co moje oczy załamane widzą? Tyko jedna Pani pisze o czymś innym, niż o modzie. Dodatkach, zegarkach, rajstopach, naszyjnikach, torebkach, lakierach, pudrach, Chanel, Prada. Kiecki, spodnie, marynarki, oversizowe swetry, jeansy jasne, ciemne, marmurkowe
(MacademianGirl to wyjątek wyjątków, jest cudowna i ją uwielbiam.  Wkurwia mnie jej styl pisania, jakby była młodsza niż jest, ale stylizacje są dziełami sztuki, więc wszystko wybaczę).
Nie wiem, czy ta Pani, dobrze pisze, może się przekonam, może nie. Nieważne.

Niby mi nic do tego, czym się kto interesuje, no bo tak.
Ale powchodziłam sobie na te blogi i myślę sobie, że no kurwa, nie wiem, gdzie by przeciętna Polka musiała swoje ciało sprzedawać, żeby ją było stać na to wszystko.

W rankingu nie było blogerki horkruks, która ma zajebistą stronę, ubiera się nieźle, jest śliczna i zna się na tych modowych pierdołach chyba, a zdjęcia tez ma profesjonalne.
Ale weszłam z ciekawości na pierwszy wpis. I bang, bang, zapowiadał się kiedyś lepiej. Coś tam chyba innego miało być. Może jakaś sztuka, albo co.
A tu teraz koronkowe staniki, takie co bym sama sobie przygarnęła, owszem.

I tak jakoś się dumna z siebie zrobiłam.
Bo taka jestem mądra ogólnie, i jeszcze w internetach się ogłosiłam z tym faktem.
I może nie robię sobie zdjęć na stronie ze swoją domeną i liczba czytelników nie zapewnia mi dożywotniej emerytury, ale co tam.
Sentymentalnie, dla wszystkich misiów, co tu wchodzą.
Buziaczki. Fajno się tu z Wami spotyka, szkoda, że nie ma kielichów czasem.

Ale też nikt mi nie przerywa!

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jeszcze za wcześnie.

Jeszcze za wcześnie, bo Walentynki dopiero za 11 dni, więc skorzystam z  okazji i wyrażę się zanim będą mnie po buzi trzaskać czerwoności i serca, pozbawione swojej podstawowej funkcji, czyli pompowania krwi (miedzy innymi, do narządów rozrodczych).

Jebie mnie to, czy ktoś mówi sobie na co dzień "kocham",czy tylko raz na 365, względnie, 366 dni.

Jebie mnie to, czy dziewczęta nakładają pasy, gorsety i malują się szminką w ten jeden niezwykły dzień, który, co za pech, przypada na siarczysty luty (znaczy, kiedyś siarczysty, w sam raz do podkuwania  butów).

Jebie mnie to, czy panowie dają wtedy kwiatki, albo proszą o oralne uciechy swoje wybranki.

Więc po cholerę o tym piszę w ogóle?

Bo sobie pomyślałam o prezentach, i że dam Panom radę.

Dajcie te kwiatki (osobiście radzę dać też przynajmniej tydzień przed, żeby nie dawać jednak raz w roku).

Walnijcie jakąś biżuterią, najlepiej z jakimś grawerem, że nad życie, że bardziej niż własny szpik kostny.

Chluśnijcie z nią tę butelczynę wina, przy tych świecach. Albo advocat, albo co ona tam lubi.

Weźcie na te zakupy cholerne, szarpnijcie się na jakieś buty, albo kieckę.


Albo znajdźcie sobie taką kobietę, z którą walniecie pół litra, albo zjaracie to i owo, obejrzycie koncert Quenn/Led Zepelin/co tam wolicie, zjecie kanapki, zobaczycie film, który nie będzie o miłości, a potem oddacie sie łóżkowym uciechom przez całą noc.
I czerwone będą tylko pasy do krępowania rąk.

A potem sie jej, kurwa, oświadczcie.

No ale to już jak chcecie.


W każdym razie, wszyscy, z okazji tego błogosławionego święta (i nie tylko), pamiętajcie:




niedziela, 2 lutego 2014






Kiedy byłam pierwszym roku studiów, mój cel był jeden: jak najszybciej nauczyć się rozumieć język rosyjski i nauczyć się najwięcej, w jak najkrótszym czasie.

Więc miałam nadzieję, że trafię na najlepszych nauczycieli, na prawdziwe gwiazdy, którą będą sprawiały, że po każdych zajęciach będę miała ochotę krzyczeć i sie zabić, bo nic nie rozumiem, aż w końcu zacznę rozumieć.

Zdarzali się i tacy, ale nie zapominajmy, że nawet jak ktoś cos umie, nie znaczy że jest dobrym nauczycielem.

Jedna z pań była gwiazdą na administracyjnej i zarządzającej uniwersytetem estradzie, za co płaciliśmy my. Zajęcia były cały czas o tym samym, albo przepadały.
Podejrzewam, że ego powyższej było by mile połechtane, gdybyśmy padali na kolana przy każdym wejściu do sali i ronili łzy nad swoją głupotą, i wielbili jej geniusz. Po polsku rzecz jasna, bo po rosyjsku to jesteśmy chujowi i tak.

Jednakże hitem pierwszego roku była jedna z lektorek z praktycznej nauki rosyjskiego.

Ostatnimi czasy przywołana została jej osoba do mojej głowy, bo zobaczyłam na jakimś kolejnym fanpage'u jej cytat, który wrzucił jakiś rozczarowany student.
Wypowiedziałam sie również, bo warto ludzi uświadomić, że jak nie umieją śpiewać, to się nigdy języka nie nauczą (ja to usłyszałam. Kiedyś nawet wyjebano mnie z chóru szkolnego. Chyba naprawdę nie umiem śpiewać).

[nie zmienia to faktu, że ukończyłam studia z wynikiem CELUJĄCYM, jak w mordę strzelił, taka jestem super]

Potem razem ze znajomą popadłyśmy w melancholijny nastrój i zaczęłyśmy ową Panią wspominać. Jak beznadziejnie prowadziła zajęcia, bo wolała komentować na nich swoje życie osobiste, albo pytać nas, czy wierzymy w Jezusa i śmierci nie trzeba się bać, bo będziemy potem z tym Jezusem po niebie szybować. Między gwiazdami.

Po jakimś czasie dostałam wiadomość:

"nie podoba mi sie ten komentarz"

Mój w sensie. O Jezusie. I szybowaniu.

Chyba ta Pani też ma fejsa.
Usunęłam.
Zamilkłam.
Pod postem pozostał jeden kometarz, jakiejś panienki, która optymistycznie twierdzi, że dla chcącego nic trudnego, bo ona sie z panią dużo nauczyła i w ogóle, ekstra.

I tak sobie myślę, że kurwa, czemu jej sie mój nie podobał?
Nie kłamałam. Nawet dosadną kurwą nie rzuciłam, ani nic.

Wstydzi się Jezusa, czy tego, że zachowywała sie na naszych zajeciach dziwnie?

Dlaczego nie można zwracać uwagi komuś, kto dla nas, w łaskawości swojej, jakąś pracę wykonuje? Przecież nie komentuję ubioru, ani wyglądu. Komentuję produkt, który powinnam dostać w najwyzszej jakośći, a dostaję bubel. I na ten bubel moi rodzice, ja, i Wy, moi drodzy, płacicie pieniążki.

Jak słyszę o wykładowcach, którzy zapewniają studentów, że nie mają się czym "krempować" i mogą napisać maila, jak mają jakieś pytania, albo którzy zamykają studentom drzwi przed nosem, bo im sie dzisiaj nie chce dyżuru odwalać, to mnie krew zalewa, a pioruny siarczyste i ogniste nad moją głową fruwają.

Szanuj pieniądze podatników, jeżeli pracujesz w publicznych instytucjach, do chuja pana.