Kiedyś, będąc małym dziecięciem, zostałam zaprowadzona przez
mamę do okulisty. Nie pamiętam za dużo, ale nigdy nie zapomnę dwóch rzeczy:
-upiornych, czerwonych oczu starej Pani, która wyglądała na
poparzoną kwasem w okolicach dolnych powiek (a to tylko zapalenie spojówek)
-przykazania Pani Doktor: noś okulary przy patrzeniu na
telewizję.
Oczarowana swoim intelektualnym wyglądem, ochoczo nosiłam
okulary wszędzie, nawet do ubikacji i na ulicę. Ale ta miłość trwała krótko.
Oprawki się wyregulowały, albo zmniejszyła mi się głowa i porzuciłam ten symbol
establishmentu. Poza tym, założono mi też aparat na zęby, więc byłam zdania, że
jednego oszpecenia na twarz wystarczy.
Minęło 13 lat.
Czekam w kolejnej przychodni, towarzyszą mi też starzy
ludzie, ale już nic do mnie nie mówią. Pani Doktor ma wąsy i spóźnia się do
pracy. Wchodzę, siadam. Nie widzę liter z trzeciego rzędu.
Pieczątka „okulary konieczne do pracy z komputerem”.
Pieczątka „okulary konieczne do pracy z komputerem”.
Mijają 2 miesiące.
Przystojny Pan Doktor nie może wyjść ze zdziwienia, że przy wadzie wzroku -1,75
na jedno oko dalej żyję i funkcjonuję.
Pff. Przecież nieźle widzę, nie wiem, o co mu chodzi. Nie każdy musi patrzeć w jakości
HD.
Zakłada mi na głowę te śmieszne okulary z wymiennymi
soczewkami i każe mi patrzeć na ulicę.
BANG!!!
Ostre linie na horyzoncie ciosają mi świadomość na milion części.
Mój obraz świata wypada mi z rąk i ląduje przed moimi nogami jak kawał
niewyraźnego mięsa. Nagle widzę twarze ludzi razem z oczami, ustami i nosami.
Wiem, że kobieta idąca przede mną ma jasnobrązowe włosy, nawet widzę, jaką ma
fryzurę.
Dostaję okulary na zawsze.
Jadę busem, nie umiem się skupić, wszystko jest takie
wyraźne, że w końcu nic nie widzę. Z muzyką w uszach czuję się jakbym dryfowała
w innej czasoprzestrzeni. Dostaję po buzi zdjęciami świata, który jest teraz w
wersji błyszczącej jak ozdoby Cyganów, a nie w subtelnym macie, który towarzyszył
mi przez ostatnie kilka lat.
Czy jest lepiej? No niby tak, bo moje lewe oko (którym
patrzyłam na wszystko – musiało odwalać robotę też za prawe) w końcu przestanie
przypominać wychudzoną, wyjechaną kobyłę, smaganą batem od rana do wieczora.
I nie lubię narzekać (no, może czasem), ale nie ukrywam, że
świat został mi trochę odarty z tego niewyraźnego uroku – szczególnie o zmroku,
kiedy latarnie świecą na fioletowo, a pyski przechodniów nie przyciągają mojej
uwagi, chyba że są na wyciągnięcie ręki ode mnie.
Będę robić urlop od szkieł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz