wtorek, 27 maja 2014



Nie wiem, czy wszyscy zauważyli, ale zrobiło się upalnie.
W sumie, to nic nowego, przynajmniej w tym sezonie, gdzie nawet w marcu było ciepło, akurat na wyjście bez kurtki.


Koniec maja.
Wiadomo, za niedługo są wakacje. Wakacje, wakacje.
Granatowe noce upstrzone gwiazdami i rozjaśnione odblaskami żółtych lamp. Trawa nie będzie bardziej zielona, a na drzewach nie będzie już więcej liści.

Szkarłat wiśni odbity na bielutkim aucie, na które wyplułam pestkę, ja, lat 7.


Jednodniowa depresja z powodu zakończenia roku szkolnego, bardzo padało tego dnia, a ja nie miałam co robić, lat 9.


Dwutygodniowy voyage po całej Polsce z moimi rodzicami i bratem, w wielkiej przyczepie kempingowej.
Przerażona opowieściami rodem z ksiażek Lovecrafta, które opowiadał mi Brat w środku nocy, zachwycona breloczkiem w kształcie żyrafy, który dostałam od Taty, mam tam jakieś 11 lat, chodzę w spodenkach od Brata i mam ręce wiecznie upaprane jeżynami. Pobijam rekord w huśtaniu się bez przerwy i jest to, przysięgam, z 5 godzin.
Zdaje się, że Ricky Martin miał mieć wtedy koncert w Warszawie. Jeszcze nie wiedziałam, że jest gejem i będzie miał dwójkę dzieci.


Gram Babę-Jagę w końcowym spektaklu na obozie aktorskim. Jestem chyba 15-latką? Bardzo mało dają do jedzenia, rozgotowany makaron to hit każdego obiadu. Pierwszy raz jadę do Pragi i wracam z niej zakochana na zabój. W mieście, naturalnie.


Pierwsze wakacje na Mazurach, gdzie staję się ultrakatolicka i podrywa mnie najładniejszy ratownik z całego obozu. Ma, hihi, blond włosy i niebieskie oczy, i jest ładniejszy ode mnie. Całuję się pierwszy raz w życiu, wychodzi słabo, może przez ulewny deszcz, albo niewprawnego partnera? Mam 16 lat.


Polskie morze, półlitrowe, bombowe drinki w butelkach po Coca-Coli, oczywiście, light. Siedzę z moją przyjaciółką na plaży w kostiumach pod parasolem, bo leje. Pierwsza w życiu wódka Bols, stosy wypalonych papierosów, pomarańczowych Pall-Malli, które cudem udaje nam się znaleźć. Wracanie nad ranem do domu bez butów, bo nas obtarły i bez majtek, bo “tak jest przecież wygodniej”.17 lat.


Jako 21-latka wracam znowu nad morze, tym razem celem sprzedawania kwiatów. Wytrzymuję tydzień, wracam, bo mnie pewne chłopie namawiało, nie warto było wracać, bo towarzystwo kwiaciarek do dziś szalenie ciepło wspominam. Chłopięcia tak sobie.
Pierwszy raz czuję się jak dziwka, bo jakiś typ zapłacił mi za rozmowę. Rzucił tego dziesiątaka jak psu, kwiatka nie wziął, a ja kupiłam papierosy.

Dalej mam 21 lat, jadę do Indii i wszystko się zmienia.

Teraz, nie mam wakacji. One dzieją się gdzieś obok, a ja mam już tylko urlop w rękach i mnóstwo wydatków, a jak na razie, żaden z nich nie jest wizą do jakiegoś kraju, oby jak najdalszego, ale już niedługo.
A teraz mieszkam przy Jeziorze, a nie w centrum, więc kolejna podróż to tylko kwestia czasu.

czwartek, 22 maja 2014



W tym wpisie wypraszam całą lewację. Out. Nie będzie się podobało.
Wypraszam zwolenników socjalnej pomocy państwa i tych, którzy swoje sympatie polityczne budują tylko za pośrednictwem lewackich mediów. Zwolenników UE również, na wszelki wypadek.


Wróćcie następnym razem, a ja, jak zawsze, powitam Was porcją mojego nastawienia do życia, ogólnie, bez politycznej wycieczki.


W czasach, kiedy nie byłam jeszcze politycznie uświadomiona w żaden sposób (a wstyd sie przyznać, było to jeszcze na studiach), pewnie poszłabym w niedzielę zagłosować na PO. Bo to taka partia klasy średniej, która na pewno kiedyś obniży podatki, będzie szerzyła tolerancję, wprowadzi ustawę o związkach partnerskich, może zarefunduje in vitro, no i ta aborcja…


Taki chuj.


Mój premier, którego nie wybrałam (bo głosowałam na PiS, no serio, co za wstyd…tak się kończy, kiedy Ci się za młodu jakiś chłopak podoba, łatwo dajesz się przekonać), przybiera równe barwy, raz jest na bakier z Kościołem, zaraz potem biegnie ze swoją wieloletnią żoną (w rozumieniu prawnym) przed ołtarz, bo się nawrócił, bo przecież Polska ma związek z Kościołem powszechnym (wtf? Jaki związek z kościołem? Narzucony siłą w X wieku? Nawet nie ma związku z chrześcijaństwem, bo Słowianie byli dziesiątkowani przez krzyżowe kohorty) i tak na niego śmierć JPII podziałała, aczkolwiek jego rząd przed księdzem klękał nie będzie.


Podatków nie obniży, bo go na to nie stać, przeprasza Polaków.
Spoko, nie ma za co przecież.
Stos innych potknięć, źle wydanych pieniędzy, stos źle obsadzonych stanowisk, nadstawianie się USA i UE w zamian za samą przyjemność nadstawiania się.


Zdarzy mi się czasem zerknąć na jakieś filmiki w internetach i zadziwia mnie tupet idiotów pokroju poturbowanych pięściarzy, którzy na herbatce ze Sprawiedliwym Zbyszkiem, kilka lat wcześniej, postanowili, że na pewno zwrócą się w stronę polityki, kiedy w kolejnych walkach stracą już całkowicie resztki rozumu, bo wtedy będą gotowi.


Stosy hajsu wydane na chybione kampanie wyborcze, które opierają sie zazwyczaj na ogólnym kłamstwie, bądź oczernianiu politycznych przeciwników.
Koncentrowanie się na idiotycznych, niemających znaczenia problemach, typu “kto i dlaczego wygrał Konkurs Piosenki i czy kobieta z brodą to już norma, czy jeszcze przejaw sodomii i gomorii?”.
To przejaw tego, że stajemy się powoli armią bezosobowych cybrogów, napychanych chemią, sztucznymi ideami o miłości, braterstwie i unii. Wpiera się nam, że to, co widzimy w TV jest prawdą, bo skoro siedzi przed nami jakaś miła pani/miły pan, to jak im nie wierzyć? Ludzie z czystymi paznokciami nie kłamią. Ludzie poprawni politycznie też tego nie robią.


Nie mówią też o tym, że ukraińscy banderowcy to opłacani przez zachodnie dolary najemnicy i czarna swołocz, wyciągnięta z więzień na podstawie majowej amnestii z tego roku.



Nie wspominali, że w Odessie doszło do masakry, w której zginęło 116 osób, Ukraińców Antymajdanu, a którą nadzorował komendant Euromajdanu i komendant główny policji w Odessie.

Masakra w Odessie


Ludzie skakali przez okna, a bojownicy niepodległej Ukrainy strzelali do nich jak do kaczek. Oblewali ich częściowo napalem, a potem podpalali. Np. same głowy.




Więc jak widzę te mierne potyczki na polskiej scenie politycznej, to tak, będę głosować na KNP, tak, nie robią na mnie wrażenia niektóre głupie teksty lidera, jak ten niefortunny o gwałcie, który po prostu puściłam mimo uszu, ale myślę, że gdyby powiedział to ktos inny, to na pewno znalazłaby się tutaj notka. Jadowita i żądna krwi.
I tak, zgadzam się, że Putin to obecnie jeden z  niewielu polityków, który działa czysto i wyłącznie w sprawie własnego kraju.
I wiem, że to nic nie zmieni, ale lepsze to, niż olanie wszystkiego.


“Bo mnie to nie interesuje.”
To jesteś głupi. Albo głupia, no bo gender.




czwartek, 15 maja 2014



Są takie słowa, które wypowiadamy bardzo często, typu “nie mogę”, “ale mi się nie chce”, czy “kurwa mać”.
Wypowiadamy je z przyjemnością, poszczególne litery smakują jak karmel, albo czekolada. Bezwstydnie pozwalamy im wychodzić, kiedy tylko jest okazja, albo mamy takie widzimisię.  

Są też takie, które smakują jak glina, albo gips i nie warto ich formować, bo będą nas bolały zęby.
Na dzień dzisiejszy uważam, że najcięższym słowem ze wszystkich, z którym wszyscy mają problem jest nie “ambiwalentny”, którego co drugi Polak nie rozumie, a “przepraszam”.

Przepraszam, że mój kąśliwy komentarz, który wygłosiłam zepsuł Ci cały dzień, ale frustracja w moich żyłach musiała znaleźć ujście i opryskała Cię, tak jak woda z kałuży, kiedy stoisz przy przejściu, wcale nie jest mi przykro.

Przepraszam, że przeze mnie płakałaś, bo sprawiłem Ci przykrość. Nie odebrałam, nie odpisałem, nie dałem znaku życia, mimo że mnie o to poproszono. Nie przyszedłem na umówione spotkanie, spóźniłam się godzinę i jeszcze pół, bo co mnie to obchodzi.
Przepraszam, że nie możesz mi ufać i za to, że nie chciało mi się poinformować o tym, że zmieniłam zdanie co do kilku, fundamentalnych spraw.
Przepraszam, że nie dziękuję.
Przepraszam, że traktuję Cię jak nic, bo jesteś dla mnie nikim.
Przepraszam, że okazuję Ci kompletny brak szacunku takim zachowaniem, ale przecież mogę.

Zacznijmy wreszcie przepraszać się za rzeczy, które mają znaczenie, a nie za to, że kogoś podsiedliśmy, albo zjedliśmy ostatnie ciastko z talerza.

Nauczmy się się skreślać buraków z list naszych znajomych. Może nie od razu na fb, bo co by to było, ale nauczmy się blokować dostęp buractwa do naszych głów i rąk.

Kiedy byłam jeszcze małą olkązerolką, myślałam, że nie wypada komuś powiedzieć, że ma pierdolca. Było mi tylko smutno i przykro, jak na skromną dziewczynkę przystało.Siedziałam sobie grzecznie w moim niebieskim pokoiku, na drapiącej wykładzinie i zastanawiałam się, dlaczego, mimo tego, że jestem takim miłym i uroczym dzieckiem, inni brzydko się zachowują.

Teraz, dorosła Olkazerolka już nie jest skromna, ani cicha, o czym doskonale wie każdy, kto przebywał ze mną chociaż 5 minut. Owszem, dalej mi przykro, ale jednak uczucie zdenerwowania i rozczarowania, wygrywa.
Siedzę sobie w moim żółtym pokoiku i zachodzę w głowę, czemu głupota jest tak wszechogarniająca, a zaraz za nią idzie brak ogłady.


poniedziałek, 12 maja 2014




Marzenia.

Są różne, każdy ma swoje, każdy najbardziej pamięta te, o których marzył w wieku lat pięciu.
Wtedy jeszcze nikomu z Twojego otoczenia nie przyszłoby do głowy, żeby Ci uświadomić, że i tak Ci się nie uda i nie ma o czym gadać. Mogli co najwyżej podać Ci łopatkę w piaskownicy i na tym kończyło się jakiekolwiek zaangażowanie z ich strony.

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego, prawdziwego obiektu pożądania.
Był to mały plecaczek w kolorze różowym (była taka moda na początku lat 90 i trwała z jeden wakacyjny miesiąc). Świecił się jak na prawdziwą tandetę przystało, nosiło się go na szyi i mógł pomieścić co najwyżej skarby znalezione podczas niedzielnego spaceru.
Moi rodzice hajsem bardzo nie grzeszyli w tym czasie, na wakacje jeździliśmy w góry, pociągiem, jedliśmy jajecznicę co rano i maszerowaliśmy przez równy tydzień od schroniska do schroniska. Nigdy później nie zjadłam tylu jagód.

Musiałam więc na swoje marzenie trochę poczekać. Dłużej niż wszystkie moje koleżanki.

Nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa, kiedy mama włożyła mi do rąk ten mały, brzydki (oceniam to z perspektywy czasu, rzecz jasna) gadżecik.

Powiedziała mi wtedy, że jak na coś trzeba poczekać, to bardziej się to szanuje i ma to większą wartość.

Kolejne marzenia były równie proste i nieskomplikowane: lalka Barbie, buty na koturnie, miecz świetlny. Po kolei odhaczałam je na swojej dziecięcej, a potem już nastoletniej liście. Dołączyła tam też chęć znalezienia sobie księcia na białym koniu, a dokładnie: żeby był nim mój kolega z gimnazjum, z którym w końcu nigdy nie zamieniłam więcej niż kilka zdań. Kochałam go, oczywiście, gorąco.

Spotkaliśmy się kilka lat później, kiedy już studiowałam. Nic z tego nie wyszło, a tym razem on był bardziej zainteresowany. Dalej bardzo miło go wspominam.

Pisałam tu kiedyś, że jedną z niewielu rzeczy, w które wierzę, jest miłość.
I po weselu bliskich memu sercu Państwa Młodych, dochodzę do wniosku, że udało im się złapać swoje marzenie. O szczęściu i bliskości Tej Drugiej Najważniejszej Osoby. Ich wspólna melodia trwa już kilka lat, i jakkolwiek się reszta nie potoczy, nie muszą bać się ciszy.

I jak mnie samej nie ciągnie do żadnych sakramentów, to absolutne piękno tej chwili ścisnęło mnie w dołku.
Marzenie stało się faktem.



czwartek, 8 maja 2014







Oglądam sobie ostatnio internety i Daniel Craig, oszałamiająco seksowny, mówi do mnie. Co prawda, nie wygląda tak zacnie, jak w Bondzie, bo sprawia wrażenie alkoholika w tygodniowym ciągu, ale jego atrakcyjność w dalszym ciągu nie podlega dyskusji, więc jem ten swój obiad, jak zawsze chybiony, i słucham.

Nawet raz to za dużo.
Do niego dołącza, niestety, prezydent kraju, który Nobla otrzymał za kolor skóry, a nie pokój na świecie, ale co tam.
Podoba mi się.
Jakkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że taka akcja, która zgromadziła artystów, polityków i innych w jednym miejscu, na jedną minutę, nie poprawi sytuacji w Indiach, Afryce, krajach muzułmańskich, czy patologicznych rodzinach w kraju moim, to podoba mi się.


Z pewnością, 9-letnie dziewczynki w Indiach dalej będą siłą zmuszane do małżeństw ze starszymi od siebie mężczyznami, ich ciała będą niszczone i brutalnie gwałcone, tak mocno, że krew pokryje nie tylko pierwszonocne prześcieradła, ale też całe łóżka.

Na pewno kobiety w smutnych i szarych kamienicach dalej będą traktowane jak worki treningowe dla niezadowolonych z siebie, obleśnych mężów (których same sobie wybrały, niestety), którzy w zależności od humoru, będą bić i gwałcić mocniej, bądź lżej.

Nie ochroni to młodych dziewcząt, walczących w partyzantkach na całym świecie, gdzie gwałt traktuje się jako rozrywkę dla przełożonych, bądź karę za nieposłuszeństwo i formę obowiązku. Ku chwale przecież, niech inni dysponują Ciałem Twojem.

Nie zapewni to bezpieczeństwa ofiarom bezsensownych gwałtów, które mogą przydarzyć się w każdej sytuacji, szczególnie o zmroku, w czasie joggingu, w drodze do albo z pracy, w drodze powrotnej do kochanka, na gazie, na trzeźwo, pod własnymi drzwiami i miliony kilometrów od domu.

Nie postawi przed sądem żadnego ze zwyrodnialców, ani nie spowoduje u niego zmiany myślenia, tego jestem pewna.

Więc czemu mi się podoba?

Bo może jakieś dziewczę zastanowi się przed moment i kiedy na następny raz pójdzie na imprezę i mężczyzna jakiś się jej spodoba, jak nawet wyda na nią to nieszczęsne 4 i pół stówki, to mu się nie odda, bo nie będzie miała na to ochoty.
Może pomyśli sobie, że nie, to nie i chuj.
Nie ma rozmowy, nie ma chwytania za rękę, patrzenia głęboko w oczy i pomruku ‘no chyba mi tego nie zrobisz’.

Bo masz prawo do nie.

poniedziałek, 5 maja 2014


Moi mili, zapomniałam.
Zapomniałam wczoraj, że minęło 6 lat, odkąd zdawałam maturę.

6 lat, odkąd pierwszy (i niestety, nie ostatni) raz zajarałam dwie fajki jedna po drugiej i omal nie zrzygałam się na swoją maturalną spódnicę.

6 lat, odkąd moja najlepsza przyjaciółka rozerwała sobie spódnicę na tyłku i było jej prawie widać bieliznę, a pracę z polskiego oddawała, zasłaniając nią rozdarcie.

6 lat, odkąd definitywnie pokochałam Wiesława Myśliwskiego, bo jego tekst dostałam  na maturze i uroniłam łzę, bo był taki piękny i mądry.

6 lat, odkąd przyłapano mnie na paleniu pod szkołą i na 10 minut przed moim egzaminem ustnym z polskiego walnęto w moją stronę dwie pogadanki: zarówno matematyczka, jak i wychowawaczyni.

[Ola, ja rozumiem, każdy przez to przechodził. Ale kobieta, jak chce sobie zapalić, to powinna iść do knajpy i w spokoju odpalić, a nie po kątach, przy szkole, na ulicy.

Ja nie rozumiem do dziś. Gdyby mnie było stać na chodzenie do knajpy za każdym razem, kiedy chce mi się palić, musiałabym być miliarderką]

6 lat, odkąd myślałam, że tak naprawdę zejdę. Ze stresu.

[jako wzorowa uczennica postanowiłam, że zdam najlepiej. No i zdałam, ale z 2 przedmiotów, jednak historia zawsze okryta jest klęską, bo mimo poziomu podstawowego, był to najgorzej zdany przeze mnie przedmiot]

6 lat, odkąd straciłam jakąkolwiek stabilizację w swoim życiu - tylko szkoła jest takim gwarantem, ale już nie studia.
Wiecie czemu?
Bo na zajęcia możesz nie iść i wszyscy mają to w dupie. Nikomu się nie tłumaczysz, chyba że przy zaliczeniu, ale i tak nie musisz.
  


Skorzystam z okazji i powiem Wam, co ja chciałabym usłyszeć 6 lat temu:

- będziecie myśleli przez te wakacje, że jesteście królami świata, bo zdaliście i będzie tylko lepiej. Macie rację.
I tak spędzicie ten czas na chlaniu i jaraniu wszystkiego, co można.

- często zadawanym przez Was pytaniem na studiach będzie "co ja tu robię?", bo poziom głupoty w szkołach wyższych, jest, jak samo określenie wskazuje, wyższy.

- będziecie (o ile już tego nie robicie) chodzić do łóżka z całkowicie nieodpowiednimi osobami i będzie Wam się to podobać i będzie to dobre, o ile partner też będzie niezgorszy.

- jeżeli jeszcze nie wiecie, czym jest kac (ja tak mialam), poczujecie to w krótkim czasie ze zdwojoną siłą.

- będziecie się zastanawiać, czy wyjechać z tego kraju i słusznie.

- odkochacie się z tej licealnej miłości na poważnie, po grób, po śmierć, a potem zakochacie się kolejny raz. 


I róbcie to wszystko, bo macie przed sobą najdłuższe wakacje życia.
I możecie wierzyć, albo nie, ale świat pachnie trochę inaczej, jak się ewouluje (nie lubię słowa dorasta). Trochę brudem i syfem, ale też prawdziwą wolnością.

Całuski!








niedziela, 4 maja 2014


Każdy z nas, ma jakiś.
Dziwny zwyczaj.

Zazwyczaj się do tego nie przyznajemy, a ludzie wymyślili osobne pomieszczenia w mieszkaniach tylko po to, żeby mieć gdzie wykonywać swoje dziwne zwyczaje.

‘No trzeba być popierdolonym, żeby robić coś takiego’

ludzie

Tak się ostatnio przechadzałam po mieście moim po zmroku, i oddawałam się największemu z moich nałogów, a mianowicie podglądaniu ludzi.
Nigdy nie udało mi się podejrzeć nic ciekawego – tylko wnętrza jakichś smętnych kuchni, gdzie domownicy robili wodzionkę, albo niebieskawy blask telewizora. Nudy, no ale kto w przestrzeni widocznej z ulicy będzie spółkował ze zwierzętami, albo po każdej łyżce zupy, mył łyżkę, znowu jadł, i znowu mył.
Co by mógł zobaczyć ktoś, kto zajrzałby do mojego domu przez okno?

Kiedy suszę włosy nad gazem, ale trwa to krótko, wiadomo: aż włosy zaczną się skręcać i śmierdzieć, a ja płakać. I śmierdzieć, palonymi włosami.

Kiedy szukam kluczy/telefonu/mp3/całych rasjtop/paszportu
i trwa to nieskończenie długo, bo nie posiadam pamięci krótkotrwałej i zapominam, gdzie kładę rzeczy w momencie ich odkładania. Znowu płaczę z ogromu zdenerwowania i bezsilności, grzmiąc i kurwując do skutku.

Zobaczyłby też pewnie, że oblizuję palce, jak wkładam rajstopy, żeby ich nie podziurawić, po czym i tak, zawsze, kończę z dziurą po jednym dniu noszenia.

Podejrzałby też, że nie gotuję, tylko wrzucam do gara wszystko jak leci, namiętnie używam soli i orzypraw, które do siebie nie pasują i za każdym razem w trakcie całego procesu, decyduję się dodać jeszcze jakiś składnik, którego nie było w przepisie (albo 10 takich) i skutek jest taki, że sama zjadam swoje pyszne owsiane ciastka.


Nasunął mi się ostatnio ten powyższy cytat, każdy go kiedyś słyszał.

I tak sobie wymyśliłam swój:

'A chuj Ci do tego?'

ja