poniedziałek, 12 maja 2014




Marzenia.

Są różne, każdy ma swoje, każdy najbardziej pamięta te, o których marzył w wieku lat pięciu.
Wtedy jeszcze nikomu z Twojego otoczenia nie przyszłoby do głowy, żeby Ci uświadomić, że i tak Ci się nie uda i nie ma o czym gadać. Mogli co najwyżej podać Ci łopatkę w piaskownicy i na tym kończyło się jakiekolwiek zaangażowanie z ich strony.

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego, prawdziwego obiektu pożądania.
Był to mały plecaczek w kolorze różowym (była taka moda na początku lat 90 i trwała z jeden wakacyjny miesiąc). Świecił się jak na prawdziwą tandetę przystało, nosiło się go na szyi i mógł pomieścić co najwyżej skarby znalezione podczas niedzielnego spaceru.
Moi rodzice hajsem bardzo nie grzeszyli w tym czasie, na wakacje jeździliśmy w góry, pociągiem, jedliśmy jajecznicę co rano i maszerowaliśmy przez równy tydzień od schroniska do schroniska. Nigdy później nie zjadłam tylu jagód.

Musiałam więc na swoje marzenie trochę poczekać. Dłużej niż wszystkie moje koleżanki.

Nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa, kiedy mama włożyła mi do rąk ten mały, brzydki (oceniam to z perspektywy czasu, rzecz jasna) gadżecik.

Powiedziała mi wtedy, że jak na coś trzeba poczekać, to bardziej się to szanuje i ma to większą wartość.

Kolejne marzenia były równie proste i nieskomplikowane: lalka Barbie, buty na koturnie, miecz świetlny. Po kolei odhaczałam je na swojej dziecięcej, a potem już nastoletniej liście. Dołączyła tam też chęć znalezienia sobie księcia na białym koniu, a dokładnie: żeby był nim mój kolega z gimnazjum, z którym w końcu nigdy nie zamieniłam więcej niż kilka zdań. Kochałam go, oczywiście, gorąco.

Spotkaliśmy się kilka lat później, kiedy już studiowałam. Nic z tego nie wyszło, a tym razem on był bardziej zainteresowany. Dalej bardzo miło go wspominam.

Pisałam tu kiedyś, że jedną z niewielu rzeczy, w które wierzę, jest miłość.
I po weselu bliskich memu sercu Państwa Młodych, dochodzę do wniosku, że udało im się złapać swoje marzenie. O szczęściu i bliskości Tej Drugiej Najważniejszej Osoby. Ich wspólna melodia trwa już kilka lat, i jakkolwiek się reszta nie potoczy, nie muszą bać się ciszy.

I jak mnie samej nie ciągnie do żadnych sakramentów, to absolutne piękno tej chwili ścisnęło mnie w dołku.
Marzenie stało się faktem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz