wtorek, 30 grudnia 2014

Dziewczyna z poliestru.


Wiecie, Koteczki, miałam taki plan swojego czasu, żeby uderzyć z tym blogaskiem z pełną mocą w Internet i podzielić się moją osobliwą ewangelią z całym światem, który zna takie litery jak “ą”, czy “ę”.

Porzuciłam jednak ten pomysł, dobrze mi tutaj, w tym małym zakątku internetu, w którym mam kilka swoich rzeczy, żadnej z nich się nie wstydzę, ani nie chciałabym zmienić. Czytują mnie osoby, które mnie znają i nie, wszyscy bądźcie błogosławieni, jestem, jak zawsze, zaszczycona i zachwycona uwagą, którą ktoś mi poświęca, a to nawet nie dlatego, że jestem ładna, tylko dlatego, że mówię.

Mnie poświęca.
Dziewczynie z poliestru.

Królowej cyganów, dla której ubrania bez świecących elementów to tylko strój roboczy, a buty bez brzęczących sprzączek to tylko lacie.

Tej, która zawsze przeklina i mówi o wiele za głośno, również w miejscach publicznych, typu kino, czy przestrzeń komunikacji wszelakiej.

Tej, która wykazuje dość spore nieumiarkowanie w piciu alkoholowych napojów, jak również  nieumiarkowanie w podwyższaniu sobie ciśnienia rzeczami, które bolą, przerażają, a swoim absurdem również śmieszą.

Księżnej kierownicy, która dalej nie umie nalać sobie płynu do spryskiwaczy, a zabawa robi się poważniejsza, no bo zima w końcu.

Świetnej kucharce, która w dalszym ciągu nie umie czytać ze zrozumieniem przepisów, a której indywidualne włajaże kulinarne wciąż i wciąż rozczarowują. Oczywiście, nie mnie, tylko osoby, które tych efektów próbują.
Ale idzie ku lepszemu, mam już kilku fanów moich wegańskich wyczynów - właśnie Wam tutaj macham.

Kobiecie nieporadnej, która gubi wszystko, łącznie z wątkiem.

Oddanej fance Freddiego Mercurego, Michaela Jacksona, Bogusława Lindy, masła orzechowego, fasoli w każdej postaci, Psów Pasikowskiego, świątecznego oświetlenia ulic, starych, kwadratowych wehikułów na kołach, cmentarzy i bransoletek.

Nałogowej kolekcjonerce tatuaży, pięknych ludzi, imprez na świeżym powietrzu, magicznych rozmów rankiem, południem, wieczorem i w środku nocy.

Często z różnych spotkań, słów, czy sytuacji wykluwają się w mojej głowie pomysły na noteczki, które potem urzeczywistniam już w formie pisanej. Coś dodaję, coś poprawiam, albo maluję w gorszych barwach. Czasem pozostawiam tak, jak jest. W każdej jestem ja.

I ja Wam wszystkim bardzo dziękuję, z głębi mojego czarnego serca, za Waszą tutaj obecność.

Jednakowoż, pamiętajcie, że jeśli słowa innych stają się dla Was lustrem, to kwestia Waszej optyki, nie cudzej.
To, co Ciebie boli w Twoim człowieku, jest twoim bólem i ten na zawsze pozostanie schowany, chyba że zaczniesz go kochać (nie polecam), albo przekształcisz go w coś innego i lepszego (polecam).

To chyba  tak naprawdę nie słowa bolą, a obrazy które tworzą. A obrazy malujemy sami.

Melancholijnie, bo jest Wigilia Ostatniego Dnia Roku. Partujcie jutro hardo, albo po lekku!

zdjęcie: via Pinterest





poniedziałek, 29 grudnia 2014

Przejażdżka - już po, jeszcze przed.



Poważnie się zrobiło Kotałki, bo przyszedł wreszcie On.
Koniec świąt.


Można je było spędzić przeróżnie: jedząc, jedząc, albo jedząc.
Niektórzy chorowali, albo symulowali niemożność wyjścia z łóżka, tak, żeby móc leżeć. Bezwstydnie, w pełnym wymiarze godzin.
Inni jeszcze, z otwartymi ramionami przyjęli w swoje ramiona alkohol i nie wypuszczali go z rąk od wigilii, żeby zapomnieć o traumie kupowania prezentów ludziom, których tak naprawdę nie znają (jak cioteczna siostra męża, albo żony) i o koszmarze wykonania tysiąca potraw, kiedy tak naprawdę, jedyne, co im wychodzi w kuchni, to rozlewanie i wrzucanie śmieci do kosza.


Niektórzy, wybrali urlop w takich dniach, że zagięli czasoprzestrzeń - z dwóch dni świąt zrobiło się 2 tygodnie wolnego.


Ja przyszłam dziś do pracy i, jak co poniedziałek (bądź inny dzień tygodnia), wyruszyłam na przejażdżkę po internecie.


“(...) Dwa podkłady, o których będzie głośno w 2015 roku”


W sumie, no comment, ale nie mogę się powstrzymać, wyobrażam sobie jeden z nich na gali rozdania nagród, w jakimś niebanalnym stroju, kiedy stoi na podium ze statuetką (której nie trzyma, bo nie ma rąk) i dziękuje swoim rodzicom.


“Plaga plastikowych studentów”


Że niby tyle nas, młodych Polaków, zapisuje się na studia, żeby mieć zniżki.
W ogóle się nie dziwię, nigdy nie zapomnę tego bólu, który rozlał się we mnie na wieść, że nie przysługuje mi już zniżka. Od tego czasu wzrosło moje jeżdżenie na gapę, jak zwykle, do kolejnego mandatu i teraz grzeczniutko kupuję.
Ulgowy, bo młodo wyglądam.


“Niektóre kobiety żyją z ADHD i nawet o tym nie wiedzą”


Nie ma żadnego przekonywującego mnie potwierdzenia, że ta choroba istnieje, więc tym kobietom również w ogóle się nie dziwię.

Przeczytałam jeden artykuł o ADHD u dorosłych, zauważyłam u siebie większość symptomów i zaczęłam płakać
S.Gonzalez, za: Zobacz sam/a!


Słowa mają ogromną siłę, ciekawe czy wiedział o tym autor artykułu, który przeczytała p. Gonzalez. Ciekawe, czy wie, ile kobiet płakało.


W obliczu tych wszystkich rewelacji, jak zwykle, uspokaja mnie wpis z bloga córki nie-premiera.
Bo okres między świętami, a Sylwestrem, to magiczny czas.
Szczególnie dla nas, kobiet, bo zaczynają się przeceny.


Macham do Was Kotałki, zza okularów.
Pamiętajcie, że każdy dzień oddala Was od znalezienia super okazji w jakimś marketo-kołchozie.

zdjęcie: via Pinterest

niedziela, 28 grudnia 2014

To nie miłość, ej.



Miłość.

Pojawia się w różnym wieku, najczęściej w przedszkolu, w przerwach między śniadaniem, a leżakowaniem, a kształt jej wtedy jest zawsze ten sam: ciągnięcie za włosy i podstawianie haka (panowie) i ukradkowe spojrzenia zza ramion koleżanek, połączone z chichotem (panie).

Potem zakochujesz się w aktorach, kolegach Brata, Siostry, kolegach z wyższej klasy, piosenkarzach, postaciach z książek. Jest to miłość prawdziwa, piękna, wysoka, i oczywiście, niespełniona, z uwagi na bariery geograficzne, wiekowe, czy ontologiczne (trudno umówić się na randkę z Harrym Potterem, niestety).

Następnie, jak chyba co druga kobieta na świecie, trafiasz na kogoś, kto mąci Ci w głowie, takie mam ostatnio wrażenie.

Jest nieodpowiedzialny, spóźnia się, albo nie przychodzi wcale i tak naprawdę robi Ci łaskę, że poświęca Ci swój czas, no ale jak potulny piesek cieszysz się z każdego ochłapu, bo zaproponował TOBIE pójście na piwo, imprezę, koncert, abo po głupie zakupy.

Uważasz, że jego lekki nieogar i chamskie odzywki są tak naprawdę magiczne, a Ty, niczym Wonder Woman, zakradasz się pod jego skorupę i znasz go lepiej, bo przy Tobie potrafi być inny.

Zostawia Cię na środku imprezy, spotkania, czegokolwiek, albo każe Ci iść samej, w mrozie, deszczu, wracasz do domu, siąpiąc nosem. Obiecujesz sobie, że to ostatni raz, ale on pojawia się następnego dnia, ze łzami w oczach i mówi Ci, że Cię kocha, ale nie potrafi inaczej, a Ty, jak niedorobiona Samarytanka, znowu się zgadzasz.


Nie pamięta o Twoich urodzinach, albo pamięta, ale nie daje Ci nawet złamanego kwiatka, strofuje Cię za to, jak sie odzywasz, myślisz i chodzisz, poniża Cię przy innych, delikatnym wbiciem kilku szpilek.
Nie dziękuje Ci za nic, co dla niego robisz, no bo to przecież naturalne, nie musi.
Sama chciałaś, nikt Ci nie kazał piec dla niego ciastek, ani robić mu swetra na drutach.

Czasem zdarzają się i ci, którzy serca mają pojemne i kochają wiele dziewcząt. Ciebie i inne.

To oni porzucają, nigdy my.
To oni czują się od nas lepsi, bo jakaś lasencja za nimi biega, ale on? On jest stworzony do rzeczy wielkich. Mimo tego, że sukcesów u niego ani widu, ani słychu - on jest lepszy.
To oni zostawiają nas bez słowa i nie odzywają się już nigdy.

To oni pozostają dla nas ideałem, bo “wiem, że mnie kochał, ale… Ale nie mógł”.

BULLSHIT!

Nie kochał Cię nigdy, tacy ludzie nigdy nie kochają, co jest ich wielką tragedią, ale nie musi być Twoją. 

WBIJ sobie to do głowy raz, a dobrze: jeżeli ktoś ma Cię w dupie, to Cię nie kocha. To takie proste.
 
Popraw włosy, uszminkuj usta, nalej sobie drinka, albo herbaty i kochaj.
Ale innych.

zdjęcie: via Pinterest

wtorek, 23 grudnia 2014

Przyzwyczajenie jako nowa ewolucja.



Koteczki, jak już wszyscy wiecie, moim ulubionym hobby jest wyśmiewanie głupot dnia codziennego i robienie sobie tatuaży, dlatego wychodzę naprzeciw wszystkim pytaniom krążącym po głowach tych z Was, którzy jesteście jeszcze prze dzierganiem, a które dotyczą tego,

“jak dbać o świeżo zrobiony tatuaż i jak się do niego przygotować?”

Aby Wam to jasno nakreślić, przedstawię wersję początkową- czyli moje zachowanie po 1 sesji w życiu i wersję mam wyjebane - czyli moje zachowanie trwające do dziś ( wczoraj miałam szczęście uczestniczyć w 13 sesji).

WERSJA POCZĄTKOWA:

Nie pijesz dzień przed tatuażem. Nawet na dwa dni przed, chociaż z nerwów masz ochotę wyrąbać pół litra czystej, zamiast jechać na zajęcia.
Nie myślisz o kwestii ubrania, i zakładasz ulubiony sweter celem podtrzymania się na duchu.
Po dziaraniu sweter śmierdzi strachem, potem i zdenerwowaniem, żal Ci go.

Czytasz ankietę, którą dostajesz od tatuatora na początku i bledniesz na myśl o brudnych rzeczach, które mogą dotykać Twojego dzieła sztuki ściągniętego z internetu i spowodować jakąś wirusową zapaść, nie mówiąc o zakażeniu żółtaczką.

Po tatuażu wracasz od razu do domu, mając minę osoby obłożnie chorej (mimo że tatuaż ma jakieś 4 cm średnicy), odpuszczasz sobie wszystkie możliwe aktywności, cały czas kursujesz między łazienką i łóżkiem, żeby sobie pooglądać, co masz na sobie nowego.

Na drugi dzień znowu zawijasz cudo w folię, bierzesz ze sobą szare mydło (do mycia), maść i wyruszasz do pracy/szkoły/na melinę.
Dziwi Cię, że nie wszyscy zauważają, że MASZ TATUAŻ W WIDOCZNYM MIEJSCU, wiec wiesz co to hardkor, dziwko.

Smarujesz tatuaż jakieś milion razy dziennie, aż do zagojenia. Nie ruszasz schodzącej skóry, no bo na pewno wtedy praca się zniszczy i zostaniesz z chujową częścią ciała do końca życia.

WERSJA MAM WYJEBANE:

Opcje są trzy - albo pijesz alkohol przed (no bo akurat była okazja), albo w trakcie (no bo Konwent), albo po (no bo boli). I naprawdę tak jest, że jak dużo pijesz, to krew bardziej leci.

Ubierasz te ubrania, których nie będzie Ci żal, ja jeszcze co prawda nie doszłam do levelu “ubieram dres”, ale myślę, że to kwestia czasu.

Bierzesz wolne w robocie, bo nie zdarza się, żeby skończyć go szybciej niż po 5 godzinach.

Nie dostajesz żadnego kwestionariusza, nie masz nawet kupionej maści, bo Ci się zapomniało, co gorsza, nie masz na sobie świeżo wypranego swetra, jednakowoż wizja żółtaczki niespecjalnie Cie przeraża, bo jeżeli miałbyś dostać, to dostałbyś jej już dawno temu.
Nie przeraża Cię też ból, puchnięcie ciała i gorączka np. tylko w ręce.

Wracasz do domu i najpóźniej dwie godziny po skończeniu wskakujesz pod prysznic. Motywujesz to chęcią umycia się, tak naprawdę nie możesz się doczekać, kiedy go zobaczysz bez folii.
Po myciu dajesz mu jakieś 3 h przesychania, nie smarujesz go od razu (to jest akurat bardzo dobra rada, Kotunie).

Sprzątasz, robisz sobie coś do jedzenia,  aż do momentu, kiedy ogarnia Cię słabość, którą tylko w 50% wiążesz z tatuażem.


Jak się goi, zaczynasz trochę skrobać, bo irytują Cię kawałki skóry, które walają się wszędzie.

Więc jak sami widzicie, wszystko jest kwestią przyzwyczajenia tak naprawdę, wiec kolorujcie się jak najwięcej i najczęściej, całuski!


zdjecie: via Pinterest

piątek, 19 grudnia 2014

Jesteś ładna.




Jesteś ładna.

Za tymi słowami kryje się depilacja wszystkich dolin Twojego ciała.

Miliony monet pozostawione w sklepach z ubraniami, kosmetykami, torebkami, rajstopami, szpilkami.  

Potoki łez, wylane po wizytach u fryzjera, który znowu nie zrozumiał, co znaczy podciąć końcówki, albo dopasować coś bardziej twarzowego.

Pierwszy ścisk zębów zaciskanych u kosmetyczki, kiedy wyrywa Ci brwi (ja miałam 12 lat, a brwi godne europejskiej następczyni Fridy Kahlo. Spociłam się jak mysz i miałam czerwone czoło - nie tylko od brwi w dół).

Hektolitry potu, które wyciskałaś na bieżni, na treningach z kolejną cudotwórczynią, kiedy masz ochotę ją zabić, a siebie powiesić, bo tak naprawdę nie przepadasz za sportem, ale przecież zmora płaskiego tyłka śni Ci się po nocach.
Zamiast tego, lajkujesz kolejne strony typu fit i kupujesz kolejny sportowy stanik, żeby się samą zachęcić do ruszenia dupy z kanapy.

Miliony ciastek, których nie zjadłaś, kilogramy węglowodanów prostych, które zostawiłaś na półkach w supermarkecie, to te wszystkie posiłki, których nie zjadłaś po 18:00, bo ta godzina już zawsze będzie nosiła piętno możliwej nadwagi, jak cudzołożnice szkarłatną literę.

Długie godziny, które spędziłaś w internecie na stronach ze zdjęciami smukłych, ale przyjemnie apetycznych w biodrach i biuście, ciemnoskórych Słowianek. Albo jasnoskórych Azjatek, Europejek, Meksykanek.

Przyspieszone bicie serca, kiedy spłukujesz nowy kolor farby z włosów i już wiesz, że nie wyszedł, tak jak powinien, bo nie chciałaś mieć na sobie neonowej marchewki, ani słomkowej żółci.

Ciężar pudrów, korektorów, szminek, tuszy do rzęs i innych butelek, które dźwigasz ze sobą w torebce, jakby każda z nas była Cyganką i nosiła na sobie połowę swojego dobytku, a przecież idziesz tylko na piwo. Ale padał deszcz, to wzięłaś też prostownicę.

Ale nagle, ktos mówi Ci, że jesteś ładna i wiesz, że ta Wielka Misja zakończyła sie sukcesem.
Plecki się prostują, nie czują już ciężaru torby, w oczach pojawia się blask, umysł staje się lekki.

Powiedz mi teraz, że jesteś wolna.

zdjęcie: via Pinterest

środa, 17 grudnia 2014

Świadomość boli.


Jak już kiedyś pisałam, zazwyczaj oglądanie filmów to dla mnie mordęga. Jeśli jest dobry, to moja recenzja, najkrótsza, na jaką mnie stać, jest taka: poszłam tylko raz na siku i raz do lodówki, co jak na razie, było najlepszym wynikiem.

Moje galopujące myśli są jak stado mustangów po kwasie, które rozbijają się bez ładu i składu po jakimś stepie, bo ich błędniki nie rozróżniają kierunków świata, ja nie umiem NIGDY skupić się na jednej rzeczy, czego przykładem jest pisanie noteczek.
Zazwyczaj pisząc je, pracuję, jem, czytam książki, internet, rozmawiam z kimś przez neta, przygotowuję materiały na korki, odpisuję na SMS-y i natychmiast też wprowadzam w życie różnego rodzaju plany, które akurat wpadną mi do głowy, a których w 80% nie kończę.

Więc z przyjemnością i zdziwieniem chciałabym Wam przedstawic, Kotałki, film, przy którym ani razu nie zapaliło się ani światło w kibelku, ani w lodówce. I nie oglądałam go w kinie.

Róża Smarzowskiego to najbardziej brutalny film o wojnie, jaki w życiu widziałam.
O wojnie, która się skończyła fizycznie, ale trwać bedzie tak długo, aż tożsamość narodowa zostanie stłamszona, zgwałcona do niejednej krwi, a Polska zacznie przypominać bezkształtną masę ludzi, którzy nie wiedzą nic o historii i mechanizmach, które nią kierowały. I kierują do dziś.
Róża jest Mazurką. Nie Polką, nie Niemką, jest Mazurką.
Jeśli wpiszesz teraz w google “Mazur” to wyskoczą Ci Mazury, taniec narodowy i Śląska Firma Budowlana o takiej nazwie. A “Mazurka” w ogóle nie zostanie znaleziona.
Nie znajdziesz więc żadnej informacji o Wielkiej Ucieczce Mazurów, o tysiącach kobiet, gwałconych tak brutalnie i często przez Niemców i Sowietów, że większość z nich umarła. Mimo to, dla większości Polaków były kurwami.
Tak jak Róża.

Tadeusz jest Polakiem.
Jak tysiące byłych AK-owców, po upadku Powstania, próbuje ukryć się przed nowym terrorem.
Jak tysiącom Polaków, żonę i całą resztę rodziny, wycieto mu w pień.
Jak tysiące Polaków, ma świadomość, że Polska już nigdy nie będzie niepodległa.
Jak tysiące Polaków, zostanie posądzony o zdradę władzy ludowej, skatowany niemalże na śmierć i wypuszczony w świat, za który nie walczył i w którym nie chce żyć.

Wymazujemy historię z naszych pamięci, uważamy, że w nowym, cywilizowanym świecie nikomu nie jest już potrzebna, chyba że od wielkiego dzwonu, na jakąś rocznicę.
Dzieciom ze szkół usuwają lektury szkolne, które opowiadają te historie, bo po co im to, może, nie daj bóg, zaczęłyby myśleć? A myślenie prowadzi do wnisoków. Wnioski są motorem do działań.

Zawsze podkreślam, że brzydzę się męczeństwem Polaków, wywlekanym przy każdym możliwym wydarzeniu. Ale to męczeństwo wygłaszają ludzie w krawatach, koszulach i gajerach, które kupili za moje pieniądze.

Brzydzą mnie na równi z tymi, którzy nienawidzą siebie samych, swojej tożsamości narodowej, dla których bycie Polakiem to li tylko skarpety do sandałów, wyprzedaże w lidlu, chytra baba z Radomia i kolorowe cmentarze (co nie znaczy, że mnie to nie śmieszy).

Nienawiść niczego nie zmieni, a niewiedza pozostanie największym grzechem, jaki można popełnić.

Nie mogę doczekać się filmu Smarzowskiego o Wołyniu. Będzie petarda i znowu przepłaczę cały.

zdjęcie: via Pinterest

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Skończ pierdolić.


Zazwyczaj po weekendzie nachodzi mnie czas jakiejś takiej egzystencjalnej rozkminy. Myślę, że ma to jakieś bezpośrednie połączenie z alkoholem, płynącym jeszcze w moich żyłach, ale kto wie, może to tylko poniedziałek tak działa.

Wszystkie łączy jedno: są młode, zdolne, niegłupie, całkiem ładne, czasem nawet całkiem bardzo. Czytają literaturę, oglądają mądre kino, słuchają ambitnej muzyki, a nie radiowego ścierwa w stylu Rihanny (którą ja osobiście, jak wiadomo, uwielbiam).
Są eteryczne, wrażliwe i upijają sie tylko winem, najlepiej czerwonym, bo najlepiej wygląda na insta razem z hasztagiem evening.

Oprócz tych rekwizytów każda z nich ma słabiutkie serduszko, które zostało skopane milion razy przez złych chłopców.
Jeszcze jedna cecha charakterystyczna do tego: robią sobie nadzieję z byle gówna, co jest bezpośrednim związane z ich emocjonalną przeszłością, jak same to nazywają.

Co jest bardzo zabawne, bo najczęściej są to dziewczęta zaraz przed, albo zaraz po 20, więc tak naprawdę ta przeszłość to kilka pocałunków z kimś, kto, bardzo prawdopodobne, że był pijany, może jakieś łóżkowe ekscesy, ale bez przesady, bo nie są łatwe przecież i chłopię musi sobie ewentualny seks wychodzić. Minimum pół roku.

Wstyd mi, że sama miałam zadatki na taką niunię, w okolicach studiów, no ale kryzys został zażegnany i teraz jestem tutaj, żeby dawać Wam dobre rady.

  1. Przestań wymawiać się przeszłością, problemami w domu i takimi innymi.

Tata pije/pił?
Przybij sobie piątkę z 90% innych ludzi, bo alkoholizm (mocny, badź słabszy) jest cechą charakterystyczną większości Polaków.
Rodzice nie kochali Cię dostatecznie? Fuck them. Możesz siebie kochać najbardziej i to jest zdecydowanie najlepsza opcja.
Jeżeli problemy są większe, albo nie potrafisz sobie z nimi poradzić, idź do specjalisty. I przestań rozpamiętywać, chyba, że chcesz zestarzeć się z wyrazem twarzy paszteta, który jest wiecznie niezadowolony i czeka na pogłaskanie.

  1. Przestań myśleć, że każdy Cię krzywdzi
Kotuniu, prawdopodobieństwo, że za każdym razem trafiasz na sadystycznego skurwysyna, jest niskie. Nie ma ich aż tylu. A to, że praktycznie każdy gość w XXI wieku jest niezdecydowany jak panienka z wieku XIX, no cóż. Olej to.
Często się komuś coś wydaje. Jemu pewnie też się wydawało, że mógłby, ale zmienił zdanie i przestał się odzywać. NO I CHUJ Z TYM.
Wiem, że to niemiłe, a nawet boli, ale to nie jest tragedia. To nie jest trauma. A jeżeli po miesiącu dalej rozpamiętujesz, to znaczy że lubisz się umartwiać, a to z kolei znaczy, że jesteś głupia.

  1. Weź się w garść

Ale zrób to jak należy, a nie wciskaj kitu dookoła, że jest super, żeby zaraz potem schować się pod kołdrę w bamboszkach i z wiadrem czekolady, Myslovitz na uszach i łzami w oczach.
Wszystko, co nas spotyka, jest jakimś doświadczeniem.
Ale tak naprawdę to TY wybierasz, CO nim będzie.
To, co masz w środku, projektuje to, co się stanie.
Więc jeżeli w środku przypominasz stare krzesło ze złamaną nogą, bo ktoś Cię olał, no to nie spodziewaj się za rogiem miłości swojego życia, nikt nie chce się umawiać ze smutaskiem, to działa tylko na filmach, których nie powinnaś oglądać.

Jeśli poczujesz się urażona tym tekstem: GOOD FOR YOU.

A w tajemnicy powiem Wam, że olała mnie niezliczona ilość facetów, ale dzisiaj wiem, że byli kretynami, bo to, że nie chcieć umawiać się z taką kobietą jak ja, świadczy o tym.
Chyba, że ze mną jeszcze sprzed roku. Też bym siebie olała wtedy.

zdjęcie: via Pinterest

piątek, 12 grudnia 2014

Telefoniczna krucjata.



Nie potrafisz bez niego żyć, towarzyszy Ci przy zasypianiu i budzeniu, mówi różnymi głosami i przekazuje cudze myśli. Lubi gubić się w czeluściach torebek i kieszeni wtedy, kiedy najbardziej go potrzebujesz.

Telefon. Moje nigdy nie miały ze mną lekko.

Koniec gimnazjum, robimy imprezę na działkach, kumpel bierze mnie na ręce i majta mną nad pobliską rzeczką o wdzięcznej nazwie Smródka. Noszę wtedy bardzo niskie biodrówki z kieszeniami na skos, z których rzeczy wyślizgiwały się szybciej niż mój kot biegnie do miski.
Bęc, telefon w wodzie.
O dziwo, chodził jeszcze długie lata.

Jakieś 2 lata temu kupiłam pierwszego normalnego smartfona, który okazał się być tępy jak siekierka do rąbania cukru. Miał chyba jakiś błąd w oprogramowaniu i wcale nie pomogły mu liczne resety i przywracanie ustawień fabrycznych.
Dodatkowo, wciskając na chama końcówkę ze słuchawek, z muzycznego telefonu zrobiłam telefon dla niesłyszących.
Oczywiście, to nie koniec: siedziałam na wykładach z prawka i nudziłam sie bardzo, wiec pomyślałam, hej! Każdy ma kod na telefonie do odblokowania, też sobie taki ustawię!
Bach, bach.
Zmieniłam ustawienia, zablokowałam i chcę odblokować, no i nie tym razem.
Albo wpisałam źle, albo od razu zapomniałam.

Przy komunikacie “spróbuj ponownie za 64 minuty” śmiech zamarł mi już na ustach, poddałam się i pojechałam do serwisu.
Strasznie sztywny był ten Pan, nawet się nie zaśmiał, a ja zapłaciłam 20 zł.

I ostatnia historia, zaledwie z przedwczoraj.

Mam nowy telefon, który ma własny klucz, wiec high 5 dla producenta, kolejna rzecz do zgubienia. A gubienie idzie mi w życiu świetnie, Koteczki. Więc zginął już dawno w czeluściach mojego pokoju, a ja otwieram szufladkę do karty SIM (sic!) spinaczem. Wyciągam kartę, żeby przelożyć ja do innego telefonu (mojego Ojca, bo muszę mu dać swój na 1 dzień).
Zapominam, że mam macro, wciskam ją na chama.

Tata wyciąga ją na chama jakieś 15 minut. Karta porysowana, telefon od Taty zjebany.

Z kurwicy bolą mnie nawet plecy.

Jakby ktoś pytał, to w Play’u duplikat karty SIM dostaniesz od ręki i zapłacisz za to 5 ziko, który doliczą Ci do kolejnej faktury.

zdjęcie: via Pinterest