sobota, 31 sierpnia 2013

Tak sobie ostatnio pomyślałam, że nuda jakaś nastała, nie ma nad czym westchnąć i szepnąć "ja pierdolę".
A tu masz. Taka niespodzianka w piątkowy dzień, dokładnie popołudnie.

Na początku od razu zaznaczę, że piątek w pracy powiedzmy, o charakterze biurowej, to dzień szczególny. Masz wszystko w dupie. Godziny dzielą Cię od spokoju i ciszy, ciszy wszechogarniającej i cudownej, nawet jeśli słuchasz wtedy dubstepe.
Żadnych raportów, wzdęć od jedzenia poza domem, kąpania się w cudzej głupocie. Raj.

No to siedzę tak sobie piątkowym wczesnym popołudniem, jem sałatkę, skrob, skrob. Nie moim widelcem.

Aż tu nagle, jak zwykle, spokój mój świety i zasłużony zostaje zniweczony, wniwecz obrócony, że tak rzeknę.

"Ola, mam nieprzyjemną sprawę"

Ohoho. Okej.

Czyżby mnie ubiegli? Zwolnili, zanim sama to zrobię? Dlaczego? Nawet mi się chłopaka nigdy nie udało rzucić, z pracą ma być tak samo? Praca nawet nigdy nie poszła ze mną na randkę, to takie niesprawiedliwe, niech to jasny szlag.

Gdzie tam.
"Po prostu wiesz... nie możesz się tak ubierać do pracy. Musisz też pozakrywać tatuaże".

No chuj mnie strzeli zaraz. Odkładam widelec, patrzę na dziewczę. Ma spódnice za kolano, biała bluzkę, jakby się urwała z akademii na Dzień Nauczyciela. I wiem, że piosenka "Ona temu winna" nijak nie będzie pasowała do tej sytuacji. Nawet się nie zastosuję do zasady, że posłańca ze złą wiadomością się zabija.

Ucinamy sobie pogawędkę, wychodzi. Trochę się pośmiałyśmy nawet. I podziekowała mi, że tak to dobrze przyjęłam, z dystansem. No proszę bardzo, nie ma za co, rodzice mnie nauczyli jednak gównem ludzi od progu nie obrzucać.

Patrzę na siebie. Krótkie spodnie, owszem. I wysokie buty, coś jak martensy. Biała bluzka, długi rękaw. No pryszcz mi się zrobił ogromny, ok. Ogólnie w pytkę, brałabym.

I chęć mordu mnie ogarnia przemożna.
Bo znowu, jak psa. Nawet się nikt z wielkich nie pofatygował, żeby mi oznajmić, że ma jakieś zastrzeżenia. No bo do pracy mojej nie ma żadnych.
Ja rozumiem, że jak ktoś jest debilem, to mu takie rzeczy przeszkadzają. Ale braku szacunku do siebie, jako do człowieka, nie rozumiem i nie chcę rozumieć.

Ja nikomu uwagi nie zwracam, że dżinsy poprzecierane na tyłku do koszuli w kratę pasują jak pięść do nosa, nawet jak się jest kierownikiem. Albo adidasy do koszuli eleganckiej. A różowa koszula u faceta, który ma też opaleniznę z solarium, jest pedalska.
Ale jak ja sobie cichutko siedzę w biurze i rozmawiam z Klientami przez telefon, to oni na pewno widzą, że mam krótkie spodnie i jestem wydziarana.

Mimo wszelkich niedogodności i wad firmy, w której pracuję, zawsze ceniłam ją za swobodę. Że nie ma idiotycznych kodów dresowych i jakoś jest tak bardziej przyjaźnie przez to. Że się mnie nie ocenia przez pryzmat mojej skóry, ale tego, jak się zachowuję i jak pracuję.

i chuj bombki strzelił.
Owszem, zastosuję się. Nie jestem pierdolonym Winkelriedem, ani Polską umęczoną pod ZUS-owym piłatem.

I owszem, będę robić kolejne.

Żeby było jasne: ja wiem, że taki, a nie inny styl mojego bycia, jakkolwiek cudowny, może innym przeszkadzać, naprawdę.
Ale gdyby poziom  zarobków pracowników i poziom kultury osobistej Najwyższych z najwyższych byłby równie wysoki, jak moja profesjonalnosć i kompetencja, co mówię z czystym sumieniem, mieli by prawo wymagać od swoich pracowników szacunku.

A tak no sorry.
Chyba nie.



czwartek, 22 sierpnia 2013

Pędem, niczym klacz wyścigowa, wypadłam dzisiaj z pracy. Trochę jęzora to tu, to tam, torbą zamiotłam asfalt.

no troszkę się spieszyłam.
Oczywiście, czekam jak dogorywająca klacz na przystanku, bo moje turbodoładowanie okazało się być aż nadto dostateczne.

Bęc! Siadam na miejscu w busie, wyciągam książkę o znakach drogowych, którą czytam bezkarnie, po 20 minutach się nudzę i znowu patrzę na ludzi.
Jakaś Pani czyta Cienie i Blaski, ktoś dłubie w nosie ukradkiem. Nic nowego.
Aż tu nagle moją uwagę przyciągają wężowe spodnie. Owszem, bardzo ładne. Właścicielka ma też zadbane paznokcie i jest chuda jak szkapa.

Jej sterczące kości biodrowe prawie wybiły mi oczy.

No kurczę, brzydka nie była.
Ale miała parówki zamiast nóg.
Beztrosko gapiłam się na nią i znowu pomyślałam, czy do tego dążymy? My, kobiety?

Powiedzenie, że kobieta powinna mieć tyłek akurat do zaparkowania motocyklu może jest przesadą, faktycznie. Obwisły biust też jest podnietą chyba godną małp.

Ja mam normalne nogi. Większe w obwodzie u góry, który się potem zmniejsza.
Co w tym złego? Czy gdybym nie pomyślała kiedyś, że może powinnam mieć chudsze nogi, dziś byłabym szczęśliwsza? Czemu słowo normalny jest takie niepożądane, jeśli chodzi o części ciała kobiecego? (w każdej innej materii - hulaj dusza). Grube jest jak najbardziej nie na miejscu, ale normalne? Czemu nie?

Zawsze smukłe, eteryczne, żywiące się słowem z ust jakiegoś palanta.
No do chuja pana.


Eh. Dobrze, że ogólnie jestem śliczna.!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Tup, tup, tup.
I puk, a nie, dzwonek jest, to dzwonię.

Pierwszy raz w życiu, mając lat 23, wchodzę do sąsiadującej z moim liceum o szkoły.
Podobno tej dla najmądrzejszych uczniów, nie wiem, ja chodziłam do szkoły dla debili.

Idę korytarzem, u mojego boku sprzątaczka, świeżo malowane ściany. Brzydko, a tak pięknie, szkolnie.
Weszłam do sali, przykro mi mówić, ale takich ładnych jak ja nie było dużo, a tak naprawdę tylko jedna.
Chłopcy do luftu.

Sala historyczna, wierszyki o powstaniach śląskich i orzeł na dywanie nad tablicą.
Pierwszy wykład na kursie prawa jazdy. Generalnie nuda, jakaś pierwsza pomoc, uciskanie klatki, jak w liceum.

Tak mi się cudownie siedziało na twardym krześle, przy brudnej ławce, na wprost tablicy, w ostatnim rzędzie. Jak na studiach, jak w szkole, jak od zawsze, chyba kupię takie krzesło.

Sympatyczna pani ratownik skończyła wcześniej, na co na twarzach obecnych tam ze mną pojawiła się euforia i blask.
Bezczelni idioci zaczęli robić coś, co jest niedopuszczalne dla osoby tak dobrze wychowanej,  jak ja.



Zaczęli pakować plecaki w trakcie mówienia sympatycznej pani.
Tak mi się wstyd zrobiło, że nie mogłam patrzeć na te zakały.
Musiałam też panów przepuścić w drzwiach.

Ale tęsknię za szkołą.

wtorek, 13 sierpnia 2013

czego pragną kobiety

Lubię jeździć autobusami.
Mimo że ludzie śmierdzą i rozmawiają przez telefon tak donośnie, że nie wierzę, że tej drugiej osobie potrzebny jest głośnik.

No i niezwykłe okazy płci wielorakiej, z włosami na twarzy, pod pachami i na łydkach. Oszczędzę ich dzisiaj, bo uwagę moją przykuła przeurocza parka kilka dni temu.

Po dwudziestestce, on trochę starszy. Ręka w ręce, grzecznie na podołku. Jej, bo nie grozi niespodziewaną erupcją.
Spojrzenia prosto w oczy, głowy na ramionach, na przemian. Słodkie chichy do ucha i reszta tych bzdur w kolorze bladego różu. Obok ucha świstały mi żaboty Wertera, a ogonki miękkich kotków, które pewnie razem lubią oglądać, muskały mnie po buzi.

NO KURWA.

Czy naprawdę tego szukamy? pomyślałam sobie i nadal myślę.

Mam trochę koleżanek. Wszystkie są ładne i niegłupie, tak jak ja.
Lubimy nawet kwiaty dostać, ale pod warunkiem, że owy mężczyzna zaraz potem zachowa się jak mężczyzna, to jest popchnie nas na ścianę i zerwie ciuchy i nie będzie pytał, czy nam wygodnie. Pociągnie nas za włosy i nawet smagnie tu czy tam. Pomoże nam posprzątać resztki bukietu, bo  zawadziłyśmy o niego tyłkiem jak już nas pociagnął na podłogę.
Uraczy komplementem, który zawsze bawi i w jakiś sposób rozczula
"jak cię zobaczyłem, to mi stanął".

całuski dla tych mężczyzn.






poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Każdy ma ochotę kogoś zabić. Czasem. Bywa to ochota tak silna i podniecjąca, że nawet orgazm z nią przegra, równie beznadziejnie bezsensowny i ogłupiający.

To ta starsza kobieta przed Tobą w kolejce, która robi zakupy akurat na okoliczność końca świata, kiedy to jesus z mieczem obosiecznym wyrżnie wszystkich rozwodników i gejów, największych wrogóch moralności.

To była dziewczyna twojego aktualnego księcia, która, oczywiście, jest śliczna, ma błyszczące włosy, a na zębach nigdy nie ma nieproszonych gości w postaci pietruszki. Jest elokwentna i zadbana, w lewej kieszeni spodni ma doktorat, a w prawej brak problemów natury psychicznej, za to świetnie piecze jabłecznik.

To ten gość, który traktuje swoje dziewczę jak gówno, bo może, bo jest sadystyczną świnią, pluskającą się w bajorze szowinizmu i puszczania bąków na głos.

To ta szczęśliwa parka, która musi eksplorować swoje górne drogi oddechowe akurat przy Tobie, akurat na koncercie, za który wybuliłeś fortunę.

To ten chłopak, który powoduje, że płaczesz i myślisz o sobie jak o nędznej musze, której bzyczenie doprowadza do szleństwa, a łapki są lepkie i zawsze nie na miejscu, bo powinny być złożone, na kolanach, które się stykają, "na miłość boską, daj mi spokój, bo mam dość". A ty bzyczysz dalej.

To ci, którzy zawsze wiedzą lepiej, "ja też tak mam, wiem co czujesz". Taak?
A wiesz jak to jest chcieć zabić ciebie?

Chcemy zabić lepszych od nas i tych gorszych, równych nam nie zauważamy, są nudni i bezbarwni. Chcemy zabić starszych i tych młodszych, którzy wkładają nam palce do oczu.

Santa Muerte, nie wychodź za często zza drzwi.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Praca, praca, praca.
Służbowe maile, służbowe rozmowy, służbowe spotkania. Plany, listy, podpisy.
Wydawać by się mogło, że to już wystarczy.

Ale nie. Gdzie tam.

Siedząc w moim klimatyzowanym pomieszczeniu (klimatyzacja - przekleństwo, czy błogosławieństwo? Albo mi zimno po 5 minutach, albo po wyłączeniu natychmiast wydaje mi się, że w ekspresowym tempie ze ścian wydobywa się zwielokrotniony zapach wszystkich moich śniadań. To jest, owsianki, bo przecież, do kurwy, odżywiam się zdrową paszą),

usłyszałam pukanie do drzwi.

- no hej, wiesz, dalej nie otrzymałem od Ciebie składki na X, na prezent ślubny.

Cisza.

No tak, był jakiś mail, cos tam, ale jak nie zaczyna się od "Witam", to otwieram nie czytając. Ale fakt, ktoś tam się hajta. again.

ja: - hmmm, nooo, yyy, to dzisiaj na pewno nie bo nie mam kasy przy sobie.

-ok, aha.
Cichy trzask zamykanych drzwi do pokoju nr 8. Przed oczami dalej mam zgaszony blask cudzych oczu.

KURWA. Co mi do głowy wpadło, żeby się usprawiedliwiać? Chyba aromat owsianki.
Nie składam się z zasady  na urodziny, imieniny, śluby, dzieci i pogrzeby osób z pracy. Chuj mnie interesuje ich życie prywatne. Nie chcę, żeby ktoś się składał na mnie, żeby świetować moje wybory, bądż niezależne ode mnie okazje.
Nie znam tych ludzi i nie chcę znać (oczywiście, prócz miłych wyjątków).
Największy absurd: skłądać się na prezent szefowi.
No paranoja. Czego on może potrzebować? Poczucia humoru i taktu nie da się zapakować w torebkę, niestety.

Myśli obsiadają mnie jak kruki i wrony, po czym decyduję się iść do kibla.
Może tam cos wymyślę.

Opcja pierwsza: udam, że zapomniałam o składce. Czyli ucieknę od spojrzeń typu "CZEKAMY NA CIEBIE".
Nie, to żałosne.

Opcja druga: wyciągnę pieniądze i połoze na tej cholernej, niekościelnej tacy.
Czyli postąpię wbrew i tak dalej.

?

W drodze powrotnej z ubikacji przystaję i mówię do skarbnika
- Hm, wiesz, ja się nie składam, nigdy. I teraz też nie będę.

Veni, vidi, mam wyjebane,