czwartek, 1 sierpnia 2013

Praca, praca, praca.
Służbowe maile, służbowe rozmowy, służbowe spotkania. Plany, listy, podpisy.
Wydawać by się mogło, że to już wystarczy.

Ale nie. Gdzie tam.

Siedząc w moim klimatyzowanym pomieszczeniu (klimatyzacja - przekleństwo, czy błogosławieństwo? Albo mi zimno po 5 minutach, albo po wyłączeniu natychmiast wydaje mi się, że w ekspresowym tempie ze ścian wydobywa się zwielokrotniony zapach wszystkich moich śniadań. To jest, owsianki, bo przecież, do kurwy, odżywiam się zdrową paszą),

usłyszałam pukanie do drzwi.

- no hej, wiesz, dalej nie otrzymałem od Ciebie składki na X, na prezent ślubny.

Cisza.

No tak, był jakiś mail, cos tam, ale jak nie zaczyna się od "Witam", to otwieram nie czytając. Ale fakt, ktoś tam się hajta. again.

ja: - hmmm, nooo, yyy, to dzisiaj na pewno nie bo nie mam kasy przy sobie.

-ok, aha.
Cichy trzask zamykanych drzwi do pokoju nr 8. Przed oczami dalej mam zgaszony blask cudzych oczu.

KURWA. Co mi do głowy wpadło, żeby się usprawiedliwiać? Chyba aromat owsianki.
Nie składam się z zasady  na urodziny, imieniny, śluby, dzieci i pogrzeby osób z pracy. Chuj mnie interesuje ich życie prywatne. Nie chcę, żeby ktoś się składał na mnie, żeby świetować moje wybory, bądż niezależne ode mnie okazje.
Nie znam tych ludzi i nie chcę znać (oczywiście, prócz miłych wyjątków).
Największy absurd: skłądać się na prezent szefowi.
No paranoja. Czego on może potrzebować? Poczucia humoru i taktu nie da się zapakować w torebkę, niestety.

Myśli obsiadają mnie jak kruki i wrony, po czym decyduję się iść do kibla.
Może tam cos wymyślę.

Opcja pierwsza: udam, że zapomniałam o składce. Czyli ucieknę od spojrzeń typu "CZEKAMY NA CIEBIE".
Nie, to żałosne.

Opcja druga: wyciągnę pieniądze i połoze na tej cholernej, niekościelnej tacy.
Czyli postąpię wbrew i tak dalej.

?

W drodze powrotnej z ubikacji przystaję i mówię do skarbnika
- Hm, wiesz, ja się nie składam, nigdy. I teraz też nie będę.

Veni, vidi, mam wyjebane,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz