1 września.
Dość specyficzna data, z punktu widzenia polskiego widza.
No bo przecież, hej. Druga wojna. Westerplatte, niemożliwe stało się możliwym.
A za dokładnie 16 dni kolejna rocznica Wielkiego Narodowego Zaskoczenia, które dało się doskonale przewidzieć.
A potem W-wa, znowu pobiliśmy rekord w przetrzymywaniu tej drugiej strony, a przecież Amerykanie specjalnie zrzucali paczki na radziecką stronę.
Tacy dumni. Tacy odważni. Tacy nieustraszeni. Tacy bezdennie głupi w swojej pysze, że coś się liczymy i możemy brać na swoje barki zadania ponad nasze siły.
Nie zrozumiejcie mnie źle, podziwiam tych, którzy ginęli z niezachwianą wiarą w lepszą Polskę, i nie chcieli dopuścić do jej zmazania z mapy kolejny raz.
Zośka i Rudy to bohaterowie mojego dzieciństwa, tak samo jak dzieci z bullerbyn, bo tę książkę też lubiłam.
Ale zostawmy już ich w spokoju, nie pławmy się w opiniach jakichś idiotów, którzy doceniają naszą wolę walki i te inne pierdoły, którymi nie nakarmisz, a gospodarki nie napędzisz.
Dajmy spokój Niemcom i podziwiajmy ich za to, że ich wojna nie złamała.
Polska to kraj zaprzepaszczonych nadziei, to jak ogromna, źle zarządzana firma, w której ludzie podniecają się blogiem córki premiera, która ma kumplskiego tatkę, który nie potrafi robić polityki i jest święcie przekonany, że polacy byliby dobrze widziani w syrii, żeby zaspokoić czekoladowe oczekiwania zza oceanu, niech mnie szlag.
Kiedy zaczniemy mądrze pamiętać o rocznicach, tak żeby ci młodzi chłopcy, dziewczęta, żołnierze nie przewracali się w grobach, bo nie takiej Polski dla nas chcieli, gdzie ich historie nasza marna kinematografia XXI wieku potrafi zbeszcześcić i sprowadzić do rangi miernej rozrywki po wiadomościach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz