to o czym to ja Kotałki, ostatnio…
Ah, no tak. O mojej przygodzie w super-hiper firmie, która pozwala nosić pracownikom dresowe żakiety.
Ola na kompletnym zadupiu.
Ola na kompletnym zadupiu.
No
to lecimy dalej, bez zbędnego mędzenia: zapakowani w 5 osób w jednym
aucie, ruszyliśmy na podbój. Tylko czego, kogo i czym - chuj wie, bo
dalej żadna z Pań, opiekujących się nami w ten dzień, nie puściła pary z
ust.
Zaczęły
się pytania o formy marketingu bezpośredniego i jego wyższości nad
marketingiem pośrednim. Siedzę więc, jak idiota, z notesem w ręce i
wypisuję te pierdoły, czuję się jak na lekcji z beznadziejnym
zastępstwem, bo nauczyciel prowadzący zachorował/umarł/zapił i teraz
muszę pracować w grupie z imbecylami i wymyślać wszystko sama.
[żałuję,
że nie podałam przykładu bab na targu, które zapijaczonymi głosami
wieszczą o tanich fartuchach, tudzież majtkach w nietypowych rozmiarach]
No, nieważne.
Nagle
auto się zatrzymuje, wysypujemy się z niego na szczerym zadupiu miasta,
od którego Myslovitz wzięło swoją nazwę, a ja dalej zachodzę w głowę,
co mnie tego dnia, pięknego i słonecznego, jeszcze czeka.
Moje pytanie, gdzie jest ta firma do której idziemy, zostało zignorowane, za to koleżanka o wyrazie twarzy suki spytała, czemu robię sobie tatuaże.
Moje pytanie, gdzie jest ta firma do której idziemy, zostało zignorowane, za to koleżanka o wyrazie twarzy suki spytała, czemu robię sobie tatuaże.
[BO LUBIĘ BÓL.]
Wyłaniam
się z nią i jeszcze jakimś chłopem (to jego 3 dzień pracy) z
przydrożki, oczom moim ukazują się domy jednorodzinne i oni, niepokojąco
podobni do świadków Jehowy (ona w żakiecie, on w garniaku z połyskiem),
zmierzają ku pierwszemu, naciskają dzwonek, zero responsu, panna
wyciąga rękę, naciska klamkę, zaczyna gwizdać (to na psy, jak mi później
powie) i dochodzi do drzwi wejściowych, w które puka.
No wiecie, tak normalnie, puk, puk.
Puk, puk w sobotnie przedpołudnie, bez zgody właścicieli na to puk, puk.
Puk, puk w sobotnie przedpołudnie, bez zgody właścicieli na to puk, puk.
I już wiem, że wdepnęłam w gówno.
Dzień
dobry, bo my reprezentujemy firmę X, czy rozmawiam z płatnikiem za
energię, o to miło mi, mogłabym zająć chwilkę, bo jest taka sprawa, mam
dla Państwa świetną ofertę gwarancji ceny tej energii, która będzie co
roku się podwyższać, ale miesięcznie nie będzie rosnać i w weekendy
będzie w ogóle za darmo, tylko muszą państwo podpisać umowę bez
czytania, a potem mogą z niej zrezygnować do dni dziesięciu, bla, bla,
bla…
Wstyd
mnie ogarnia, nie wiem, czemu zacisnęłam zęby, chcę oficjalnie poczekać
do przerwy, żeby im powiedzieć, że mogą się serdecznie pierdolić.
Wizja
pracy w której sama opłacam sobie dojazdy (czy to benzyna, czy to bus,
czy to pociag, czy koń) i każdy dzień wolny oddala mnie o tydzień od
awansu, gdzie muszę łazić po domach i być akwizytorem tak długo, aż
wyrobię dzienny target, nie jest w połowie tak przerażająca jak to, że
muszę ludziom wciskać kit.
Nie dałam rady do przerwy.
Udało
mi się złapać sympatyczną Panią z dzieckiem i z samochodem, podwiozły
mnie na przystanek, godzinę i 20 minut później byłam już w centrum
innego miasta, pijąc kawę i śmiejąc się, mimo wszystko, do rozpuku.
Morał z tego jeden: nie rozmawiaj z nieznajomymi.
zdjęcie: via Pinterest
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz