środa, 6 sierpnia 2014

Klucz w ciele.


Już wspominałam o moim totalnym nieogarze, kochani, więc pomyśłałam sobie, że to niezły temat na kolejną noteczkę, łapcie!


[w końcu zawsze dobrze, jak innemu gorzej…]


Jak już wie całe moje rodzinne miasto, zostałam obdarzona jednym z najlepszych i najmilszych darów, specjalnie dla mnie, jako osoby, która dopiero co zdała prawo jazdy i stanowi poważne zagrożenie na drodze (szczególnie na wzniesieniach), zostałam błogosławiona tymczasowym posiadaniem auta.


Codziennie mentalnie padam na kolana, szczęśliwa, że mogę wstać o 7 i nie spóźnić się do pracy, bo jadę nim.
Autem. Razem z Michelem Jacksonem, wspólnie pokonujemy kilometry. Słońce w oczach do bólu, wiatr z klimatyzacji, przejechani przeze mnie piesi, sielanka.


Jednak, nad moim różowym niebem, pojawiła się chmura w postaci jednodniowego braku Auteczka. Zawiozłam mojego najlepszego przyjaciela pod dom moich rodziców, zalana łzami przekazałam Tacie kluczyki i dokumenty.


Nieświadomie, jak zawsze, zostawiłam mu też prezent w postaci kluczy z mojego mieszkania w schowku (SIC!!).


Na pożegnanie, Auto z Tatą odwieźli mnie na stację benzynową, na której umówiłam się ze znajomą z daleka, która niespodziewanie i przemile mnie odwiedziła.


Zabrałam ją i jej towarzysza podróży do mojej ulubionej knajpy na piwo. Zaznaczę, że było już po godzinie 20:00, więc moi rodziciele powoli szykowali się do spania, bo mają taki tryb życia, który ja powoli przejmuję w niektóre dni tygodnia.


Wszystko super, odwieźli mnie do domu i pojechali w siną dal po zapaleniu pożegnalnej fajki.
Było około godziny 22:30.


Wspinając się po schodach na drugie piętro, zaczęłam gmerać w mojej torebce w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.


Doprawdy, moje serce na pewno mnie nienawidzi, przez moje zachowanie jest zmuszane do dzikiego galopu przynajmniej kilka razy dziennie, myślę, że jeśli umiałoby pisać i miało dostęp do neta, z pewnością kiedyś natrafiłabym na bloga o tematyce hejterskiej, skierowanego tylko w stronę mojej osoby.


Do rzeczy. Wyobraźcie sobie mnie, klęczącą przed drzwiami mieszkania, ze wszystkimi rzeczami z torebki wyrzuconymi na podłogę, coraz badziej nerwowo przetrząsającej wszystko, co się w niej jeszcze znajduje, a więc tampony, śmieci, penseta (?!), rachunki ze spożywczego.
Oczywiście, w kulminacyjnym momencie gaśnie światło na klatce.


I nagle, widzę światło w ciemności, kamień z mojego serca rozbija okno w drzwiach z klatki schodowej.
Moja współlokatorka szczęśliwie była tego wieczoru w domu, co zakomunikował mi blask światła z łazienki, który przedarł się przez nieszczelne drzwi wejściowe.


Hura.
Życie, jesteś takie piękne.


A ja na poważnie myślę nad zmagnetyzowaniem jakiejść części mojego ciała, tak, żeby klucze się jej trzymały.


zdjęcie: via Pinterest

1 komentarz: