niedziela, 27 kwietnia 2014



Bang, bang.

Nawet nie zadzwonił budzik, po prostu otworzyłam oczy, z tym okropnym uczuciem, że to jest Ten Dzień.

Dzień mojej kolejnej Sromotnej Klęski, albo Dzień Wielkiego Zwycięstwa, przy którym bitwa pod Waterloo, to był, kurwa, pikuś.

Ręce mi chodzą jakbym miała 80 lat i zaawansowanego Parkinsona, kiedy robię sobie owsiankę, która wychodzi niedobra, albo po prostu wszystko smakowałoby w tym momencie jak papier, nawet najbardziej wykwintne danie

(nie wiem, co by to mogło być, zastanawiam się chwilę nad moją niedobrą owsianką, może polędwica?).

Średnio mi idzie skupienie się nawet na zakładaniu majtek, gdzie tam do zrobienia sobie makijażu. Niezbyt mocny, wiadomo, ale też niezbyt lekki, bo ze stresu mam białą twarz i włosy w strąkach, jakbym była na detoksie.

Myślę o tych wszystkich razach, kiedy mi się nie udało.

O ruszaniu ze wzniesienia na wstecznym, notorycznym niewłączaniu kierunkowskazu, nieudanej kopercie
(bo mi kazali po lewej stronie ulicy, a ja nie wiedziałam, gdzie kręcić, bo to, że na odwrót niż jak po prawej okazało się zbyt trudne do ogarnięcia, tym bardziej, że w stresowych sytuacjach nie ogarniam lewej i prawej),
o pomyleniu świateł (najszybsze niezdanie egzaminu ever. Bo przecież drogowe to są te same co postojowe).

Gdyby z każdego wkurwu powstałego po niezdaniu kolejnych egzaminów, można było wytworzyć jakąś energię, to w moim mieście powstałaby elektrownia i ogrzewałaby meliny bezdomnych.

Wchodząc do auta z numerem 5 wiem już, jak czuła się Anna Boleyn, kiedy wprowadzano ją na egzekucję. Naciskam sprzęgło i czuję chłód metalu na szyi.

Do siedmiu razy sztuka.

Słowo 'pozytywny' rozjebało mi mózg, zbieram kawałki jeszcze długo po opuszczeniu ośrodka egzaminacyjnego.
Już widzę, jak jeżdzę moim ślicznym autkiem, oczywiście, będzie to Mercedes i rysuję lakier na innych samochodach.

Będzie pysznie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz