poniedziałek, 8 września 2014

Trekking. Praktyczne porady



Ej, wszyscy chodzą w góry. Po górach.
Namiętnie i stadnie oblegają Decathlony, kupują plecaki o pojemności 30 litrów, obcisłe gatki, idealne do prezentowania intymnych okolic ciała,


(w tym momencie chciałam serdecznie pozdrowić Pana, którego miałam okazję zobaczyć w czasie niedzielnego spaceru. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo, Panie w Czerwono-Czarnych Legginsach, Panie Worku)


czapki w kształcie kondomów i wybierają się dwójkami, bądź w większych grupach na podboje wyżyn, z proteinowymi batonami w kieszeniach.


Otóż opiszę Wam, jak się jeździ w góry, żeby nie było amatorsko i jak u wszystkich.


Była nas trójka - ja i moich dwóch znajomych. Umówiliśmy się na godzinę 9:00, w sobotę. Piękny dzień, bezchmurny, gorący.
Gorący jak wszyscy diabli, gwoli ścisłości, że ledwo szło dychać.
Jak zwykle wstałam za wcześnie, głowa niezmącona nawet wspomnieniem alkoholu, bo jestem przecież odpowiedzialnym kierowcą.


Ubrałam się bardzo profesjonalnie: bluzka bez ramiączek, biała w granatowe kropki i krótkie spodnie, oraz jasne tramposzki. No i torebka, bo nie mam plecaka.
Bardzo fajnie schodzi skóra z pleców, jak się ma taką bluzkę, polecam.


Żeby nie przynudzać, przedstawię wszystko w punktach:


1) o godzinie 9:02 pukam do kolegi nr 1. Nie otwiera, walę w drzwi. Uchyla je powoli, jak paralityk, albo osoba w stanie delirium i mówi “Ola, jesus. Zrobisz kawy?” Pachnie od niego alkoholem.


2) o godzinie 10:30 kolega nr 2 wychodzi z klatki, obładowany siatkami, pachnie od niego alkoholem. W siatkach są śpiwory, ja i kolega nr 1 nie mamy, kolega nr 2 wraca się po więcej. W siatkach. Mam cały bagażnik wypchany siatkami.


3) Chłopcy co chwila musza siku, bo piją piwo, albo muszą piwo, bo nie mają czym sikać.


4) Jedziemy ponad 200 km, mimo tego, że góry mamy maks 60 km od naszego miasta. Bo tam jest fajnie i kolega nr 2 był i poleca.


5) Gubimy się. Stojąc w korku w jakiejś małej mieścinie, pytamy Panią z dzieckiem o drogę. Pyta kolega nr 1, ale korek rusza, więc ja też ruszam, kolega nr 1 jest przewieszony wpół przez okno, Pani krzyczy do nas i macha rękami, żeby nam pokazać, gdzie jechać. Jesteśmy jej dozgonnie wdzięczni.


6) Godzina 17:00. Mijamy wszystkie miejscowości na ziemi i dojeżdżamy do celu. Nie umiemy znaleźć chatki, musimy przekupić hanysów, żeby pozwolili nam zostawić auteczko na swoim placu.

(edit: nie hanysów. GOROLI. Ja jestem hanys, nawet nie wiedziałam, myślałam, że to zamienne z gorolem. Mam nadzieję, że gorol nie oznacza tak naprawdę mieszkańca W-wy... Podziękowania dla uważnego czytelnika!!

edit 2: GÓROLOM. Gorol, to, oczywiście mieszkaniec W-wy. Poniosłam sromotną klęskę, wybaczcie, jest mi wstyd)


7) Obładowani siatkami wchodzimy na górę, gdzie jest chatka, w której będziemy spać. Piwo jest ciężkie, robimy więc przystanek, żeby je wypić.


8) Meldujemy się w chatce, nocleg to 15 zeta, za to dzieci innych ludzi są za darmo.


9) Schodzimy jeszcze raz, bo nie zabraliśmy się ze wszystkimi piwami. Kolega nr 1 zbiega z góry, ja i kolega nr 2 znajdujemy rozrzucone po ścieżce jego dokumenty i portfel.


10) Siedzimy przed chatką po wędrówce nr 2, robi się godzina 19:00, nie ma sensu iść w góry, decydujemy się na piwo.


11) Powoli zaczyna się ściemniać, dzieci wylęgają na dwór z rodzicami, żeby zrobić ognisko. Ja bawię się z dziećmi, przez co omal nie palą mnie żywcem ogniem z ogniska, który nabierają na patyki, którymi z kolei potem wymachują.


12) Siedzimy do nocy, gwiazdy są piękne, idę spać.


13) Wstajemy dość wcześnie, gotowi na wędrówkę. Jest gorąco jak w piekle, schodzimy z góry i jedziemy nad rzekę, bo po górach nie damy rady łazić, i na śniadanie, wszystkim chce się przeraźliwie pić, ukrop powoduje chyba odwodnienie.

14) Taplamy się w rzece, kolega nr 1 zasypia na słońcu.


15) Po drodze do domu kupujemy oscypki od ludzi stojących przy drodze.


16) Rozstajemy się w doskonałej komitywie, zadowoleni z aktywnie spędzonego czasu.

Polecam.

zdjęcie: via Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz