sobota, 14 lutego 2015

Love of my life.


Nie wiem, czy pamiętacie, Koteczki, ostatnimi czasy szukałam Auteczka do przygarnięcia, gdyż jeździłam Autem Taty, a wiadomo, że każdy woli mieć swoje - czy to dziecko, żonę, czy męża, ja nie chcę dziecka, więc zaadoptowałam bialutką Skodę Felicję.

Ta przyjemność kosztowała mnie niecały tysiąc polskich złotych, za to za jebane ubezpieczenie musiałam zapłacić 1145 złotych, więc Skodzinka-Słodzinka ma lepsze ubezpieczenie niż jej właścicielka.

W poniedziałek, po odbyciu stosownej jazdy próbnej z Tatą na przedzie, weszłam do niej z rana, dumna i blada i tutaj zaczyna się, mam wrażenie, że nigdy niekończąca się historia moja i jej, bo przy pierwszym wciśnięciem pedału gazu i sprzęgła, zostałyśmy na siebie skazane.

Wyjeżdżam z parkingu spod domku, brak wspomagania daje o sobie znać, jak również brak czujnika parkowania (co akurat jest spoko). Jestem zlana potem, a dalej nie ujechałam nawet 5 metrów w linii prostej, jest ślisko jak cholera i mimo, że auto zgasło mi dwa razy, widzę oczami wyobraźni, jak przejeżdżam dzieci, idące na wagary, bo nie umiem wykręcić.
Okej, zwycięstwo, jedziemy.
Jadę jakieś 5 minut i Skodzinka przestaje współpracować, zaczyna się krztusić, nie rozumiem kontrolek poziomu gazu i benzyny, bo cały czas migają, ostatkiem sił doczołgujemy się do parkingu, który jest jakieś 7 minut porządnym marszem od mojego domu.

Zaczynam sie zastanawiać, jak ja zaniosę ten złom na śmietnik, gdzie, najwyraźniej, jego miejsce. Drżącymi ręcami wykręcam nr do Taty.

“Ola. Wyłącz gaz, bo się skończył. Pojedziesz na benzynie”

Aha, no ok. Wizja mnie, ciągnącej Skodzinę na wysypisko, powoli się oddala, jedziemy do pracy.

Jeżdżę nią tydzień, no i tak:

Wycieraczka z tyłu nie działa, bo opadła poza szybę, więc zabawne są te poranne włajaże, kiedy wszystko jest skute lodem. O tyle bardziej zabawne, że lód jest też od wewnątrz, co skumałam za jakimś 3 razem.

Wylanie połowy olejku eterycznego o smaku pomarańczy na tapicerkę daje efekt stęchniałej pomarańczy, aczkolwiek jest to lepsze, niż stęchlizna.

Zamek centralny ssie, szczególnie, kiedy masz głowę w dupie, tak jak ja.

Przy szybszej jeździe Skodzina zaczyna wydawać dziwne odgłosy, jakby pyrkanie. Głowie się i głowię i chcę to zignorować.
Przedwczoraj odkryłam, że to drążek zmiany biegów, drży. Trzeba go docisnąć i po sprawie.

Kocham to auto. Jest takie jak ja. Nieogarnięte i strasznie wolno się rozpędza, ale jak już się rozpędzi, zabija.

zdjęcie: via Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz