poniedziałek, 19 stycznia 2015

100dniówka


Koteczki, pogoda za oknem nastraja jak zwykle melancholijnie, bo poniedziałek to poniedziałek - wyrzut, żal i kac.
Zanurzając się w odmętach weekendu, czarnych nocy, pełnych wódki i grzechu, wynurzamy się co poniedziałek, a siedząc w pracy w te poranki, powinniśmy dostawać mniej hajsu za robotę, bo jesteśmy zajęci bardziej łapaniem pionu.


No to właśnie taki będzie dzisiejszy wpis.
Melancholijny.


Studniówka. Znowu się zbliżają wielkimi krokami te pseudo-dorosłe imprezy, bo szafiary są zasypywane pytaniami dziewcząt o kreacje, a chłopaki zastanawiają się już od tygodni, jak przemycić na salę skrzynkę wódki w skarpecie.


Miałam taką w sumie zabawną sukienkę, jak panienka z XIX wieku - długą, szarą, zwiewną, całkiem jak nie ja teraz, ale to były czasy, kiedy jeszcze cekiny nie były takie popularne.
Moja przyjaciółka miała dwie, bo kto Ci zabroni zmienić kieckę?
Było całkiem ciepło, jak na bodajże luty, bo nie pamiętam, kiedy to było dokładnie, ale na pewno miałam jeszcze rudawe, kręcone włosy.


Każda dziewczyna na studniówce za moich czasów wyglądała trochę śmiesznie, bo jeszcze wtedy ubieranie było obowiązkiem, a nie sztuką i zawodem co poniektórych osiemnastek.
No to ja miałam buty, które kompletnie nie pasowały do kiecki, bo były to 10 centymetrowe szpilki z połyskiem i na platformie, więc na stopach ricz bicz, a od kostek w górę nimfa z powieści Jane Austin.
Najgorsza była fryzura, zamiast jak bóg przykazał mieć długie włosy, z którymi można zrobic wszystko, ja miałam krótkie i spięte na kształt hełmu, który autentycznie chiałam ściągnąć przed pójściem spać. Wsuwek było tyle, że do dzis dziwię się, że łeb nie wyginał mi się do tyłu, a lakierem mogłabym obdzielić kilka wiosek w Bieszczadach.
Fryzjer się biedził tak długo, że nie zdążyłam sie za bardzo pomalować, co potęgowało jeszcze efekt fryzury pani Basi z osiedlowego.


Mój kolega zaprosił mnie z braku laku (miał dziewczynę, ale nie chciał jej zabrać…), zgodziłam się, bo jak sie szło parami, to było taniej.  
Taczyliśmy poloneza, nawet całkiem udanie, jak tylko zaczęła grać muzyka to się głośno zaśmiałam, a zaraz potem kurwa wyleciała mi z ust, bo się potknęłam, więc, jak sami widzicie, urocza to ja byłam zawsze.
Tańczyłam do rana, rozerwałam sobie kieckę obcasem, którą zszywała mi przyjaciółka, byłam świadkiem jak jakaś dziewczyna rozpaczliwie chciała, żeby przeleciał ją pan od wu-efu, jednak odrzucił jej zaloty, inna z kolei zapiła do takiego stopnia, że koleżanki straciły pół imprezy, cucąc ją i maskując fakt, że rzygała jak kot.


A wódkę chłopaki przemycili w reklamówkach

zdjęcie: via Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz