środa, 17 września 2014

Nie jestem zajęta, bo nie mam prawa.


To, co odróżnia człowieka od zwierząt to wcale nie zdolność do abstrakcyjnego myślenia, czy kciuk.
Nie, moi mili, tą cechą jest pierdolenie.


Zwyczajne, przy śniadaniu, przy kawie, obiedzie i kolacji, w kolejce do sklepu, przed zaśnięciem i nawet we śnie. To my stworzyliśmy setki dróg, żeby móc swobodnie pierdolić z drugą osobą - przez telefon, sms-y, komunikatory, maile, telegramy, listy, przez skajpy i czaty.
Robimy wszystko, żeby móc bezkarnie pierdolić o głupotach, bez chwili zastanowienia i bez wytchnienia.


Jednym z miejsc, gdzie tradycyjnie pierdoli się niemalże nieprzerwanie, jest praca.

Wiec siedzę sobie w pracuni, jem gruszkę, bo przyszedł czas drugiego śniadania i tak sobie swobodnie pierdolę o tym i owym, padł temat bycia zajętym, więc mówię, że mam dużo do ogranięcia z tym tygodniem, bo mam, ale dowiaduję się, że tak naprawdę to nie mam.


Bo nie mam dzieciara, ani męża, ani tak naprawdę żadnych obowiązków, bo mam dopiero 24  lata niecałe i ja nie wiem tak naprawdę, jak życie wygląda i po co narzekam.


No nie narzekam, nie wiem, czemu stwierdzenie faktu jest nazywane narzekaniem, bo ja lubię mieć dużo pracy, bo to znaczy, że nie mam czasu na głupoty i wysokie obroty dobrze działają na moje zwoje mózgowe.


Nie mam dziecka, rodziny, partnera, nawet, kurwa, nie mam kota.


Mam rodzinę (mimo że to nie mąż), przyjaciół, znajomych, dalszych i bardzo bliskich, którzy mają koty i psy, i króliki, a momentami nawet ptaki.
Lubię ich odwiedzać, ale nie są moją rodziną, wiec takim tokiem idąc, rozumiem, że się nie liczą, i godziny ,a nawet dni z nimi spędzone to jest jakaś totalna abstrakcja, no bo to nie jest obowiązek, który sama sobie narzuciłam, wyciskając spomiędzy nóg małego arbuza, albo deklarując się dzielić łoże z jedną i tą samą osobą do końca moich dni, chyba, że pojawi się jakaś lepsza opcja.


Mam trochę zainteresowań, lubię sobie iść na siłownię, albo jakoś aktywnie pospędzać czas, lubię też iść na imprezę, lubię się napić i pogadać o filozofii, lubię się tatuować, lubię się dowiadywaćco się na świecie dzieje, lubię pisać i takie takie, ale dopóki nie jest to uświęcone obecnością jakichś osób w moim życiu, typu mąż, bądź dziecko, których muszę umyć, nakarmić, ubrać i rozerwać (np. wspólnym filmem przed tv), to jest chuj dupa i kamieni kupa, a nie życie.


Muszę gotować, zmywać, prać, zbierać pranie, planować budżet, wyrzucać śmieci, ale dopóki robię to dla siebie, to jest nic niewarte i nie zabiera czasu przecież, bo wszystkie te czynności są liczone x1, a 1 to jest jak zero, więc tego nie ma.
Mam wrażenie, że moje wybory, dopóki są podyktowane moim chceniem, albo niechceniem są traktowane przez osoby +28 jako widzimisię, bo jak chcę, to moge przecież po pracy iść do domu i nic nie robić, bo ja nie mam żadnych obowiązków.


P.S. Jak będe miała dziecko, to je nazwę obowiązek. Nie Wybór. Nie Chęć Posiadania Dziecka Z Osobą, Którą Kocham. Nie Szczęście.
Tylko właśnie obowiązek.

zdjęcie: via Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz